W rok i 2 dni od pamiętnego koncertu Anathemy w sali wrocławskiego radia Brytyjczycy przenieśli swoje brzmienie na scenę wrocławskiej hali Orbita. Trzeci polski występ był 22 licząc od początku tej trasy. Trasy „Satellites Over Europe”, która jest chyba najbardziej zróżnicowana w karierze zespołu łącząc stare dźwięki z nowymi, znanymi z ostatnich albumów. Także ten koncert okazał się zupełnie innym od występów w Warszawie, czy Krakowie. Na szczęście należałem do szczęśliwców żyjących w błogiej nieświadomości na temat poprzednich występów, o tyle większą pokusę miałem aby coś w temacie wrocławskiego koncertu napisać.
Na nieszczęście wrocławska nieobecna publiczność chyba jednak przeczytała. Frekwencja niestety nie dopisała tego wieczoru, mając żywo w pamięci upchany do granic możliwości koncert Porcupine Tree sprzed 5 lat, tu wręcz wiało pustką. Wydawało mi się, że trzecia część płyty ledwo jest zakryta, koncert przy takim pokryciu płyty śmiało mógłby się odbyć w Eterze. Rozproszonych po miejscach siedzących widzów zespół zachęcał do podejścia pod scenę. Nikt nie spodziewał się, że tego wieczoru koncert będzie zupełnie wyjątkowy. Zespół nie ograniczył się jedynie do sztandarowych produkcji z ostatnich 4 albumów. Pomimo, iż była to trasa promująca najnowsze wydawnictwo „Distant Satellites”, usłyszeliśmy praktycznie cały przekrój twórczości zespołu. Występ otworzyły obydwie części „The Lost Song” z najnowszej płyty, płynie przechodząc do obydwóch części sielskiego „Untouchtable” z "Weather Systems", by znów wrócić do prezentacji najnowszego krążka utworami „Thin Air”, „Ariel”, „The Lost Song , part 3”, „Anatema”, „The Calm Before The Storm”, „The Beginning and the End” by zamknąć oficjalną część utworami z dwóch jeszcze wcześniejszych albumów: „Universal” z "We're Here Because We're Here" oraz „Closer” i tytułowy z „The Natural Disaster”. Ale to nie było całe show, jedynie jego pierwsza część.
Bis faktycznie był drugą częścią, bardziej sentymentalną dla fanów poprzedniego okresu stylistycznego zespołu. Wrocław dodatkowo został nagrodzony wykonaniami „A Dying Wish” z albumu „The Silent Enigma” oraz „Sleeplees” z pierwszego albumu zespołu „Serenades” sprzed ponad 20 lat, przekształcając bis w swoiste resume dotychczasowej twórczości zespołu. Ta druga część koncertu uświadomiła zebranym tę wczesną energię muzyki liverpoolczyków. Po skaczącej, tudzież obijającej się pod sceną, publiczności było widać, iż właśnie taką Anathemę pragnęli tego wieczoru zobaczyć. Podsumowując słowami kolegi Browarczyka – „Dla każdego coś miłego”. I jak nigdy się z nim tu zgadzam.
Warto jednak na koniec wspomnieć o suporcie – The Mother’s Cake. Trio niezwykle energiczne, łączące porywistego rocka z brzmieniem zachodniego wybrzeża - co mi się spodobało czytając jedną z wcześniejszych relacji - „łączącego Rush z Red Hot Chilli Peppers”. Faktycznie, patrząc na basistę nie sposób było uciec od porównania do Flei. Mają potencjał, nie było to nic a nic oryginalne, ale techniczna maszynka do mielenia muzyki na scenie. Dać im tylko dobry pomysł….