Na początku chciałbym zaznaczyć, że koncert był wspaniały pod każdym względem, aczkolwiek czegoś jeszcze troszkę brakowało, aby wprawił w oczekiwaną ekstazę tego wieczoru. Może przyczyna tego leżała w zbyt małej ilości wypitego przeze mnie piwa przed koncertem? Na pewno raczej przyczyna leżała w perfekcyjnym wyreżyserowaniu każdego fragmentu koncertu i każdego ruchu artystów, co nie zostawiało żadnego miejsca na improwizację lub popisy instrumentalne muzyków. Do tego dochodzi też nieco zachowawczo zachowująca się publiczność (choć tu nie wiadomo, czy to przyczyna czy skutek) i niezbyt dobra hala na ten typ sceny, jaką wykorzystuje Gabriel. Koncert odbył sie w wysprzedanym na 12 tysięcy osób Hallenstadionie, przy czym okrągła scena znajdowała się po środku hali. Hala posiada tor kolarski, który po dwóch przeciwległych stronach dochodzi prawie do sufitu i nie ma tam prawie widowni. Widok pustych ścian psuł troche ogólne wrażenie wizualne, bowiem koncert Gabriela byl nie tylko widowiskiem muzycznym, lecz również a może i przede wszystkim widowiskiem teatralnym. Normalnie koncerty odbywające się w tej hali są zorganizowane tak, że scena znajduje się na jednym z pustych końców, zakrywając go, a drugi z nich znajduje się za plecami publiczności, która stoi albo siedzi na bocznych trybunach. Jeszcze jedna mała uwaga: stalem pod samą sceną a głośniki były zawieszone pod sufitem parę metrów od sceny, tak że znajdowałem się między nimi a sceną i wydawało mi się, że było trochę za cicho. Więc chyba lepiej się trochę odsunąć od sceny. Zyskają na tym i uszy i pewnie oczy.
Przejdźmy wreszcie do konkretów. Tak jak wspomniałem, scena była w kształcie okręgu, który na obrzeżach kręcił się w kółko (nie przez cały czas) a środek mógł się chować pod scenę. U góry pod sufitem zwisał okrągły balkon z barierką, który mógł się obniżać. Przed właściwym koncertem wystapiła grupa "The Blind Boys of Alabama", która pojawia się na ostatniej płycie Petera gabriela w chórkach i towarzyszy Gabrielowi na europejskiej części trasy. Grupa ta składa się z 6 czarnoskórych muzyków, przy czym trójka z nich jest ślepcami. Szczerze mówiąc The Blind Boys of Alabama, grający amerykaśskie standardy rock'n'rollowe nie zdołała mnie rozgrzać, ich występ był akurat ostatnim sprzyjającym momentem, aby przedzierając się przez tłum zaopatrzyć się w piwo. Jak się poźniej okazało, nie był to ostatni i na pewno nie najlepszy występ Chłopców z Alabamy tego wieczoru.
Muszę dodać, że koncert nie zaczął się od jakiegoś spektakularnego wejścia, czy jakiś wybuchów. Peter Gabriel, odziany w ascetyczne czarne kimono (reszta członków jego grupy była również w czerni) po prostu wszedł z mikrofonem na scenę i zapowiedział przedgrupę. Po jej 30 minutowym występie i krótkiej przerwie Gabriel wszedł ponownie na scenę i przywitał się z widownią, którą pożegnał dokładnie 10 lat temu podczas trasy promującej płytę "Us". Wszystko co mówił podczas koncertu miał napisane po niemiecku na kartkach, i nawet nieźle sobie radził z odczytywaniem. Poza tym dorzucał jeszcze francuskie tłumaczenia, pozdrowienia po włosku i wyjaśnienia po angielsku.
Na początek Gabriel zaśpiewał sam utwór z pierwszej płyty "Here Comes the Flood", towarzysząc sobie na instrumentach klawiszowych. Po tym otwarciu na scenę weszła reszta muzyków: basista Tony Levin, keyboardzistka Rachel Z, obaj gitarzyści, David Rhodes i Richard Evans oraz córka Gabriela, Melanie, śpiewająca chórki i niektóre partie wokalne. Koncert tak na dobre zaczął się pierwszym utworem z ostatniej płyty, "Darkness". Podczas tego utworu perkusja zaczęła się wyłaniać z podłogi, muszę przyznać, że nawet nie zauważyłem jej braku na początku. Zadziwiające było to, jakim sprzętem dysponowali muzycy, do każdych instrumentów klawiszowych były podłączone komputery, o różnych wymyślnych gitarach i chwytach Tony'ego Levina nie trzeba wspominać. Gabriel mimo swojego wieku idzie z duchem czasu.
