ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

24.05.2004

Marillion, 18.05.2004, Kraków, Hala TS. Wisła

Płyta "Marbles" bardzo przypadła mi do gustu, więc wiele oczekiwałem po promującym ją koncercie. I nie zawiodłem się. Ci, którzy zwątpili w grupę Marillion w ostatnich latach na wyścigi odwołują złe słowa o zespole. Koncert był tak rewelacyjny, że chyba poruszył wszystkich.

Zaczęli od "Invisible Man". To było jak w filmie Hitchcocka. Trzęsienie ziemi i rosnące napięcie. Od samego początku pojawiły się spontaniczne oklaski nie tylko po, ale także w trakcie utworów. Ubrany w... garnitur Steve Hogarth jak profesor dyrygował publicznością. Szczególny entuzjazm wzbudziło słowo "Kraków" zamiast "Amsterdam" w tekście utworu. Niesamowita energia drzemie w tym utworze. Szkoda tylko, że w pierwszej części występu było jeszcze dość wcześnie, bo w hali było na początku koncertu jasno. Następnie muzycy zagrali inne utwory z płyty "Marbles" przedzielanie tytułowymi miniaturkami, serwując nam cały jej przekrój. Przy bardziej przebojowych utworach z drugiego krążka "Marbles" publiczność bawiła się już na całego. Niewiele zespołów może liczyć na tak żywy odbiór swojej muzyki z dopiero co wydanej płyty. Brzmiało to nowocześnie, a zarazem "marillionowato". Pierwszą część koncertu zakończył pięknie zagrany "Neverland". Pod koniec utworu wszyscy chyba mieli wrażenie jakby lekko unieśli się nad ziemię :)

Po krótkiej przerwie zespół powrócił ze starszymi utworami. Piękne "This Is 21st Century" z niesamowicię "ulotną" solówką Rothery'ego. Jeśli H. miał problemy z tym utworem w Bydgoszczy, to musiał być wypadek przy pracy. Potem energetyczny "Quartz" i "Between You And Me", który może nie jest szczególną ozdobą "Anoraknophobii" ale na koncertach daje niezłego kopa. Nawet flegmatyczny Rothery rytmicznie podrygiwał i zamieniał się miejscami z Petem. Potem salą wstrząsnął  dreszcz emocji. "Bridge" i "Living With The Big Lie" zabrzmiały jak absolutna klasyka. Tak jakby od "Brave", która wyznaczyła kierunek poszukiwań zespołu historia zatoczyła koło i Marillion ponownie wspiął się na szczyt. A potem bisy: uroczysta "Estonia", "The Party" i "Uninvited Guest" z nieodłącznym gadżetem elektronicznym gadżetem Steve'a - nie dość, że to coś dzwoniło, to jeszcze wydawało odgłos kukułki. Odzew publiczności był natychmiastowy.  Nieczęsto na rockowych koncertach można zobaczyć tłum "kukających" ludzi. Przez chwilę Hala "Wisły" zamieniła się w "Ptasie Radio" :) A potem "Cover My Eyes" i kilka tysięcy gardeł krzyczących "paaaain, heeeeeaaaaven" długo jeszcze po tym jak zespół zniknął za kulisami. Musieli sie pojawić jeszcze raz i doprowadzić salę do ekstazy. Przepiękny "Easter" stanowił prawdziwe zwieńczenie wieczoru. Podczas tych ostatnich utworów naszła mnie refleksja, że tak jak kiedyś tym klasycznym okresem Marillion wydawały się okolice Misplaced Childhood, tak teraz miano  to przypadło płytom od "Seasons End" do "Brave". Co prawda widziałem kilka osób w koszulkach "Script For A Jester's Tear" ale chyba nawet oni nie mieli zbytnio ochoty posłuchać utworów z okresu z Fishem.   

Steve H. jest urodzonym frontmanem. W jednej chwili żywiołowy, za chwilę skupiony i poważny. Publiczność jadła mu z ręki. Dwa gesty wywoływały natychmiast rytmiczne klaskanie. Podczas wstępu do "The Party" Steve nawet musiał przestać na chwilę śpiewać, by pozwolić się "wyklaskać " publiczności. Na koncercie było widać jak ważną postacią w zespole jest Pete. Świetny basista, na estradzie ruchliwy i baaardzo sympatyczny. Nawet Steve Rothery przez cały koncert gibał się na boki, kilka razy nawet uśmiechnął się szeroko! Bardzo dobra była świetlna oprawa i wyświetlane na "telebimie" obrazki do każdego utworu inny. No i miniaturowa kamera, która Steve i Pete kierowali na siebie bądź publiczność. Niektórzy mieli okazję rozpoznać samych siebie na ekranie. Wszyscy wiedzą jak kiepską akustykę posiada Hala "Wisły" ale tym razem techniczni dali z siebie wszystko. Co prawda brzmienie było dość "głuche" ale po raz pierwszy w tejże hali usłyszałem wyraźnie wszystkie instrumenty!!! Duży plus.

Jedyne "ale" dotyczyło repertuaru. Szkoda, że zabrakło "Genie" czy "Ocean Cloud". Szkoda że zespół skupił się na przebojach w stylu "The Uninvited Guest" a nie na utworach takich jak "The Space". Ale to już tylko moje subiektywne odczucie i w niczym nie umniejsza to rangi tego wydarzenia. Mam nadzieję, że wrócą do nas szybko.

PS. Niestety na support nie zdążyłem...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.