Na skompresowaną Nosowską do łódzkiej Wytwórni ściągnął wcale niemały tłum sympatyków jej twórczości. Cała trasa .zip obejmuje trzynaście koncertów i podejrzewam, że wszędzie zjawia się plus minus podobna grupa fanów nie tylko zespołu Hey, ale i solowych dokonań artystki. Ale nim na scenie pojawił się zespół Nosowskiej, publiczność wysłuchała dawno niewidzianego z autorskim repertuarem Krzysztofa Zalewskiego. Tak, tak, to ten pan od pewnego talent show sprzed wielu lat, obecnie członek zespołów Japoto oraz Muchy. Na dniach ukazuje się nowy album sygnowany jego nazwiskiem. Krążek nosi tytuł Zelig i właśnie kilka utwór z tego wydawnictwa trio Zalewskiego zaprezentowało wczorajszego wieczoru. Niestety panowie mieli niełatwe zadanie, szczególnie frontman zespołu, gdyż musiał nadrabiać obowiązki za czwartego członka tego projektu – producenta i gitarzystę – Marcina Borsa, który to dzień wcześniej został ojcem. Choć niespecjalnie śledziłem poczynania Zalewskiego, to muszę przyznać, że ten mini-koncert wypadł całkiem dobrze i nie ukrywam, że zainteresował mnie jego nowy materiał. Myślę, że może być to kolejne fonograficzne zaskoczenie, analogicznie jak miało to miejsce niedawno z nowym wydawnictwem Tomka Makowieckiego, Moizm. Tak czy inaczej, na artystę poprzedzającego nie mam co narzekać. W innych miastach Katarzynę Nosowską supportuje Fismoll, utalentowany nastolatek pochodzenia polsko-skandynawskiego, a w jeszcze innych jest znacznie gorzej, bo jest to gorzowski duet UL/KR, za którym nie przepadam.
Po rozgrzaniu publiczności i dość przydługiej przerwie technicznej, z małym opóźnieniem, kilka minut po dwudziestej pierwszej, na scenę wkroczyła tak długo oczekiwana Kasia Nosowska i jej pięcioosobowy zespół. Był to mój siódmy albo ósmy koncert z Kasią Nosowską w roli głównej (Hey i solowy) i muszę przyznać, że koncert ten był jednym z najlepszych. Nie jestem wielkim orędownikiem solowej twórczości Nosowskiej, szczególnie z ostatniego okresu jej działalności, ale na wczorajszy koncert skusiłem się głównie z uwagi na jego przekrojowy, można by śmiało rzec, że skompresowany charakter. Układ utworów zaprezentowany został chronologicznie oraz przekrojowo. W pierwszej części występu pojawiły się kawałki z puk.puk, Mileny oraz, moim zdaniem najlepszej solowej płyty Nosowskiej, Sushi. W drugiej części wieczoru gościły piosenki z krążka UniSexBlues oraz ostatniego wydawnictwa artystki, albumu 8. Pojawiły się także interpretacje piosenek autorstwa Agnieszki Osieckiej, czyli nastąpił zwrot w stronę ciekawego projektu Nosowskiej – Osiecka. Choć sporo było utworów dawno niegranych, to nie zabrakło też „standardów” w postaci „Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć” czy świetnego „Zoil”, będącego pamfletem na pewnego dziennikarza, piosenki w oryginale zaśpiewanej w duecie z Kazikiem Staszewskim. Było też sporo zaskoczeń, bo część, zwłaszcza starszych utworów, zabrzmiała bardzo świeżo, elektronicznie i nawet ośmieliłbym się rzec, że niezwykle energetycznie. Ciekawie wyszła „Nomada” oraz „Przebijśnieg”.
Poza interpretacjami dobrze znanymi z Osieckiej zabrzmiał cover utworu „Let’s Dance” Davida Bowiego. Nie było zaskoczeniem pojawienie się tej przeróbki, bo także dość często podczas swoich koncertów sięga po nią Hey, ale wykonanie tego numeru porywało. A przy okazji był to jeden z najlepszych momentów wczorajszego, i tak bardzo dobrego, koncertowego wieczoru.
I coś z dedykacją dla Roberta Leszczyńskiego, w chwili powstania utworu recenzenta pewnego dziennika.
A tak prezentuje się singiel Krzysztofa Zalewskiego promujący jego najnowszy album, zatytułowany Zelig, który na sklepowych półkach powinien pojawić się już we wtorek 12 listopada br.