strona 5 z 6
Tomasz Ostafiński
Miniony rok był równie urodzajny, co plony na – nazywanej również „przeklętym wrzosowiskiem” – farmie Nahuma Gardnera z Koloru z przestworzy H.P. Lovecrafta po uderzeniu meteorytu. Podobnie jak owoce z ogródka Nahuma – z powodu swej nienaturalnej wielkości i połysku nienadające się do spożycia – większość płodów muzycznych AD 2017 okazała się niestrawna, a tym samym – nie do przyjęcia. Na szczęście całoroczny mój połów ciekawych okazów muzycznych nie okazał się totalną klapą i mogłem zeń sklecić własny top ten. Jednak poławiaczem pereł bym siebie nie nazwał. Największe wrażenie wywarły na mnie płyty artystów, mających raczej ugruntowaną pozycję w świecie muzyki rozrywkowej (1-7). Niemały zachwyt wzbudziły we mnie też ostatnie dokonania twórców kojarzonych z tzw. niezależną sceną muzyczną (8-10). Pozostałe propozycje, jakimi obrodził miniony rok, poza nieujętymi w moim top ten Is This Life We Really Want? Rogera Watersa i Nature City LabTrio, nie przemówiły do mnie językiem na tyle komunikatywnym i zrozumiałym, abym nie miał poczucia, iż słucham czegoś na kształt przedagonalnego monologu Nahuma (albo raczej tego, co z niego zostało) z wyżej cytowanego dzieła Samotnika z Providence.
1. Hadouk Le Cinquième Fruit
Ciągle w zaścianku muzyki rozrywkowej, grający World Jazz, czyli muzykę synkopowaną z decydującym udziałem melodii afrykańskich i azjatyckich, Loy Ehrlich (współpraca m.in. ze Stingiem) i Didier Malherbe (Gong) – obaj stanowiący trzon kwartetu Hadouk – po raz kolejny udowadniają, że potrafią błyskotliwie krzyżować pomysły z różnych stron świata i, co za tym idzie, podbijać serca rytmami gorąca, jak również kokietować miłośników ex-Policjanta śmiałymi wokalizami w jego stylu (Valse au pays de Tendre).
2. The Necks Unfold
Troje minimalistów z antypodów znowu wywraca wszelkie konwencje jazzowe do góry nogami i niezmiennie odurza słuchaczy trwającymi od kilkunastu do kilkudziesięciu minut pozornie jednostajnymi improwizacjami, przywołującymi na myśl posępne sekwencje dźwiękowe z Ogrodów Faraonów Popol Vuh (Overhear), długie lotne pasaże i gęste harmonie, tak oryginalne i ciekawe, jak te z debiutu Return to Forever Chicka Corei czy z Prognoz na jutro krakowskiego Laboratorium, aczkolwiek w dużej mierze pozbawione ich pogody ducha.
3. Troum & Raison d’Etre XIBIPIIO. In and Out of Experience
Grający kontemplacyjny dark ambient duet Troum i ukrywający się pod filozoficznie brzmiącą nazwą Raison d’Etre Peter Andersson dokonują wspólnie brawurowej szarży na podświadomość złaknionego godziwej rozrywki odbiorcy. Orężem jest tu muzyka złożona jedynie z onirycznego pulsu ponurych dronów, idealnych harmonii i ocieplającego chłód nagrań naturalnego brzmienia instrumentów akustycznych. W efekcie obcujemy z pozbawioną pretensjonalności i zawiłości autentyczną sztuką, coraz rzadziej będącą udziałem współczesnych artystów.
4. The Tangent The Slow Rust of Forgotten Machinery
Skarga muzyczna Andy’ego Tillisona nt. bieżącej polityki zamykania granic, roli w tym mediów, losu emigrantów i przyszłości dzikich zwierząt w gospodarce konsumenckiej. Pomimo wykorzystania w warstwie lirycznej dzielących słuchaczy tematów, TSRoFM – dziewiąta płyta angielskiego zespołu – powstała dzięki wspólnemu wysiłkowi współpracujących ze sobą od lat muzyków, w tym nieocenionego saksofonisty jazzowego Theo Travisa, który prawie od samego początku istnienia The Tangent wnosi do grupy dużo dobrego. W odróżnieniu od rozpolitykowanego Rogera Watersa Tillison przedkłada melodię nad słowa, stąd jego ostatnie dzieło jest bardziej przystępne w odbiorze i, ku uciesze miłośników gatunku, zawiera całkiem sporo odwołań do twórczości legend prog-rocka, takich jak Genesis, Jethro Tull, Yes czy U.K.