Po wyłonieniu się perkusisty ku mojemu zadowoleniu zabrzmiał "Red Rain", który w wersji koncertowej zyskuje na sile i który na krótko rozruszał widownię. Po tym dynamicznym utworze usłyszeliśmy wolny "Secret World" z płyty "Us" a potem "Sky Blue" z ostatniej płyty, który to utwór jest też tematem przewodnim ostatniej płyty filmowej Gabriela, "Long Walk Home" i który kończy się wspaniałą melodią nuconą przez chór. Właśnie pod koniec tego utworu spod sceny wyłoniło się czterech "chłopców z Alabamy" na krzesłach nucąc to piękne zakończenie. Był to na pewno jeden z najbardziej wspaniałych momentów tego wieczoru. Peter Gabriel nie pozostawił zbyt dużo czasu na ochłonięcie po tych emocjach. Przy następnej piosence "Downside-Up" z płyty "OVO", scena spod sufitu zaczęła się obniżać, Gabriel i jego córka Melanie przypięli się do niej linami i wznosząc się do góry chodzili w kółko do góry nogami wspólnie śpiewając. Po tym zapierającym dech w piersiach przedstawieniu przyszła kolej na "The Barry Williams Show", podczas którego Gabriel poruszał się po balkonie górnej sceny z kamerą filmową i zdawał się nagrywać widownię. Zaraz potem zabrzmiał "More than this" z ostatniej płyty. Atmosfera uspokoiła się trochę przy "Mercy Street" z płyty "So", którego początek odśpiewali wszyscy razem jak mała orkiestra a Gabriel nią dyrygował. Po tym początku muzycy porozsiadali się po scenie, np. w łódce - zrobiło się bardzo nastrojowo. Tą miłą atmosferę "zakłócił" "Growing Up", drugi utwór z ostatniej płyty. Podczas niego Gabriel wszedł do takiej ogromnej przezroczystej kuli z gumy i chodząc w niej poruszał się dookoła sceny. Podziwiam go, że nie spadł ze sceny, ale technicy czuwali. Ten utwór jest bardzo rytmiczny i w pewnych momentach przechodzi w taką prawie dyskotekową siekankę. Właśnie w tych momentach Gabriel zatrzymywał się i wprawiał kulę w ruch odbijający się tak, że skakała do góry. Wtedy nawet najwytrwalsi posiadacze krzesełek musieli się unieść do podskoków, to było niesamowite. Potem były jeszcze "Digging in the dirt", nie publikowany "Animal Nation", po którym Gabriel długo przedstawiał wszystkich muzyków w tonacji melodii ostatniego utworu. Po tym przedstawieniu zabrzmiał "Solsbury Hill", podczas którego Gabriel zaczął jeździć na rowerku. Pomyślałem sobie, że byłoby to logicznym zakończeniem koncertu. Ale myliłem się. Gabriel przywdział kurtkę naszpikowaną masą świecących się żarówek i zagrano "Sledgehammer", który chyba już ostatnich siedzących wprawił w podrygi. I jeszcze nie był to koniec, bowiem zaraz potem muzycy zagrali "Signal to noise" z ostatniej płyty, bardzo tajemniczy, pełen dziwnych dźwięków kawałek. Utwór kończy się niesamowitą kawalkadą na perkusji na tle syntezatorów i właśnie przed tym końcem wszyscy zniknęli ze sceny, a perkusista zaczął się chować pod podłogę, odwrotnie jak na początku. Dla mnie osobiście było to kulminacyjnym punktem koncertu.
O dziwo po tym, wydawałoby się nieuniknionym zakończeniu głównej części koncertu, muzycy wyszli znowu na scenę i po paru dźwiękach dało się rozpoznać "In Your Eyes", kawałek, który uwielbiam. Wtedy już naprawdę byłem wniebowzięty. Myślę, że więcej tego wieczoru nie można już było wymagać. Można było z czystym sumieniem iść do domu. Po ponownym zniknięciu i owacji widowni, Gabriel wyszedł z Tony Levinem i na bis zagrali we dwójkę "Father, Son " z projektu "OVO" i to był na prawdę koniec.
Koncert trwał 2,5 godziny i myślę, że zaspokoił oczekiwania wszystkich. Peter Gabriel jest we wspaniałej formie, utwory zostały zagrane perfekcyjnie, słyszalność oraz jakość dźwięku była bezbłędna, scenografia zmieniała się co rusz. Myślę, że przy trochę lepszej sali, np. na stadionie, może to być nawet jeszcze trochę lepsze widowisko.