ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

22.03.2009

JÓZEF SKRZEK o tym, co jest, a nie o tym, czego nie ma

Warszawa, 02/02/2009, podczas promocji Iron Curtain, najnowszej płyty SBB

ArtRock: Witam panie Józefie! Bardzo mi miło znów się z panem spotkać.

Józef Skrzek: Witam!

AR: Jakie emocje towarzyszą panu po wydaniu nowej płyty? Czy po tylu nagranych albumach dalej się pan ekscytuje wypuszczeniem nowego krążka?

JS: Zawsze mam przyjemność w takich momentach. Każde nowe spotkanie z muzykami w naszym trio jest dobre i niesie nowe wieści. Każde jest twórcze. Zaczęliśmy w Budapeszcie u Gabora w październiku, tam powstawały pierwsze motywy – najróżniejsze. Były bardzo surowe, ale przy okazji ich nagrywania mogliśmy się spotykać, grać blisko siebie (w odróżnieniu od finału, który odbył się w studiu w Niepołomicach, gdzie każdy nagrywa w osobnej klatce – ze względów technicznych). W międzyczasie powstawała treść. W grudniu przed świętami całość była już prawie gotowa, w międzyczasie dobraliśmy słowa i skomponowaliśmy utwór tytułowy.

 [W tym momencie podchodzi do nas dżentelmen z zestawem płyt do podpisania, prosząc o autograf.]

 AR: Cieszą pana takie reakcje ze strony fanów czy bardziej denerwują?

JS: Zawsze mnie cieszą! Jak grasz muzykę, to grasz ją dla kogoś. Oprócz tego, że się spotykasz z zespołem, z jakimiś jeszcze innymi wykonawcami; oprócz tego, że sam prowadzisz jakiś dialog wewnętrzny – to zawsze spotkanie z fanami jest ukoronowaniem tego, co robisz. Zwykle artyści są wrażliwi na słowa przekręcone i głupie żarty ze strony publiczności. Ja się już z tym oswoiłem – raz na wozie, raz pod wozem. Dlatego każde spotkanie z fanami jest miłe, nadaje sensu temu co, robię. Moją największą fanką jest mama i oczywiście żona.

AR: Chciałbym jeszcze wrócić do tego momentu, który przeżywa pan obecnie – wyjście płyty i wiążąca się z tym promocja, wywiady, etc.? Czy jest to bardziej satysfakcjonujący, czy męczący okres?

JS: To już trzecie spotkanie promocyjne. Pierwszego dnia grałem w Radiu Katowice na fortepianie, podpisywałem autografy. Potem, drugi dzień spotkań i dzisiaj kolejny. Powiem, że pierwszy dzień był najlepszy, dlatego że grałem na fortepianie. Miałem wszystko ustalone, wszystko w kupie, wszyscy przyszli, gdzie trzeba w jednym czasie. Tutaj natomiast latam zziajany, z wywalonym językiem; to dopasowywanie się tu w lewo, tu w prawo bardzo mnie denerwuje. Żeby było przyjemnie, trzeba mieć czas, trzeba mieć spokój. W Radiu Katowice było fantastycznie, atmosfera piękna! Teraz natomiast wymagają ode mnie podzielnej uwagi (wchodzę do studiów, gdzie kłębią się dziennikarze, etc), to już nie jest takie przyjemne.

AR: Chciałbym opowiedzieć panu o pewnym fenomenie związanym z nowym albumem. W żadnym z polskich portali muzycznym nie znalazłem recenzji nowej płyty SBB. Natomiast zagraniczny portal www.progarchives.com zamieścił już kilka opinii na temat tego krążka. Jak można wytłumaczyć opieszałość polskich krytyków?

JS: To jest normalne, zawsze tak było, jest i będzie,. Jesteśmy trochę ślimakami. Zresztą może ja sam czasami też jestem żółwiem w takich reakcjach.

[Zza baru dochodzi wołanie, że kawa jest już gotowa. Pan Józef odchodzi od stolika i udaje się do baru po kawę. Po powrocie do stolika kontynuuje.]

