W miniony piątek, 6 października, miał swoją oficjalną premierę piąty album Lunatic Soul zatytułowany „Fractured”. Mariusz Duda postanowił uświetnić tę premierę spotkaniem ze słuchaczami w warszawskim Empiku Junior.
Rozpoczęte o 18 spotkanie, którego gospodarzem był dziennikarz Teraz Rocka (i zarazem gitarzysta Collage, co w kontekście wydarzeń, które miały nadejść, jest niebagatelne) Michał Kirmuć, tylko częściowo miało standardowy przebieg. Siedzący na scenie, na tle empikowej ścianki, Duda przez blisko pół godziny odpowiadał na pytania dziennikarza ale też i przybyłych fanów. Towarzyszył mu Michał Mierzejewski, autor symfonicznych aranżacji do dwóch kompozycji na albumie. Było zatem o tej premierowej i wyjątkowej współpracy, symbolice albumu, jego tematyce, kilku wybranych kompozycjach, depeszowych klimatach, dużej roli rytmu i elektroniki, sposobie komponowania i o… niecodziennych snach twórcy Lunatic Soul w czasach młodości, w których pojawiały się kruszące się zęby i oczy sowy. To zresztą z nich zrodziła się kompozycja Crumbling Teeth And The Owl Eyes. Sam Mariusz Duda, choć lekko zmęczony i – jak sam przyznał - po ledwie trzech godzinach snu (jego Riverside dzień wcześniej w Rzeszowie zakończyło The Blue Horizon Tour), był w świetnym humorze, co przekładało się na miłą atmosferę spotkania.
No to cóż było w ów piątek niestandardowego? A choćby to, że zebrani mogli wysłuchać fragmentów muzyki Lunatic Soul, które nie trafiły na Fractured, a które sam Duda odtworzył ze swojego telefonu przykładając go do mikrofonu. Najbardziej niesamowitym momentem spotkania było jednak wykonanie przez muzyka fragmentu przepięknej pierwszej części A Thousand Shards Of Heaven. Przypomnę, że Lunatic Soul to projekt studyjny, który jeszcze nigdy nie prezentował się na scenicznych deskach a pytania o ewentualne koncerty pewnie już spędzały (spędzają?) sen z powiek Mariuszowi Dudzie. Jednym słowem… dwuminutowy „wykon” stał się historycznym, bo pierwszym występem Lunatic Soul! Pewnego smaczku dodał temu wydarzeniu Michał Kirmuć. Gitarzysta Collage robił bowiem za… statyw, trzymając dwa mikrofony i umożliwiając nagłośnienie wokalu i gitary akustycznej. Niecodzienna chwila, podobnie jak i całe spotkanie zakończone tradycyjnym podpisywaniem płyty i wspólnymi zdjęciami z bohaterami wieczoru.