ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 06.06 - Żórawina
- 07.06 - Żórawina
- 09.06 - Kraków
- 12.06 - Wrocław
- 20.06 - Zielona Góra
- 29.06 - Łagów
- 01.08 - Santok
- 20.06 - Słupsk
- 28.06 - Toruń
- 29.06 - Toruń
- 05.07 - Warszawa
- 10.07 - Bolków
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 23.07 - Warszawa
- 26.07 - Ostrów Wielkopolski
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 05.08 - Katowice
- 27.08 - Gdańsk
- 28.08 - Wrocław
- 29.08 - Katowice
- 30.08 - Lublin
- 31.08 - Białystok
 

koncerty

18.04.2005
Mariusz Danielak

RPWL, THE AMBER LIGHT, Poznań, Blue Note, 12 marca 2005

Wszystko zaczęło się od niewinnego wykręcenia siedmiu trójek w telefonie, bez kompletnej wiary w to, że mój sygnał przebije się przez setki podobnych, gdy... w telefonie pojawił się Ten głos potwierdzający fakt, iż jestem jednym ze szczęśliwców, którzy na żywo będą mieli okazję zobaczyć dwie niemieckie gwiazdy progresywnego grania RPWL i The Amber Light...
 Jako, że zaproszenie było podwójne, szybko znalazłem pokrewną duszę muzyczną i...
.... już mknęliśmy w niezbyt szczególnych warunkach do stolicy Wielkopolski. Jeszcze tylko szybkie zahaczenie o lokalny sklep muzyczny w celu odebrania zamówionej płyty i tuż po 18 byliśmy przy słynnym poznańskim Centrum Kultury „Zamek”, w którym to znajdował się cel naszej wyprawy – klub Blue Note.

Powolne zejście schodami w dół i...oczęta nasze podziwiały mały, przytulny i bardzo klimatyczny klubik z niewielką salą koncertową, na scenie której instrumenty rozstawiali panowie z..... The Amber Light!! Jak się okazało zamiast dotrzeć do Poznania o 13, zespoły przybyły dopiero o 17 czyli na dwie godziny przed występem!!! Szykowało się opóźnionko, które jednak zamieniło się w niewielki 20 minutowy poślizg, gdyż tuż przed pół do ósmej The Amber Light pojawił się na scenie.

Poza radiowymi drobiazgami nie znaliśmy ich muzyki (a szkoda) i po koncercie stwierdziliśmy, że fajne były pierwszy i ostatnie dwa kawałki no i zwróciliśmy uwagę na duży profesjonalizm wykonawczy młodych, wręcz „gimnazjalnie” wyglądających muzyków. Już teraz siedząc w domowych kapciach i będąc po przesłuchaniu ich dwóch zakupionych przez nas płyt, muszę stwierdzić, że The Amber Light wielkim zespołem jest i basta. Piękne melodie, prog rock, post rock, psychodelia, trochę kraut rocka a wszystko to zgrabnie wymieszane. Co panowie zagrali? Mądrzejszy o posiadane płyty...proszę bardzo: „Tartaros”, „Gangsters”, „The Drowning Man In My Hands” i „New Day” z ich jedynej jak dotąd debiutanckiej płyty oraz „Stranger & Strangers” z najnowszej epki wydanej specjalnie na tę trasę. Zresztą na tę ostatnią kompozycję wszyscy czekali. Ktoś ją nawet wywołał.... Więcej grzechów nie pamiętam, choć zapewne Luis Gabbiani, Rabin Dasgupta, Jan Sydow oraz nie grający na płytach nowy perkusista zapewne jeszcze coś zagrali...

10 minut po dwudziestej, po bardzo dobrym występie, Niemcy zeszli ze sceny a na 20. 30 zapowiedziano ich rodaków z RPWL.

Trochę po zadeklarowanym czasie na malutkiej i zupełnie zagraconej sprzętem scenie pojawili się Ci, na których czekał szczelnie wypełniony klub. Zespół zapowiedział pan Piotr odpowiedzialny za naszą bytność podczas tegoż wydarzenia i......

