ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

25.08.2017

PROG IN PARK, Warszawa, Park Sowińskiego, 20.08.2017

PROG IN PARK, Warszawa, Park Sowińskiego, 20.08.2017

20 sierpnia 2017 r. w warszawskim Parku Sowińskiego odbył się festiwal Prog In Park — zorganizowany przez Knock Out Productions, a z udziałem Opeth, Riverside, Sólstafir, Blindead, Lion Shepherd oraz, jeśli zaufać oku, grubo ponad dwu tysięcy widzów.

Najpierw, późnym popołudniem, pojawiła się na scenie grupa Lion Shepherd — nawiązująca swoją muzyką do wschodu, towarzysząca Riverside w kwietniu tego roku, wtedy przed, w Warszawie już po wydaniu płyty Heat. Tak jak wówczas, tak teraz korzystne wrażenie robiła na mnie nade wszystko wybrzmiewająca czasem współpraca dwunastostrunowej gitary akustycznej i Mateusza Owczarka — który założył zespół wraz z Kamilem Haidarem, wokalistą o syryjskich korzeniach, bodajże dających o sobie znać w twórczości. Drugi koncert, Blindead, podobnie jak ten przed nim trwał około pół godziny, za czym trudno napisać o nim więcej, zwłaszcza że, po pierwsze, odbywał się w świetle słońca, przed porządkującą się dopiero publicznością, a po drugie — urok takiego miejsca — rozprzestrzenianie się dźwięku było dalekie od ideału, co być może tak gęstej, a zarazem ciężkiej muzyce nie sprzyja jeszcze bardziej niż wielu innym. Jeśli chodzi o treść, nic dziwnego, że trzy z pięciu utworów pochodziły z ostatniego albumu, skoro dotąd tylko na nim Piotr Pieza zastąpił dotychczasowego wokalistę Patryka Zwolińskiego. Trochę szkoda, że zabrakło czegoś z Autoscopii, lecz może kiedy Blindead nie jest na scenie dodatkiem do sedna, a takim był w Parku Sowińskiego, można usłyszeć i to.

Dłużej niż oba poprzednie koncerty, bo nieomal trzy kwadranse, trwało przygotowanie (głównie: próbowanie instrumentów) Sólstafir — islandzkiej grupy, która zacząwszy od black metalu, dotarła w progresywno-postrockowe okolice, pozostawiając jednak, zwłaszcza sposobem śpiewania, ślady zaszłości. Wciąż w świetle dnia, będący na scenie przez godzinę, na tyle odbiegają od porozumiewającej się ze mną na co dzień muzyki, że pozwolę sobie napomknąć jedynie o żwawości wokalisty, Aðalbjörna Tryggvasona, który wygłupiał się czy to fizycznie, czy to żartując, ale także zdecydował się na poważniejszy monolog przed utworem nawiązującym do używek i śmierci ich kolegi. Mam pewne wątpliwości, czy koncerty są odpowiednim miejscem na takie pouczenia — być może — ale ze wszech miar godna pochwały zdała mi się tyleż opanowana, co stanowcza nagana wobec śmiejącej się wówczas części publiczności.

Mniej więcej wtedy, kiedy na scenę wkroczyli muzycy Riverside, by spędzić na niej siedemdziesiąt kilka minut, zaczęło robić się ciemno. Był to chyba ostatni dobry na to moment — pojawił się wszak wykonawca dla wielu osób tego dnia najważniejszy, czy to samodzielnie, czy to ex aequo z Opeth. To nie był koncert zaskakujący, może poza nie przedstawianym dotąd na żywo utworem #Addicted z płyty Love, Fear and The Time Machine, ale też trudno uznać to za wadę; rozpoczęty od Second Life Syndrome, już bez nawiązań do śmierci Piotra Grudzińskiego, z sugestią wspólnego śpiewania The Depth of Self-Delusion. W tej części amfiteatru, w której siedziałem, niekiedy nie najlepiej słychać było klawisze Michała Łapaja, jednak, jak już wspomniałem, pewne kłopoty z brzmieniem to spodziewana konsekwencja muzycznego spotkania w takim miejscu.

Wszelako — stąd choćby, że trudniej ich w Polsce zobaczyć niż Riverside — pierwsze skrzypce grał Opeth. Tu już, całe szczęście, nie zawodziło brzmienie; dobrze słychać było zarówno instrumenty, jak i oba głosy Mikaela Åkerfeldta. Ten okazał się nie tylko ciekawym muzykiem, ale i artystą mającym wyborny kontakt z publicznością i obdarzonym niezłym poczuciem humoru, nawet jeśli w drugiej połowie półtoragodzinnego koncertu dominować zaczęło słowo „fuckin’”. Szwed ironizował z sugerującym brak emocji spokojem, bez — może zresztą nieodpowiedniej podczas takiego wydarzenia — nadmiernej subtelności, ale z klasą, trochę kpiąc z widowni, trochę z samego siebie, chociaż dając zarazem znać o małej dawce wybaczalnej, w jakiś sposób urzekającej megalomanii (której zresztą ironicznie się wyrzekał). Nabierał publiczność, dbając o napięcie, że zagra Black Rose Immortal, miast którego wykonano na koniec Deliverance, a skupiał się wraz z zespołem nade wszystko na utworach z płyt najbardziej znanych; głównie, acz nie tylko, na tych cięższych. Cieszy, niechby nie zwykł tego czynić w innych krajach, nawiązanie do Józefa Skrzeka i SBB — i tutaj, rzecz jasna, z odrobiną kpiny. Mówił o nich, kiedy wyjaśniał swoje zainteresowanie rockiem progresywnym, w razie którego, jak stwierdził, długie utwory nie są uznawane za nazbyt obszerne. Tak czy owak — dobrze się stało, że Opeth wystąpił na końcu.

A Prog In Park, który najpewniej precyzyjniej określałaby nazwa „Prog Metal In Park”, czego jednak proszę nie uznawać za przytyk, okazał się niezłym urozmaiceniem tej muzycznej konwencji. Chociaż — rzecz gustu — wolałbym, żeby pozostała ona urzeczywistniana przede wszystkim w zamkniętych salach, gdzie łatwiej panować nad dźwiękiem i światłem, a i trudniej przypominać festyn. Tylko deszczu byłoby szkoda — lecz i tak amfiteatr odgradzał od niego zadaszeniem.

 

Fot. Mariusz Danielak

 

Zdjęcia:

Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017 Prog in Park 2017
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.