I. Old Haunts I found my home in the darkness ... Wygrzebałem się z ciepłego lóżka o 5.30 i powoli ruszyłem na dworzec. 20 lat temu pojawiłem się na świecie. Przez cala drogę myślałem o tym co zrobiłem przez ten czas, czy dobrze go wykorzystałem, co jeszcze powinienem zrobić ... Odrobina melancholii całkiem nie odpowiadała słońcu jakie towarzyszyło mi przez cala drogę. Dopiero Poznań przywitał mnie deszczowo. Bogowie Deszczu wiedzieli o koncercie Fisha zapewne z Trojki i postanowili pokazać jak się cieszą. When I wonder who I am ...
II. Digging Deep Ruszyliśmy na konferencje. Fish & Co.
jechali do Polski 36 godzin i nie spodziewano się szybko jego
przyjścia. A jednak wszystko planowo ruszyło. Siedzieliśmy w 2-gim rzędzie.
Fish był we wspanialej formie, kipiał humorem, długo odpowiadał na pytania
zadawane przez publiczność. Już na początku zapytano: czemu tylko jeden?
I tu długa historia: otóż ostatnia trasa w Polsce kosztowała go aż 30
tys. funtów i wszystko to z powodu złego układu z Metal Mindem (kilka
fuck pod adresem znanego stamtąd pana). Jedyne co mogło go uratować to
cud ... Jednak on nie nastąpił. Łącznie stracił 70 tys. Stanął na krawędzi
bankructwa, rozwiązał firmę, siedząc nad butelka wódki zastanawiał się
jak zdoła wyżywić rodzinę ... A jednak udało mu się. I dlatego teraz,
gdy za 4 polskie koncerty chciano mu dać dwa razy mniej niż potrzebował,
odmówił. Na szczęście fani zdołali wraz z radiem Merkury zorganizować
jeden koncert. Opowiadał tez o filmach, o tym ze wciąż nie potrafi zaśpiewać
całej suity bez czytania z kartki, o polskim piwie, o nowym zespole, o
tym co w internecie lubi Squiky. Później były podpisy, zdjęcia, cieple
słowa.
III. Chocolate Frogs What did you give to me? Melancholia pozostała ... Ten dzień był tak dziwny ... Fish wyglądał tak jak sobie go wyobrażałem. Nerwowo palił kolejne papierosy, lecz znakomicie czul się w towarzystwie fanów, może jego trochę zmęczone oczy pokazywały ile niedawno przeszedł ... Musze przyznać ze podbudowało mnie to, ze nawet tacy ludzie jak on maja kłopoty i nie są wolni od problemów każdego dnia ... Zapalniczki w gore.
IV. Waving at Stars Staliśmy blisko sceny, właściwie tak jak zawsze gdzieś w 3, 4 rzędzie. Sala jest prawie bliźniacza jak ta w Krakowie, tylko trochę mniejsza. Bardzo szybko wszystkie miejsca się zapełniły. Zaczęliśmy skandowac 'Fish, Fish, Fish'. Zapowiedziano koncert i wyszedł na chwile John Wesley, gitarzysta gwiazdy. Fish stwierdził ze jego solo w 'Cliche' zmiecie nas z powierzchni ziemi. Mimo całkiem ciepłego przyjęcia jego pierwszego utworu, szybko się znudził. Wszyscy czekali na kogo innego ...
V. Raingods Dancing Wyszedł. 'Hi, they call me Fish!
POZNAN !'. Atmosfera od pierwszej chwili była wspaniała. Takiej jeszcze
nigdy nie przeżyłem do tej pory. 'Faith Healer' na początek, rozgrzanie
do białości. Dalej
'Lucky' i 'Just Good Friends' już z Elizabeth Antwi. Fish sprowadził sobie
z Ghany piękną księżniczkę do swojego haremu. Aplauz jaki dostała, nie
miał sobie równych. 'Brother 52' to ciąg dalszy mocnego uderzenia. Szaleństwo
sięga szczytu! Fish jest w znakomitej formie, na scenie zachowuje się
jakby się tu urodził. Dotąd go jeszcze nie widziałem, ale naturalność
jego ruchów i zachowania sprawiła, ze czułem się jakbym dobrze go znal.
Jego charyzma sprawiała ze w ciągu sekundy wszyscy klaskali na jedno jego
słowo. Niech jeszcze ktoś tylko wspomni ze wokalista Jethro Tull jest
showmanem ... Fish byl wyśmienity. 'Z tym utworem zawsze mam problemy,
bo pytają mnie - kim była Małgorzata. A skąd ja mam do cholery wiedzieć!
