ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

26.05.2004

Marillion, Marbles Tour, Filharmonia Pomorska, Bydgoszcz, 16.05.2004-05-26

Poniższy tekst dedykuję wszystkim tym którzy zawzięcie i z uporem maniaka powtarzają, że „Bez FISHA to już nie TO”.

   Obecnie Marillion występuje w trzecim wcieleniu. Co to dokładnie oznacza? Już spieszę z wyjaśnieniem. Pierwsze wcielenie to czasy Fisha i próba ukształtowania własnego stylu na podstawie osiągnięć wielkich mistrzów z lat 70.(Camel, Genesis, Van Der Graaf Generator, Yes, Pink Floyd). Drugie to burzliwy i moim zdaniem korzystny rozwód z Wielką Rybą i powołanie na jego miejsce Steve’a Hogartha, wokalisty o odmiennym głosie, sposobie śpiewania, spojrzeniu na otaczającą nas rzeczywistość oraz prezentacji scenicznej. Dwie pierwsze płyty nagrane w nowym składzie("Seasons End" i "Holidays In Eden") nie różniły się zbytnio od tego co grupa zaproponowała na poprzednich. Pojawiały się wszakże zmiany, nie miały one jednak wielkiego znaczenia. Albumem "Brave" natomiast Marillion udowodnił, że nadal potrafi tworzyć dzieła ponadczasowe, nawet z innym wokalistą. Następujący po nim "Afraid Of Sunlight" był zejściem z obranej ścieżki. Kompozycje na nim zawarte miały troszkę inną budowę niż poprzednie, ale zespół pokazał, że rozwój i nie kopiowanie pomysłów sprzed lat jest większą gwarancją stworzenia czegoś wartościowego czego dowodem były takie utwory jak "Out Of This World", "King" czy "Afraid Of Sunlight". Ten okres zakończył album "This Strange Engine", który z jednej strony był podsumowaniem całego dotychczasowego dorobku, gdyż zawierał min. 15 - minutową suitę tytułową oraz przebojowe piosenki, które spokojnie można postawić obok "Beautiful", "Dry Land", "Cover My Eyes" czy (tak!) "Kayleigh" i "Lavender" - "80 Days" i "One Fine Day", a z drugiej można było znaleźć na nim rzeczy dotąd niespotykane w muzyce Marillion jak "Hope For The Future" - skoczne nagranie w rytmie latynoskiego tańca. Takich niespodzianek jak "Hope..." było w następnym okresie - poczynając od płyty "Radiation" - znacznie więcej co odsunęło od zespołu kolejną grupę fanów. Reszta pozostała z grupą i dla nich właśnie została nagrana najnowsza płyta Marillion, "Marbles", na której znajdują się i nagrania w stylu ostatnich dokonań zespołu, i epickie suity("Neverland", "The Invisible Man" oraz dostępne tylko na dwupłytowej edycji "Ocean Cloud" - już teraz mogę z całą premedytacją napisać, że jest to dzieło na miarę wspomnianego wyżej "This Strange Enigine" oraz..."Grendel"), ale też kompozycje których wcześniej nie było(choć może nawet i były, ale na pewno w subtelniejszej formie) - "Genie", "The Damage", "Don’t Hurt Yourself", "You’re Gone" czy "Dilling Holes". 

    Jak było w Bydgoszczy? Na początku nie zanosiło się na nic specjalnego. Zero plakatów, mała grupka przybyłych na koncert fanów którym dane było podsłuchać zespół podczas próby(mi udało się usłyszeć wyśmienity "Fantastic Place", "The Damage" i...samotną grę na perkusji). Coś dziać zaczęło się dopiero godzinę przed rozpoczęciem show, gdy w obrębie reklamowanej jako miejsce o najlepszej akustyce w Europie filharmonii pomorskiej zgromadziła się duża ekipa pozytywnie zniecierpliwionych ludzi a ogólnej idylli nie zakłóciło nawet dwóch prowokatorów, którzy przeszli przez tłum na głos mówiąc : "Nie ma Fisha, nie idziemy na koncert". Cóż, zawsze znajdą się jakieś rodzynki, to nieuniknione. Swoją drogą to dobrze, że komuś nie wpadł do głowy pomysł odśpiewania podczas koncertu starej szkockiej melodii "Geesabun".

