ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 07.11 - Kraków
- 08.11 - Opole
- 09.11 - Bielsko-Biała
- 10.11 - Zabrze
- 11.11 - Łódź
- 15.11 - Gniezno
- 16.11 - Kłodawa Gorzowska
- 17.11 - Zielona Góra
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 08.11 - Warszawa
- 09.11 - Kraków
- 08.11 - Sosnowiec
- 09.11 - Pszów
- 10.11 - Częstochowa
- 09.11 - Warszawa
- 10.11 - Siedlce
- 10.11 - Końskie
- 16.11 - Bydgoszcz
- 11.11 - Wrocław
- 11.11 - Kraków
- 11.11 - Warszawa
- 17.11 - Kraków
- 19.11 - Kraków
- 20.11 - Warszawa
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 24.11 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Warszawa
 

koncerty

13.11.2009

THE LEGENDARY PINK DOTS, Kraków, klub Łódź Kaliska, 05.11.2009

Psychodeliczny wieczór w krakowskiej Łodzi Kaliskiej

Popijając herbatkę z cytrynką i przegryzając pysznego miejscowego precla w stylowej kafejce na krakowskim rynku, kładącym się powoli spać, wyczekiwałem z moją współtowarzyszką przygody koncertu The Legendary Pink Dots, który miał się odbyć tego samego wieczoru. W ciepłym pomieszczeniu rozpalaliśmy nasze zmysły w milczeniu sącząc gorące płyny rozgrzewające nasze trzewia. Jacyś obcokrajowcy wstępowali na małą czarną wnosząc do niego odrobinę zagranicznej kultury. Naprawdę żal było wychodzić na wielowiekowy bruk krakowskiego rynku smagany nieprzyjemnie zimnym powietrzem, lecz czas płynął nieubłaganie z zawrotną prędkością tętniącej gorączką życia metropolii współczesnego świata. Otrząsnąwszy się z resztek sentymentu dla urzekających wdzięków grodu Kraka zstąpiliśmy do podziemi ekstrawaganckiego klubu Łódź Kaliska przy ul. Floriańskiej 15. Niczym w smoczej jamie stłoczeni w malutkiej sali koncertowej wielkości naprawdę dużego pokoju gościnnego M4 oddychaliśmy nerwowo wyczekując ponownego spotkania z prorokiem Kaspelem, którego każde słowo jak złoto brzmi równie dźwięcznie, a treści przez Niego wypowiadane są z większym polotem niż zatęchłe kazania młodego kleryka próbującego udawać nowego mesjasza. Zdecydowanie bardziej wolę szukać tegoż pośród gwiazd spoczywającego oczami legendarnego lidera brytyjsko-holenderskiej formacji, niźli dać się zwieść pseudo artystycznej szarlatanerii. Natomiast, muzycy pojawili się na scenie Łodzi Kaliskiej z ponad półgodzinnym opóźnieniem jak przystało na prawdziwych artystów.

Edward Kaspel (wokalista, instrumentalista) odziany był tradycyjnie w czarne szaty, Niels Van Hoorn (saksofonista, flecista) nałożył wzorzystą marynarkę dając ukłon w stronę tworzonej przez zespół muzyki, z kolei pozostali panowie Silverman (instrumentalista) i Martijn De Kleer (gitarzysta) ubrani byli po prostu zwyczajnie. Zaraz na początku koncertu Silverman zaprezentował swoją nową elektroniczną zabawkę Tenori-On firmy Yamaha, która wydawała pojedyncze mechaniczne dźwięki typu bip bip bip w rytm rozmodlonego Kaspela. 'The Unlikely Event' rozpoczął to niezwykłe wydarzenie w sposób może mało widowiskowy aczkolwiek wielce misterny, jak gorzka historia w nim zawarta.

Potem trupa z Nijmegen zaproponowała tęczowy gulasz ('Rainbows Too?') smakowitszy od tego w studio, a na dokładkę zagrała folkowe 'A World With No Mirrors' z dozą histerii wokalnej i tyleż „mandarynkowe” co mroczne 'Cubic Caesar' z Plutonium Blonde. Następnie, do końca tego fantastycznego spektaklu mieliśmy serię wspomnień wywołujących żywiołową reakcję publiczności, która manifestowała swe rozgorączkowanie muzyką mimowolną owacją na stojąco po każdym granym z poświęceniem utworze. Najbardziej niestrudzonym artystą tego wieczoru niezatartych wrażeń okazał się Niels, który, ku naszemu zdumieniu, aż czterokrotnie odwiedzał audytorium i za każdym razem przemierzał je wzdłuż i wszerz wydmuchując w przenośni przejmujące na wskroś (nie na)dęte przesłania ze swojego błyskotliwego saksofonu. Podstawową część koncertu zamknęła kosmiczna plejada dźwięków w postaci 'The Grain Kings', po której doczekaliśmy się dwóch zaskakujących bisów składających się z poruszającej ballady 'I Love You In Your Tragic Beauty', zakłócającej zdrowe zmysły historycznej kompozycji 'Disturbance' (dawno niegranej na żywo), ekspresyjnej pieśni 'Isis Veiled' i bezlitosnej wobec swoich adoratorów 'Princess Coldheart'.

Ile razy przybywam na koncert The Legendary Pink Dots, tyle samo razy wychodzę z niego pełen entuzjazmu bez najmniejszego cienia rozczarowania. Ten frenetyczno-euforyczny show był chyba artystycznym apogeum czwórki z Nijmegen i nie pozostawił ani krzty wątpliwości co do jej niezwykłej kondycji scenicznej. Nieludzki wrzask przywódcy Kropek przemawia dziś z tą samą siłą, co jego dawna nieziemska retoryka na temat nadlatujących spodków, gra saksofonisty brzmi niezmiennie rozkosznie, a całości tego psychodelicznego fenomenu dopełniają nietuzinkowe postaci Martijna i Silvermana odpowiedzialnych za akustyczno-elektroniczną burzę mózgów. Tak więc, miejmy nadzieję, że przy ponownym zetknięciu się z tym niecodziennym zjawiskiem muzycznym doznamy cudownego odrealnienia, a sny nie będą miały tylko koloru mandarynek.

P.S. Przy okazji chciałem podziękować Łukaszowi Modrzejewskiemu za obróbkę wypstrykanych przeze mnie i Beatę (foto oniemiałego autora tejże relacji koncertowej z saksofonistą Kropek) zdjęć z koncertu. Niniejszy freelance reviewer zilustrował też moją poprzednią relację LPD sprzed dwóch lat, co wtedy przeoczyłem, a za co teraz składam mu stokrotne dzięki. I wish you'd been there, too.

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.