ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

12.01.2017

HEY, Łódź, Wytwórnia, 07.01.2016

HEY, Łódź, Wytwórnia, 07.01.2016

Znacie to. Sobota rano. Półprzymknięte powieki. Parująca kawa. Na parapecie niedokończony, piątkowy papieros. Planuję sprzątanie. Może książka albo film. Szybkie spojrzenie na ekran komórki, który krzyczy Hey – Wytwórnia – 20.00. Stuprocentowe zaskoczenie. Ale że to dziś? No dziś. Nie ma przebacz.

Zaraz po tym pierwszym szoku przyszło zniechęcenie i zmęczenie. Bo codzienność, praca, uczelnia, pranie nie zrobione i trzeba wymyślić co na obiad. A tu koncert. I jedyna myśl pocieszenia: im bardziej mi się nie chce, tym lepiej może być. Pozytywne rozczarowanie. Czy jakoś tak. Od 17 grudnia 2016, kiedy faktycznie miał się odbyć koncert legendarnego Hey w łódzkiej Wytwórni (został przełożony ze względu na stan zdrowia wokalistki, Kasi Nosowskiej), czas przegalopował jak opętany. Do wieczora wypominałam sobie, że nawet nie zdążyłam na dobre wsłuchać się w ich najnowszy krążek BŁYSK. No ale trudno. Niech mnie zaskoczą. Zaczarują. Niech przegnają moje znużenie nowym rokiem.

Nie od razu po zajęciu miejsca w dość bliskiej odległości od sceny, zauważyłam wszechobecną czerwień. Pewnie dlatego, że do samego wyjścia zespołu przestrzeń oświetlona była – przekornie - niebieskim światłem. Kazali czekać na siebie dodatkowe pół godziny, ale po pierwszych dźwiękach otwierającego „Błysku” byłam w stanie im to wybaczyć. Hey miał prosty przepis, by ten wieczór był piękny, wzruszający, a momentami też bardzo zabawny. Scena otoczona czerwonymi płachtami, muzycy ubrani na czerwono, nawet statyw pod mikrofonem wokalistki maskował się subtelnie. Sama Nosowska była niepodzielną królową tego koncertu. Fantastycznie charyzmatyczna, autentycznie emocjonalna, oprócz popisów wokalnych, raczyła publiczność zebraną w Wytwórni także anegdotami związanymi czy to z utworami, czy też z życiem jako takim w Polsce. Dzięki temu nie czułam się aż tak nie na miejscu ze swoimi myślami o tym, że znowu zapomniałam wyprać ręczniki i chyba nie zapłaciłam czynszu.

Muzycznie Hey pokazał klasę samą w sobie. Sekcja rytmiczna robiła niesamowite rzeczy. Miałam poczucie, że gdyby na scenie zostali sami Robert Ligiewicz (perkusja) i Jacek Chrzanowski (bas), mogłabym ich słuchać godzinami. Myślę, że w dużej mierze dzięki  zaangażowaniu Ligiewicza fani chętniej włączali się w interakcję z zespołem, klaszcząc, tupiąc i pokrzykując. Marcin Żabiełowicz, gitarzysta prowadzący, nie odstępował od nich, grając czarujące solówki tappingiem, by po chwili przenieść się na gryf wiszącego na stojaku elektroakustyka. Podczas koncertu usłyszeć można było całość wydanego w zeszłym roku albumu BŁYSK oraz starsze kompozycje, takie jak „Kto tam? Kto jest w środku?”, „A ty?”, „Stygnę”, „[sic!]” czy nieśmiertelnego „Teksańskiego”, którego Kasia Nosowska opisała jako rozpasanego przez fanów gwiazdora, który gardzi takimi utworami jak „Historie”.

Dzięki temu, że liderka Hey jest tak pozytywnie rozgadana, podczas koncertu można było poczuć realną bliskość emocjonalną między osobami zgromadzonymi pod barierkami a zespołem. Dla mnie to zawsze jest bardzo ważny komunikat, że oni też są po prostu ludźmi, takimi jak ci, którzy kupują ich płyty w Empiku. Dlatego mimo stażu Hey, nie ma co się dziwić, że wciąż wypełniają całe sale klubowe. Ludzie przychodzą ich słuchać, żeby lepiej zrozumieć siebie, swoją codzienność czy też w końcu – żeby zobaczyć, że nie są sami w swoim samopoczuciu. Że taka Nosowska też odczuwa bezsilność i złość. I te setki śpiewających z nią gardeł też.

W obliczu tak grającego zespołu, niosącego tak dotykające treści można tylko pochylić głowę z uznaniem. Brawo.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.