Wokalistka w tym roku zdobyła Fryderyki w kategoriach Debiut Roku i Artysta Roku, wzięła udział w Otwartej Scenie, projekcie Leszka Biolika połączonym w czerwcu z Ekspresowymi Sesjami Nagraniowymi w Radiu Łódź, wraz z zespołem wystąpiła na kilku festiwalach, a przed wakacjami, w maju, wydała wcale dobrą ep’kę z dwoma utworami – „Wielkie Nieba” i „To Trop”. Śmiało rzec można, że idzie za ciosem. To dobrze, bo Mela Koteluk to artystka w pełnym tego słowa znaczeniu, szczera, profesjonalna i świadoma tego, co robi i chce dalej robić. Gdy jakoś na chwilę przed oficjalnym wydaniem jej debiutu usłyszałem ten materiał, wiedziałem, że będzie naprawdę ciekawie i nie skończy się na „gwieździe jednego sezonu”. Zresztą Mela absolutnie nie gwiazdorzy, wychodzi na scenę i daje z siebie wszystko. Co z drugiej strony docenia także publiczność. Był to mój któryś z kolei koncert piosenkarki i mam wrażenie, że choć zawsze było dużo ludzi, to przychodzi ich jeszcze jakby więcej. Nawet grając w tym roku w Jarocinie, mimo wczesnej i, nie ukrywajmy, mało korzystnej, nawet jak na festiwal, pory (bodajże 14-15), zdołała zapełnić przestrzeń pod sceną swoimi fanami.
Mela Koteluk na scenie odnajduje się naprawdę świetnie. Jeśli gdzieś wewnętrznie czuje się stremowana – co jest naturalne – to skrzętnie to maskuje. Wczoraj publiczność tłumnie zgromadzoną w Wytwórni zaskoczyła na pewno rozciągnięta zasłona tworząca ekran. Ta niby-kurtyna opadła po czterech utworach. Cały repertuar wieczoru wypełniły utwory z malowniczego Spadochronu, nie zabrakło takich przebojów jak: „O domu”, „Dlaczego drzewa nic nie mówią”, „Działać bez działania” czy „Melodia ulotna”. Pojawiło się także „Pojednanie”, „Pieśń o szczęściu”, piosenka pochodząca z filmu Baczyński, a w oryginale śpiewana wespół z Czesławem Mozilem, oraz kompozycja tytułowa. Piosenkarka zaśpiewała także dwa nowe utwory, a koncert zakończył się „Nie zasypiaj” i tradycyjnym przedstawianiem muzyków wraz z ich krótkimi solówkami. Potem nastąpiły jeszcze dwa bisy, lecz kilka minut po odejściu ze sceny muzyków wciąż rozbrzmiewały dla nich jakże zasłużone i gromkie brawa. Nie obyło się także bez niespodzianek, a taką niewątpliwie była Kotelukowa interpretacja klasyka Massive Attack – „Teatrdrop”. Tak na marginesie to muzycy powinni pomyśleć nad jakąś kolejną ep’ką z coverami, bo w swoim repertuarze mają już interpretacje m.in. utworów Jeffa Buckleya, Grzegorza Ciechowskiego, Chrisa Issaka i norweskiego duetu Röyksopp – trzy ostatnie: „Ani ja, ani Ty”, „Wicked Game” i „What Else Is There?” usłyszałem na marcowym koncercie także w klubie Wytwórnia. „Teardrop” wypadł doskonale, zdziwiłem się tylko nieco, bo jak wywnioskowałem z szeptu stojących wokół mnie osób, zupełnie nie kojarzyły tego utworu. Niemniej było to czarujące i zarazem bardzo nastrojowe zakończenie ostatniej tegorocznej listopadowej niedzieli, za które bardzo mocno dziękuję.
Tegoroczna trasa jesienna jeszcze trwa, więc kto ma ochotę, niechaj śmiało wybierze się na koncert Meli. Z tego, co wiem, artystka potem bierze mały urlop na wzięcie oddechu od sceny. W okolicach maja 2014 mają rozpocząć się prace związane z nagraniem i wydaniem drugiej płyty, więc pewnie jeszcze w przyszłym roku możemy spodziewać się następcy Spadochronu. Drugi krążek będzie zapewne dużym wyzwaniem i swoistym sprawdzianem, tak dla Malwiny i jej zespołu, jak i krytyków, a przede wszystkim fanów. Ale jako ten drugi i trzeci jestem spokojny o jej dalszą karierę. To ten typ artystki, który mimo młodego wieku i średniej kondycji branży muzycznej nie zrobi niczego wbrew sobie. Cieszę się również, że nowy krążek powstanie w tym składzie, jaki jest teraz. Wiem, że choć płyty i występ sygnowane są imieniem i nazwiskiem Meli Koteluk, to nie bez znaczenia jest ta zespołowa więź. No i przyszłoroczne koncerty będą zapewne jeszcze fajniejsze, znaczy się dłuższe, bo poszerzone o materiał z nowego wydawnictwa. Trzymam kciuki i do zobaczenia!