    Zanim na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, publiczność miała przyjemność wysłuchania występu grupy Gazpacho. Niestety, mimo iż to co zaprezentowała było dosyć ładne, miała gorsze nagłośnienie niż Marillion, swoje show rozpoczęła zanim wszyscy zdążyli wejść na salę, i w ogóle wyglądało to tak jakby zespół grał a reszta popijała sobie kawę czy rozmawiała np. o logice matematycznej. Widać było jednak, że słuchacze doceniają trudną rolę support - bandu i że muzyka się podoba, czego oznakiem były gromkie i naprawdę szczere oklaski. 

    Krótka przerwa techniczna i w końcu na scenę weszli Pete Trewavas, Mark Kelly, Steve Rothery i Ian Mosley. Najpierw długa owacja na stojąco(takich aktów uwielbienia było znacznie więcej, parę razy muzycy musieli na siłę zacząć grać utwór żeby sala uspokoiła się!) i wstęp do "Invisible Man" po którym wszedł ubrany w ciemny płaszcz Steve Hogarth który niemalże natychmiast zaczął śpiewać. W pierwszej części koncertu odegrana została "sklepowa" wersja "Marbles" z jedną różnicą - "Drilling Holes" zastąpił "The Damage" i muszę przyznać, że wypadło to znakomicie. Porywające wersje "Invisible Man", "Fantastic Place", "Angeliny", “Don’t Hurt Yourself", “Neverland" oraz czterech tematów muzycznych opatrzonych tytułem "Marbles" spajających całość na długo pozostaną w pamięci obecnych w Bydgoszczy fanów a gdy doda się do tego wspaniałą oprawę sceniczną i potężne, wbijające w ziemię nagłośnienie to trzeba przyznać, że nie był to zwykły wieczór. Takie wieczory mają zresztą tylko jedną nazwę : magiczne.

Po odegraniu nowego materiału nastąpiła króciuteńka przerwa po której muzycy znienacka zaczęli grać "This Is The 21st Century", jeden z najwspanialszych utworów ostatnich lat a zaraz po nim "Quartz" po którym z kolei przyszedł czas na "Bridge" i "Living With The Big Lie" - fragment suity "Brave". Nie skłamię pisząc że zabrzmiało to fantastycznie, ale gdy muzycy skończyli odczułem pewien niedosyt. Słuchanie "Brave" we fragmentach to coś jak odbieranie komuś powietrza. Nie można mieć jednak wszystkiego. Show zakończyły brawurowe wykonania "The Party" i "Between You And Me". Zakończyły? Co ja piszę? Tak wspaniały występ nie mógł zostać zamknięty w taki sposób i dlatego, wywołany długimi brawami oraz krzykiem publiczności skandującej nazwę kapeli, członkowie Marillion jeszcze raz weszli na scenę i zagrali "Estonię", "The Uninvited Guest"(najstarsze nagranie podczas występu) oraz - zdecydowanie jeden z najznakomitszych punktów wieczoru, po którym poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - "Cover My Eyes" i podczas tego bisu na sali zrobiło się bardzo rodzinnie i uroczyście. Potem pozostał tylko odbiór pozostawionych w szatni ubiorów, złowienie autografów od wychodzących ze sali członków zespołu i powrót do domu.

    To był niesamowity spektakl. Marillion nadal jest grupą kultową, nawet jeśli niektórzy uważają inaczej. To już jest problem tych niektórych, gdyż ci co przybyli na koncert kochają Marillion za to jacy są i kochają również muzykę, a ona jest przecież najważniejsza. Bydgoski wieczór na długo pozostanie w ich pamięci, tak jak i w pamięci niżej podpisanego, który nadal nie wie gdzie podziała się jego ostatnia kulka(last marble).

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.