Według informacji wcześniej nam dostarczonych, koncert był zapowiedziany na godzinę dwudziestą, na plakatach jednak znalazłem informację o godzinie dziewiętnastej – to zapewne chochlik drukarski, ale spowodowało również wystawienie na dużą cierpliwość wszystkich chętnych. Tymczasem po przekroczeniu granic lokalu, pozostawieniu okrycia wierzchniego w szatni udałem się w kierunku... no właśnie, miał być bar, ale mój wzrok przykuł sklepik koncertowy, gdzie można było zakupić pełna ‘dyskografię’ zespołu czyli ‘Never The Same’ pierwsze demo, ‘Promotional Compact Disc’ drugie demo i ‘Promotional Compact Disc Special Edition’ drugie demo w drugiej (choć właściwie trzeciej) odsłonie. Po kilku zdaniach zamienionych z Panem „Ejcz’em” (pozdrawiam serdecznie) udałem się do baru, gdzie zamówiłem nie najlepszą tym razem Warkę.
Ludzie powolutku się pojawiali, robiło się coraz gęściej, zaś na pięterku zauważyłem grupkę uważnych obserwatorów – tak to ekipa redakcyjna Artrock.pl z Mrs. Lothien na czele. Trochę się pobawiliśmy w podchody, aż w końcu usiedliśmy razem by podyskutować. Tak zastał nas Thom i chwilę potem Tarkus. Siedząc, rozmawiając i pijąc piwo – lub Kubusia, jak Lothien – zastanawialiśmy się jak to dziś będzie wyglądało, jednocześnie rozprawiając o polskiej scenie progresywnej. Czas mijał bardzo miło, ale godzina była już późna – 20:30 i ani śladu koncertu. Wprawdzie członkowie grupy kręcili się po sali: Krzysztof niedaleko stołu realizatorskiego, Janek w zupełnie innym rogu otoczony... a Wojtek biegający to tu to tam. Obsługa serwowała nam ‘prawdziwie progresywną dobraną do tematu koncertu muzykę’ czyli album Toxicity, System Of A Down. No cóż, czekamy.
Wreszcie około 20:45-50 zespół pojawił się na scenie. I to był najbardziej oczekiwany dla mnie moment wieczoru. Tak jak wspomniał w rozmowie Janek, zaczną połamanym rozbitym utworem, który powoli staje się ich wizytówką. I tak było. Ci którzy narzekali podczas poprzedniego na tak dziwny i nierówny początek, mogli się przekonać, że jest to element zamierzony. Nie będę opisywał każdego utworu po kolei – nie ma to większego sensu, gdy gro czytelników spoza Wrocławia nie zna dokonań grupy. Powiem więc ogólnie.
Dobry, mocny zaplanowany prywatny koncert. Nie musieli się spieszyć, mogli zagrać co i jak chcą. I tak się stało. Koncerty był długaśny – wyszliśmy z klubu trochę po 11 (akurat bym zdążyła na ostatni tramwaj do domu). Zespół zaprezentował swoje nagrania znane z demówek, a także utwory, które być może kiedyś będą czymś więcej niż tylko wstawką koncertową. Na wielki szacunek zasługuje ‘Towards the Wilderness’, który mocno zagrany, troszkę wydłużony bardzo dobrze prezentuje się na koncertach. Widać w zespole duży, naprawdę duży postęp. Grają coraz lepiej, mocno rozwija się perkusja, która nie jest li-tylko częścią sekcji – Tomasz posiada spore zadatki na dobrego perkusistę i życzę mu tego jak najbardziej. Miał okazję pokazania się Krzysztof – jak to basista, zazwyczaj z boku, tym razem zagrał kilka solówek i to było interesujące. Jan budował nie tylko klimat i przestrzeń, ale dał też popalić kilka razy bardzo miło nas mecząc (chwilami mocno ‘flowerkingsowato’). Dał też upust swoim pasjom występując solo z klasycznym brzmieniem pianina. Zaś Wojtek – bardzo dobrze nagłośniona i chwilami powalająca nas gitara. Pokazał kilka sztuczek, które były bardzo efektowne. Pomijam całkowicie kwestię wokalna – ten temat był już omawiany na łamach Artrock.pl i moje zdanie też jest znane – ‘wiecie chłopaki co mam na myśli’ .
Jedyny minus do jakiego muszę się przyczepić to utwór improwizacyjny – trwający chyba z dwadzieścia minut. Sam pomysł był bardzo dobry i mogło to wypaść ciekawiej, gdyby nie było ciągle ponawianych usilnych prób przekombinowywania. Niestety. Jam sessions są popularne i dają wiele radości – jeśli działanie improwizacyjne mają jakiś wspólny temat. Odnoszę wrażenie, że tutaj zespół chciał za wszelką cenę pokazać wszystkie swoje możliwości, fascynacje muzyczne, źródła inspiracji itd. Lecz niestety było to posunięte o jeden, malutki krok za daleko. Bardzo was proszę grajcie takie rzeczy – ale z w jakiś sposób poukładane, mimo że to jest improwizacja. Wydaje mi się, że lepiej rozwijać i zmieniać interpretacje jednego tematu i ciągnąć to nawet czterdzieści minut, niż przedstawiać kilka (kilkanaście) tematów w jednej pokręconej prezentacji.
Poza tym nie mam specjalnych zastrzeżeń, koncert oceniam bardzo dobrze i... progresywnie. Tak to właściwe słowo. Zespół się rozwija i zmierza ku ostrzejszej muzyce, tematy z Never The Same – troszkę się rozmywają. To chyba dobra droga. Pozostaje Wam tylko jeszcze jedna drobna sprawa...
Foty: © Thom