Byłem zalany!' - 'Goldfish and Clowns'. Później obszerny fragment z 'Clutching
at Straws'. Po sali zaczęły krążyć zapalniczki. Nie znam dobrze tej płyty,
słyszałem ja zaledwie kilka razy, a jednak brzmi to fantastycznie jak
nigdy dotąd. Rzadko mi się cos podoba po tak krótkiej znajomości. 'Tumbledown'
na rozgrzewkę przed finałem i wreszcie to na co czekamy. Na scenę zostaje
wniesiony świecznik, gasną światła, a Fish zaczyna opowiadać. Gdy pierwszy
raz usłyszałem ten utwór, chciałem wiedzieć skąd się wziął, o czym jest,
co oznacza. 'Opowiem wam historie. W 97r. roku, młody człowiek zwany Wiliam
Dick ruszył ze swoja paczka w głąb Europy. Posuwając się ciągle na wschód,
trafili do dziwnego kraju. W pewnym momencie ich autobus zjechał z drogi
i zatrzymał się na krawędzi przepaści' Aplauz i brawa! 'Wiliam siedział
na samym końcu autobusu i przyglądał się leżącym z przodu butelkom wódki.
Zastanawiał się co będzie gdy wypije choć jedna, a bardzo chciał to zrobić.
Obawiał się jednak ze na jednej się nie skończy, a wtedy autobus spadnie
w przepaść. Musiał wiec szybko wymyślić jakąś ciężką piosenkę, bo pić
chciało mu się coraz bardziej'. Tak oto powstało 'Plague of Ghosts'. Było
cudownie. Wszyscy śpiewali wraz z nim. Czekałem na to od chwili, gdy tylko
usłyszałem ta suitę i marzenie się spełniło. Sposób w jaki to zaśpiewał
był niesamowity! Ciarki przechodziły mi po plecach! Publiczność pozostawił
klaszczącą i śpiewającą 'We Can Make It Happen!'. Staliśmy tak przez pół
minuty, śpiewając i klaszcząc, aż nagle w jednym momencie, zupełnie niespodziewanie
wszyscy zaczęli skandować 'Fish, Fish, Fish'! Zupełne szaleństwo! Takiego
czegoś jeszcze nie było!!! 'Cliche' rzeczywiście nabrało nowych barw,
ale to ze nagle przerodzi się w znakomite 'Perception of Johny Punter'
nie spodziewał się nikt! Nie miałem sprecyzowanych jakichś specjalnych
życzeń co do tego, co chciałbym usłyszeć, ale zestaw utworów był tak dobrany,
ze przerósł moje najśmielsze oczekiwania. II bis to 'Sunsets on Empire',
a później, już na koniec, specjalnie dla Piotra K. 'The Company'. The
problem is, I don't want goodbye ...
VI.
Make it Happen Wyszedłem z sali i wiedziałem na pewno ze przeżyłem cos
co mi się jeszcze nie zdarzyło. Bezspornie koncert roku, najlepszy na
jakim do tej pory byłem. Sprawił to nie tylko on, ale i znakomita publiczność,
złożona prawie wyłącznie z jego najzagorzalszych fanów. Dobra akustyka,
brak błędów, świetny dobór utworów, znakomita dyspozycja głosowa, świetni
muzycy; to koncert jaki będę pamiętał do końca życia. Cudowny wręcz prezent
w ten najważniejszy dla mnie dzień w roku ... Później poszliśmy cos jeszcze
przekąsić i jakby od niechcenia zaproponowałem, by w drodze powrotnej
na chwile jeszcze wstąpić do Zamku. Fish właśnie wyszedł spod prysznica
i miałem okazje na jeszcze jedno zdjęcie z nim. Schodząc po schodach trochę
było mi żal ze to już koniec ... Ale oto przede mną pojawiła się przepiękna
Elizabeth i pędem pognałem poprosić ja o jeszcze jedno zdjęcie i porozmawiać
o koncercie! Uśmiechnęła się do obiektywu, a ja zacząłem jej opowiadać
jak bardzo było cudownie i jak się bawiłem, zwłaszcza ze dzisiaj były
moje urodziny ... a ona błyskawicznie zareagowała, życząc mi wszystkiego
najlepszego i całując mnie ... Zamurowało mnie na kilka dobrych minut,
a Elizabeth w tym czasie zdążyła się oddalić.
I to już koniec. Było pięknie. Słowa i tak tego nie oddadzą. We Can Make it Happen.