Dłużej nie będziemy rozdrabniać się nad tym, jak powinna wyglądać promocja. Wolałbym bardziej szaloną promocję. To, co przygotowano w Radiu Katowice było super: ja grałem, rozmawialiśmy, wszyscy razem w jednej gromadce. Fantastyczne!

AR: Przejdźmy zatem do samego albumu. Brzmi bardziej rockowo, niż poprzednie. Czy to wynika wynika z możliwości technicznych, że wszyscy muzycy progresywni nagrywają coraz bardziej rockowe płyty?

JS: Nowy album momentami ma bardzo rozbudowane aranże, momentami jest natomiast bardzo liryczny. Wyszła nam taka amplituda aranżów. Każde z prezentowanych na albumie podejść ma jakąś historyjkę. Coraz lepiej się rozumiemy w trio z Gaborem, wszyscy wyczuwamy tę więź i stąd opowieści. Ciekawa historia wiąże się z utworem „Dopóki żyje matka jesteś dzieckiem” , tą „cygańską melodią”, która okazała się finałem (a zaczęło się motta dotyczącego matki). Jest to pierwszy utwór autorstwa Aliny [żony], choć wspólnie byliśmy przy jego powstawaniu, jeśli chodzi o treść i właściwie formę. Zaczęliśmy go grać dopiero w Niepołomicach. Teraz już ten utwór jest taką pieśnią, która mnie niejako prowadzi; jest takim niosącym motywem; gamą, która się unosi... W odniesieniu do tego wszystkiego, co się poza nim dzieje na płycie, ten utwór jest moim zdaniem bazowy.

I jeszcze „Kamila” – nieżyjąca już dziewczyna, dwadzieścia osiem lat miała, kiedy zdarzył się wypadek. W oryginale to był walc – „w niemym tańcu uniesieni”. Jednak w pewnym momencie wyłoniła się z tego jakaś tajemniczość. Obecność Kamili na całym przedsięwzięciu była bardzo ciekawa, bo ja jej nie znalem osobiście. Widziałem tylko zdjęcie, słyszałem o niej z opowieści w Mławie, jak grałem tam na koncertach. Jednak okazuje się, że coś zadziałało. Kamila przekazywała mi pewnie coś ze wszechświatów, jakieś swoje znaki. Czułem jej obecność. Kamila jest tajemniczym duszkiem, jestem ciekawy co z tego wyniknie. Motyw płynący sobie, jak Dunaj... nie to raczej mała rzeczka, Dunaj za duży jest... A więc strumyczek i nagle z tego powstaje utwór, spokojny, mały, urokliwy. Może nie zawsze trzeba robić rzeczy ogromnych, monstrualnych, patetycznych, które wszystko burzą, wywracają, brzmią niczym defilady, gdzie wszyscy maszerują z hałasem.

Podczas nagrywania nowego albumu bardzo aktywny był także Bogdan Loebl, który często do mnie dzwonił [śmiech]. A to dlatego, że Bogdan od pewnego czasu bardzo chciał, żeby nagrać z nim do poezji muzykę: on recytuje poezje jako autor, ja gram. Wydawało mi się, że po tylu latach znajomości z nim dalej nie odkryliśmy się jako autorzy. I zadałem mu pytanie: „czy masz jakieś swoje wiersze?” On odpowiedział, że nie lubi swojej poezji, ale wysłał mi coś, ja wybrałem i zagraliśmy.

[Do stolika dosiadają się przyjaciele Józefa Skrzeka.]

Na dawnych płytach używałem jednego riffu: dwadzieścia sekund solówki, dwadzieścia sekund słowa, etc. Natomiast tutaj pojawia się poetyka, co zadecydowało rzeczywiście o innym podejściu do grania. W pewnym momencie skupiasz się na odpowiedniej twarzy i grasz... Tak właśnie było na „Iron Curtain” i trwało od października do świąt Bożego Narodzenia. Wolelibyśmy do wiosny jeszcze siedzieć. Oczywiście nie wiadomo, kto by to finansował. Atmosfera była znakomita: pomiędzy Y-ami, pomiędzy Budapesztem i Krakowem.

