strona 2 z 7
Wojciech Kapała
Niespecjalny rocznik. Poprzedni był dużo fajniejszy. W tym roku nie było chyba ani jednaj płyty, która tak naprawdę wyrwała by mnie z obuwia i postawiła obok. Chociaż – patrz dalej.
Płyta roku – „The Next Day” Davida Bowie – z różnych powodów, nie tylko muzycznych.
Potem cały peleton płyt bardzo dobrych:
Rykarda Parasol – „Against the Sun” - wyjątkowo ciekawa wokalistka zaliczana do tzw. folk-noir, ale dość blisko jej do Cave’a, PJ Harvey. Krokus – „Dirty Dynamite” – bardzo dobra płyta szwajcarskich metalowych weteranów – dają czadu aż miło – w kategorii klasyczny metal wielkiej konkurencji w tej kategorii nie mieli. Chociaż nowe Deep Purple – „Now What!?” też przezacne. Visage – „Hearts & Knives” – powrót weterana new romantic w dużym stylu – kilkadziesiąt minut świetnego popu. Szkoda, że nie zostało to odpowiednio docenione. Karl Bartos – „Off The Record” – ten krążek razem z „Hearts & Knives” to moim zdaniem popowe płyty roku. Która lepsza? Nie wiem. Obie bardzo dobre. A może jednak Daft Punk – „Random Acces Memories”? Hurts – “Exiles” również bardzo dobre. Z nieco poważniejszej, a nieco alternatywnej muzy – The National – „Trouble Will Find Me” i The Editors – „The Weight of Love”, Johnny Marr – “The Messenger” . Jeszcze mogę tu umieścić Klausa Schulze “Shadowlands”. Nick Cave & The Bad Seeds – „Push The Sky Away” – najlepsza jego płyta od dobrych piętnastu lat – tak na granicy bardzo dobry/fajny.
Z oczko niższej półki – takie fajne płyty, lepiej niż dobre:
Placebo – „Loud Like Love” – pogodne (jak na Placebo), melodyjne, nieco staroświeckie – no po prostu fajne. Po sześciu lata przerwy dali znać o sobie spóźnieni hippisi z The Polyphonic Spree – „It’s True” jest dobre, ale niewiele lepiej. The Chvches – „The Bones of What You Believe” – mówi się o tym, że to klimaty a’la eighties. E tam, Ala to ma kota, a to całkiem przyjemne współczesne electro. Zaz – „Recto Verso” – młoda siła piosenki francuskiej – bez specjalnego głosu, ale z nieprzeciętną siłą przebicia – do tego pisze naprawdę bardzo dobre piosenki. Sigur Rós – „Kveikur” – lekki zjazd w dół w porównaniu do poprzedniego krążka – wywalili klawiszowca i to niestety słychać – chropawo, nieco brudno, dosyć głośno – nie do końca tego od nich oczekuję. Iggy & The Stooges – „Ready to Die” – Iggy daje radę – bardzo porządna rzecz.
Teraz coś z branży:
Bezapelacyjnie: Lizard – „Master & M”.
Nieco niżej trójka: Renaissance – „Grandine Il Vento”, Museo Rosenbach – „Barbarica”, Traumhaus – “Das Geheimnis”. Potem Tumbletown – “Done with Coldness”, Il Cerchio Dd’Oro – “Dedalo E Icaro”, PBII – “1000 Wishes” i Anima Mundi – „The Lamplighter”.
Teraz coś głośniejszego:
Oprócz wspomnianych Deep Purple i Krokusa całkiem sympatycznie moje bębenki uszne nadwyrężali: Dougie White & La Paz – „The Dark And The Light”, Giuntini Project – IV, Snakecharmer – „Snakecharmer”, Diamond Dawn – „Overdrive”, Airbourne – „Black Dog Barking” i Zodiac – „A Hiding Place”.
Na koniec żywce:
…And the Winner Is: Saga – „Spin It Again”
Nieco niżej, ale też na spokojne osiem-dziewięć artrockowych gwiazdek: The Rolling Stones – „Sweet Summer Sun” i „Def Leppard – „Viva Hysteria”, Rush – „Clockwork Angels Tour” i Metallica – “Through The Never”.
Wydarzenie roku:
“Sonda – Muzyka do programu telewizyjnego” – każdy kto ma więcej niż 35 lat wie dlaczego ta płyta a nie inna. Ci młodsi – nie wiedzą, co stracili…
Rozczarowanie roku:
Ayreon – „The Theory of Everything” – Lucassen próbował zrobić prog-rockowy musical i mu po prostu nie wyszło. Szkoda.
To jest stan mojej wiedzy w temacie na początek stycznia. Znając życie, kilka niezłych płyt jeszcze do mnie dotrze. Więcej grzechów nie pamiętam. Ale za nic nie żałuję.
Niby ten rok był jakiś taki niemrawy, a jednak sporo dobrych płyt dało się znaleźć…