ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

14.08.2017

Pożegnanie Łabędzi, czyli SWANS na OFF Festivalu, 06.08.2017

Pożegnanie Łabędzi, czyli SWANS na OFF Festivalu, 06.08.2017

Ostatni dzień katowickiego święta muzyki. Ostatnia gwiazda, po której można spodziewać się absolutnie wszystkiego. Zmęczeni, niewyspani, a do tego jeszcze zmagający się z dosyć niską temperaturą festiwalowicze zadają sobie jedno główne pytanie: jak głośno zagrają? I czy bezpieczniej będzie stanąć nieco dalej od sceny czy może zaryzykować? No i jaki repertuar? – w końcu miał być przygotowany specjalnie na OFF-a.

Z pewnością oczekiwania co do koncertu SWANSów były wysokie. Jeszcze przed jego rozpoczęciem niektórzy – zapobiegawczo – zaaplikowali sobie zatyczki do uszu. Okazało się jednak, że były one zbędne. Gira, zapewne na prośbę organizatorów, musiał uszanować pozostałych wykonawców, grających w tym czasie na innej scenie festiwalu. Zatem nie było tak głośno, jak mogłoby być. Nikt nie stał z wyrazem bólu na twarzy zasłaniając sobie uszy. Nie zmiażdżyli nas ilością decybeli.

W trakcie pierwszej kompozycji („The Knot”) nieoczekiwanie pojawiły się problemy techniczne, które zespół musiał rozwiązywać na bieżąco, kontynuując jednocześnie koncert. Jak zareagował Gira na gwizdy (jako oznaki niezadowolenia) ze strony publiczności? Pogroził im palcem. Jakby chciał powiedzieć: „Proszę się nie wygłupiać i mi tu nie gwizdać, ja i tak mam wszystko pod kontrolą”. No i faktycznie miał – po jego interwencji za kulisami panowie „techniczni” chyba już wiedzieli, co robić i problemy zostały rozwiązane.

Wydaje mi się jednak, że z racji powyżej opisanej sytuacji przez pierwsze 1,5 godziny muzycy byli nieco poirytowani. Dopiero po tym czasie można było zauważyć na ich twarzach… nie, nie rozluźnienie, a skupienie na wykonywanej muzyce. Same kompozycje wraz z upływem czasu stawały się coraz gęstsze i gęstsze… Gira pełnił w tym wszystkim rolę, rzecz jasna, dyrygenta – pozostali muzycy rozpoczynali swoją grę bądź ją modyfikowali na jego znak. Tak, był on szamanem odprawiającym swoje misterium. I trzeba tu dodać, że doskonale wiedział, jakich zaklęć użyć, aby oczarować swoją publiczność.

Specyfika tej muzyki sprawiła, że – w moim odczuciu oczywiście – dopiero pod koniec koncertu, w trakcie wykonywania „The Glowing Man” dźwięk został najbardziej zagęszczony. Była to niejako kulminacja rozwijających się i narastających tonów, a i ciało poddane takim zabiegom w końcu wpadło w ten przyjemny trans, kiedy muzykę odczuwamy całym sobą. Gdyby było głośniej – z pewnością efekt ten nastąpiłby szybciej.

Jak wspomniałam powyżej, oczekiwania co do ich koncertu były duże. Niestety, nie zagrali nic ze starszych kompozycji (z albumów do „The Seer” włącznie). Niestety, nie zmiażdżyli nas hałasem i kakofonią dźwięków, no ale to już nie ich wina. Niestety – skończyli przed czasem! Koncert miał trwać do 2.50, a zakończył się ok. 2.35 (czy coś koło tego, nie zerknęłam na zegarek). I jak stwierdził autor jednego z pierwszych komentarzy po koncercie: „Nieprzekonanych – nie przekonali”.

Ale przekonani byli zachwyceni. Oklaski trwały i trwały… Grupa ok. 30, może 40 osób stanęła pod sceną i uparcie biła brawa, gdy pozostali uczestnicy koncertu dawno już poszli. Dziękowali za wszystko, co mogli za sprawą tej muzyki przeżyć. Widać było, że sami muzycy byli zaskoczeni naszymi owacjami, trwającymi chyba ok. 20 minut – dopóki ostatnie sprzęty nie zostały zniesione ze sceny.

Myślę, że było to bardzo piękne zachowanie z naszej strony. Mimo tych problemów z początku koncertu, umieliśmy im podziękować i sprawić, aby na końcu panowie się do nas uśmiechnęli.

Oj, było warto!

 

PS. Podobno radiowa Trójka nagrywała ich koncert i podobno ma zostać w przyszłości wyemitowany. Kiedy? – a tego już nie powiedzieli. Trzeba nasłuchiwać.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Koński Łeb - Barnard 33 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.