To pierwszorzędne, gramy w nowym wieku już kolejną płytę! Nowy wiek jest dla nas życzliwy. Wcześniej ja grałem dużo, ale sam zespół właściwie nie istniał w latach 80., ale w nowym wieku od Paula Vertiga zaczęło się dobrze: od Goodbye, Nastrojów, Golden Heart, poprzez Skałę... o New Century zapomniałem. Jak tak dalej pójdzie, to nagramy wreszcie płytę w Stanach. O tym marzę i na to czekam. Chyba, że Zbyszek Preisner pójdzie na układ, o którym też marzę, tzn. żeby nagrać płytę w Londynie. W Polsce jest trochę chętnych, ale trochę mnie to nudzi i frustruje, że jest tutaj tzw. „nisza”. Teraz co prawda trwa promocja: przez dwa trzy tygodnie będą gadać, ale potem dalej będzie Doda.

AR: Płyta w Stanach lub w Londynie – to marzenie Józefa Skrzeka na najbliższy czas?

JS: Niektórzy moi koledzy to emeryci, weterani, renciści – nic im się nie chce, piją piwo i jabole; grają w bilard. Ja jeszcze chcę. Jak mężczyźnie się chce, to znaczy ze może dalej żyć. Żona zadowolona, córki rosną...

AR: Chce się panu niewątpliwie – przeglądałem listę planów na najbliższy rok: Westerplatte z Kitaro, festiwal w Koryncie ze Zbigniewem Preisnerem. To wszystko pańskie inicjatywy?

JS: Kiedy spotykasz się z ludźmi, którzy ciebie lubią i mają swoje wejścia na świecie, powoli realizujesz te marzenia. Mogą się opóźniać, ale w końcu wszystko wychodzi. Na przykład festiwal „Schody do nieba” – chciałbym go zrobić, czemu nie? Jest jeszcze pomysł oratorium na Górze Świętej Anny, najchętniej zagrałbym tam w amfiteatrze, który zarósł już krzakami.

AR: Lubi pan nowe przygody?

JS: Chodzi o łączenie się z natura, jakąś ciekawość poznawania świata w prawdziwej kolorystyce. Człowiek deformuje, buduje dziwactwa, wśród których czujesz się, jak w klatce. Tak właśnie jest na koncertach: przygotowują ci takie sale typu internaty. Nie wiadomo, co w tym grać. Jeśli grasz w prawdziwych miejscach, czujesz się wyjątkowy, atmosfera cię niesie. Takim doświadczeniem są między innymi koncerty organowe z syntezatorami. Dzięki sukcesowi Klausa Schulze właśnie teraz znajdują potwierdzenie na świecie. Bo trzeba mieć również żyłkę do przenoszenia takiej muzyki w świat. Możesz być geniuszem, który w kącie stoi i to się właśnie nazywa „nisza” – a nisze mnie denerwują, o czym już mówiłem. Rozmawiał ze mną kiedyś facet, który zadał pytanie: „czym wytłumaczyć pański niebyt?” Niebyt kojarzy mi się z odbytem i dalej nie odpowiedziałem mu na ćwierć pytania. Przy takim rynku jak nasz ludzie sami wybierają, czym warto się zainteresować. Nie mówmy o niszy. Tamten dziennikarz natomiast był starym rutyniarzem, dlatego nie mieliśmy, o czym rozmawiać. Ja się przenoszę tu i ówdzie, z pokolenia na pokolenie. Mam kontakt z różnymi pokoleniami i to jest bardzo budujące. Skończmy z niszą.

AR: Zdecydowanie nie możemy mówić o niszy patrząc na najbliższe plany koncertowe SBB. Życzę jak najbardziej udanych koncertów i dalszych sukcesów z SBB, a także solowych. Dziękuję bardzo za rozmowę! Nie będę już państwa dłużej męczył.

JS: Już następny czeka w kolejce. Tutaj kolejka jest jak u dentysty. [śmiech] Dziękuję również!

[Rozmawiał: Krzysztof Krakowski]

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.