Po skompletowaniu Drużyny Polskiej (Szymon, Artur i ja), znalezieniu niedrogiego hotelu i przede wszystkim potwierdzenia obecności przez MARILLION, w piątkowy wieczór spakowaliśmy się i w drogę. Cztery godziny wlekliśmy się z Wrocławia do Zgorzelca – choć to tylko 100 kilometrów. Na szczęście zaczęliśmy nadrabiać zaległości i prując autostradą A4 ruszyliśmy w przejażdżkę po Zjednoczonych Niemczech. Zaliczając po drodze kawę na stacji i dwie godziny drzemki około 11 dotarliśmy do Kolonii. Zaparkowaliśmy pod Katedrą – DOM – i po zapoznaniu się z jakością i cenami miejscowego złotego trunku, zabukowaliśmy się w hotelu.
Na teren lotniska przybyliśmy około 17, by coś – niecoś pozwiedzać. Pokaz samolotów, śmigłowców, modeli rakiet kosmicznych – latających modeli itd. Ruszyliśmy drogą przez las w kierunku płyty lotniska i usłyszeliśmy walenie w bębny. No no – chyba jednak będą grać. I rzeczywiście jest scena, marillion marbles, troszkę ludzi i samoloty. Niestety nie było Airbusa na który żeśmy przyjechali – trudno. Około 19 poszedłem pod scenę, gdyż czas był ku temu. Dokładnie o 19:15 na scenie pojawili się Pete Trewavas, Mark Kelly, Steve Rothery, Ian Mosley – ciekawie rozpoczęli, jakimiś lekko psychodelicznymi zagraniami, które brzmiały bardzo interesujące. Za sceną wielki telebim, na którym było nas (czyli publiczność) częściowo widać. Cztery piąte drużyny na scenie a gdzie Pan H? Za chwilę zbliżenie kamery na śmigłowiec, który po zatoczeniu dwóch kółek nad publicznością wylądował za nami na płycie lotniska. Ze śmigłowca wyskoczył Steve Hogarth! Szeroko się uśmiechając przesiadł się do wojskowego jeep’a i przejeżdżając obok nas wjechał za scenę – po kilku sekundach pojawił się na scenie idealnie w momencie, w którym powinien był zaśpiewać: ‘Today! I saw music in the sky…’, która to frazą rozpoczyna się ‘Between You And Me’. Fantastycznie zagrany pierwszy utwór z Anorachnophobia, płyty już nie najmłodszej, lecz dalej pełnej życia i energii. H przywitał się ze wszystkimi – troszkę po niemiecku i zaraz rozpoczął się przebojony singlowy ‘You’re Gone’ – jakże jednak inaczej zagrany niż na płycie. Jeśli komuś się singiel nie podoba, to niech poczeka na wersję koncertową – NIE-SA-MO-WI-TY z potężnym kopem. Wydłużona wersja bardzo się spodobała niemieckim fanom, którzy razem śpiewali cały tekst. Następnie jeden z moich ulubionych utworów z kulkowej płyty ‘Don’t Hurt Yourself’ zagrany tak jak lubię, z lekkim wokalem, który uderza mocniej niż krzyk, bardzo wciągającym riffem i znów troszkę wydłużony. Płynne przejście, ‘Take me to the fantastic place…’ i kolejna kuleczka ‘Fantastic Place’, klimat stworzony przez zespół i otaczający nas pokój, spokój, szczęście i miłość były niemal namacalne. Po chwili przerwy pojawił się ‘Sugar Mice’ – wypadł bardzo dobrze, choć może ten właśnie utwór nie jest specjalnie dla Hogarth’a napisany. Jednak zabrzmiało bardzo , bardzo profesjonalnie ’cause I know what I feel, know what I want I know what I am Daddy took a raincheck’. Teraz dłuższa przerwa, podczas której Steve wyciągnął z kieszeni kartkę, z daleka wyglądającą jak wydruk z poczty elektronicznej – czym rzeczywiście był. Po czym go odczytał: najważniejsze część tego listu, prawdziwa esencja to słowa:
Burza oklasków sięgnęła nieba. My też byliśmy z nim.
‘The Damage’ – to następny utwór, który zaprezentowała nam piątka z Wysp. Publiczność cały czas świetnie się bawi i co najciekawsze, nawet małe maluchy (8-10 lat) śpiewają wraz zespołem. Zaraz po nim ‘Cover My Eyes’ – gdzie już było słychać, że to jeden z utworów Hogartha. A po chwili – gdy zespół nabrał oddechu… ‘Neverland’ – tego się nie spodziewałem. Te dwadzieścia dwie minuty, bo utwór znacząco się przedłużył – czemu przyczynili się Rothery i Mosley, to nie tylko jeden z trzech moich najlepszych utworów z najnowszej płyty, ale też świetny utwór koncertowy. Hogarth w pewnej chwili wspiął się na rusztowanie – czym troszkę przypomina Bruce’a (D). ‘When the darkness takes me over’ i właśnie ciemno zaczęło się robić i jakby chłodniej – czy oni to tak dokładnie wymierzyli? Skończyli i wyszli. Publiczność nie dała im spokoju i po kilkunastu minutach wyszli by zagrać pierwsze bisy. Były to ‘Easter’ – choć ten w Krakowie był piękniejszy oraz utwór na który w wersji koncertowej czekałem od lat, a ściślej od czasu otrzymania płyty marillion.CO.UK – gdzie pojawił się on w wersji live. To jest po prostu najwyższa jakość. To po prostu ‘The Space’.
I już myśleliśmy, że to koniec, poszedłem pogadać z ludźmi z THE WEB GERMANY MARILLION FAN CLUB, a tym czasem ogarnęła nas dziwna radiacja. To był ‘Three Minute Boy’ tego się nie spodziewałem, a widać było, że część ludzi kompletnie zapomniała o tych utworach. I to już był koniec.
piękny ukłon i to już koniec. A potem był powrót do miasta, wizyta w centrum, turecki alkohol, spacer nocnymi i pustymi ulicami Kolonii i nocleg w hotelu klasy Formuła 1. Następnego dnia zaś spotkaliśmy … QUEEN. Ale o tym w innej relacji.
PS.: Zapomniałbym. W połowie koncertu, gdy już się zmierzchało z tyłu za nami wylądowali spadochroniarze ze spadochronami w kolorze flag niemieckiej, brytyjskiej i logiem DLR. Ciekawe wrażenie.
TRACK LIST:
PART ONE
Between You and Me
You're Gone
Don't Hurt Yourself
Fantastic Place
Sugar Mice
PART TWO
The Damage
Cover My Eyes
Neverland
BIS PART ONE
Easter
The Space
BIS PART TWO
Three Minute Boy