....ruszyli. Od początku potężnie! Dało się wyczuć, że potencjometry nastawione są na poziom dostępny gwieździe wieczoru a nie supporującemu jej „rozgrzewaczowi”. Rozpoczęli od „Sleep” i „Start The Fire” czyli od pierwszych dwóch utworów z ich ostatniej płyty „The World Throgh My Eyes”. Jak się miało okazać Panowie zagrali z tego dzieła wszystko z wyjątkiem „Bound To Reach The End” ale biorąc pod uwagę tytuł trasy było to oczywiste. Zaraz po tych kawałkach pojawił się urokliwy i rozkołysany „Who Do You Thing We Are” z debiutanckiej płyty „God Has Failed”, podczas którego wiele rączek w górze bujało na boki. Po tym rozprężeniu wybrzmiało coś ambitniejszego czyli opus magnum płytki „Stock” „Gentle Art. Of Swimming”.Za chwilę nastąpił powrót na najnowszy album Niemców, którzy zaproponowali trzyutworowy set składający się z „Everything Was Not Enough”, „See-Nature” i „Roses”. Chyba nie muszę dodawać co działo się podczas tego ostatniego utworu. Istny szał i refren śpiewany niemalże przez całą salę. Przed koncertem zastanawiałem się jak Yogi Lang podniesie rękawicę rzuconą w tym utworze przez Raya Wilsona? No i co? No i było rewelacyjnie!!! Co prawda to nie ten głos ale emocje te same. Te ostatnie jeszcze nie opadły a nogi rwały się do bujania, gdy wybrzmiał początek tytułowej kompozycji z ich drugiego albumu „Trying To Kiss The Sun”. Tym rozpoczęli koncert warszawski przed dwoma laty. Zarówno wtedy jak i teraz ciarki przechodziły po ramionach. Jeszcze szybki i zaskakujący skok na pierwszy album w postaci „Spring Of Freedom” (nikt nie zgadł, że to właśnie ten utwór z „God Has Failed” wybrzmi – a taki problemik postawił zebranym wokalista) i ponownie gościliśmy na ostatniej płycie RPWL. Cudowne, z pięknymi harmoniami wokalnymi „3 Lights”, przebojowy „Wasted Land” i tytułowy „World Through My Eyes” z długim i rozimprowizowanym wstępem zakończyły kolejną prezentację nowego dzieła grupy. Nie były to jednak ostatnie utwory z tego albumu, gdyż po krótkim (5 minut jak na RPWL to nic!!!) „Tell My Why” z „Trying To Kiss... wybrzmiała kolejna bujająca “kołysanka” – uroczy „Day Of My Pillow”.

... o Boże, chyba się zagalopowałem... gdyż zacząłem już pisać o bisach. Chociaż........ trudno było je odróżnić od zasadniczej części koncertu, gdyż muzycy ograniczali się tylko do zdjęcia instrumentów..... Sceny nie mogli opuścić, gdyż musieliby przedzierać się...przez nas!!!! Z pewnością jednak za bis można przyjąć utwór, którego na żadnym ich koncercie zabraknąć nie może – „Hole In The Sky” – jak zawsze patetyczny, majestatyczny z cudowną gitarą Kalle Wallnera. Mistrzostwo świata!!! Wydawało się, że będzie to już koniec ale muzycy szczerze zachwyceni reakcją zebranej publiczności zaproponowali jeszcze „I Don’t Know” z „Trying To Kiss The Sun” i „In Your Dreams” oraz „Crazy Lane” (w delikatnej akustycznej wersji) z „God Has Failed” i dopiero wtedy można było powiedzieć, że koncert RPWL przeszedł do historii. Już po 23, po prawie 150 minutach grania panowie zeszli ze sceny. Mimo morderczego wysiłku, już za chwilę byli dostępni dla nas. Sympatyczni i uśmiechnięci podpisywali płyty i pozowali do wspólnych fotek.... I to się nazywa pełen profesjonalizm.

Czas na podsumowania. Panowie dali kolejny wielki show w naszym kraju. Oczywiście uwagę przykuwali wystawieni na pierwszy front: Yogi Lang, chętnie sypiący komplementy w stronę publiczności („dajecie mi swoją energię”), wiecznie uśmiechnięty, w zgrabnej marynarce, basista Chris Postl oraz gitarzysta Karl Heinz Wallner perfekcyjnie odgrywający swoje partie. Zupełnie schowanych Marcusa Jehle i Manfreda Mullera, podziwialiśmy głównie z dźwięków wydobywających się z ich instrumentów (perkusja i klawisze). I cóż tu jeszcze dodać... a tak, zapomniałbym o bardzo dobrym nagłośnieniu. Ono dopełniło piękna tego wieczoru...

Opuszczaliśmy piękny, rozświetlony Poznań z ogromem wrażeń i kawałem energii, tym razem przekazanym nam przez zespoły. I nie zburzyły tego świetnego nastroju nocna kontrola policyjna w okolicach Sieradza i totalna śnieżyca o 3 nad ranem tuż przed Piotrkowem....
Z drobnym przydźwiękiem w uszach polegliśmy tuż przed niedzielnym...porankiem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2025 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.