5. Gary Numan Savage: Songs from a Broken World
Udana kontynuacja Splinter (Songs from a Broken Mind)…, jaką jest Savage, zaskakuje zdecydowanie większą od poprzednika melodyjnością fantastycznych pomysłów muzycznych Numana, które łatwo zapadają w pamięć. Postapokaliptyczna wizja świata, o której śpiewa nosowym głosem autor przeboju Cars, oddana przezeń poprzez użycie zimnej elektroniki – hałaśliwych uderzeń perkusji i przesterowanej gitary – utrzymana jest w konwencji rocka post-industrialnego i poniekąd całkiem bliska solidnemu oeuvre Nine Inch Nails.
6. Robert Plant Carry Fire
Carry Fire to zbiór jedenastu piosenek o blues-rockowym rodowodzie, wysublimowanych harmoniach i pięknych melodiach. Dojrzały głos sędziwego już przecież frontmana Led Zeppelin wyparł z wiekiem młodzieńczy krzyk, podobnie jak bardziej kontemplacyjne podejście do brzmienia – w dużej mierze akustycznych – instrumentów usunęło w cień zgiełkliwe riffy gitarowe. Zauważalny od lat w jego solowej karierze dystans do hard rocka procentuje po raz kolejny.
7. Theo Travis Open Air
Słuchając Open Air natychmiast nasuwają się skojarzenia ze Slow Life (2002). Różnica tkwi w pozornie szybszym tempie zapętlania dźwięków oraz zdecydowanie bogatszych aranżacjach uzyskanych dzięki użyciu fletu basowego, którego gra imituje harmonie syntezatorowe pełniące funkcję głębokich dronów. Jest posępnie i pięknie. W Sailing & Drifting robi się wręcz klasycznie, gdy pomysły Theo Travisa ciążą ku rozwiązaniom melodycznym Terry’ego Rileya.
8. Machine Mass Plays Hendrix
Liderujący trio Michel Delville, znany również z nawiązującej do kanterberyjskiej sceny muzycznej grupy The Wrong Object, na upamiętniającym postać Hendrixa krążku nie podejmuje desperackiej próby beznamiętnego odgrywania jego nagrań, lecz zmienia ich blues-rockową konwencję na psychodeliczno-jazz-rockową. Mnogość psychodelicznych efektów dźwiękowych, eksperymentów, manipulacji i odstępstw od pierwowzoru, jaka występuje w interpretacjach tria wzbudza jeśli nie zachwyt, to przynajmniej zaciekawienie zgoła niebanalnym podejściem i odmiennym spojrzeniem na twórczość autora przeboju Hey Joe. Third Stone from the Sun [otwierający krążek numer] jest jak gablota wystawowa stojąca pośrodku centrum ekspozycji, po przestudiowaniu której poczujecie się wtajemniczeni, ale wciąż nienasyceni.
9. Dušan Jevtovič No Answer
Drugi w twórczości serbskiego gitarzysty krążek, tym razem mniej hard-rockowy, a bardziej jazz-rockowy, demaskujący ogromne zdolności Jevtoviča do wzniecania pożarów i powściągania temperamentu jednocześnie, co zawsze było specjalnością inspirujących go wioślarzy, tj. Roberta Frippa i Johna Abercrombie. Różnorodność gitarowych sól dopełniają pianistyczne popisy drugiego Serba w składzie tria Vasila Hadzimanova (No Answer, El Oro) oraz perkusisty Asafa Sirkisa – najbardziej obytego ze sceną muzyczną z trójki artystów perkusisty żydowskiego pochodzenia. No Answer – najciekawsze jazz fusion 2017 roku – doczekał się pozytywnej reakcji również ze strony naszej redakcji.
10. Der Blutharsch and The Infinite Church of The Leading Hand What Makes You Pray
O ostatniej jak na razie płycie austriackiego muzyka Albina Juliusa dowiedziałem się w połowie ubiegłego roku od samego artysty. What Makes You Pray jest skrzyżowaniem zimnej fali z muzyką post-industrialną oraz ukłonem w stronę Black Sabbath. Zniekształcony rytm wybijany przez pierwsze dwanaście minut trwania WMYP do złudzenia przypomina ponury dźwięk dzwonu z otwierającej debiut prekursorów heavy metalu piosenki. Śpiew Austriaka przypomina mi bardziej manierę wokalną Victora Crowa z angielskiej grupy nowofalowej Stimulus, niż gardłowy Stentor Laibach, do której to grupy porównuje się często poczynania artystyczne Juliusa. Niedobijająca, tak jak większość piosenek nowofalowych, a jedynie melancholijna, wydana jesienią WMYP idealnie oddaje towarzyszący nam o tej porze roku nastrój.