On sam przyznał w starym wywiadzie, że dziennikarstwo rockowe mija się z celem i obejmuje „ludzi, którzy nie potrafią pisać, przeprowadzających wywiady z ludźmi, którzy nie potrafią myśleć, w celu pisania artykułów dla ludzi, którzy nie potrafią czytać”[1]. Książkom mającym obejmować jego życie i twórczość zarzucił kłamstwo i we współpracy z Peterem Occhiogrosso postanowił stworzyć „chociaż jedną, która zawierałaby prawdę”[2] – co przyznaje we wstępie do autobiografii Takiego mnie nie znacie. Próbując streścić to, co w tej postaci najważniejsze, postaram się więc użyć w większości jego własnych słów, a że słowa nie zawsze wystarczają – poprzeć je także muzyką. Choć jego pierwszy album z 1966 r. nosi tytuł Freak Out! i często uważano go za freaka czy ekscentryka, tak naprawdę nigdy nie próbował taki być. Kim w takim razie jest Frank Zappa?
Zwykle przedstawiając osobę przytacza się mnóstwo nieistotnych dat i wydarzeń z dzieciństwa, członków rodziny, ulubione potrawy (z faktu, że ludzi tak bardzo interesuje, co inni jedzą, żartuje sam Zappa, odnosząc się również do przypisywanej mu anegdoty o zjedzeniu ludzkich odchodów – co nigdy nie miało miejsca; artysta uwielbia za to chili con carne). W przypadku Franka Zappy dzieciństwa nie sposób jednak pominąć, ponieważ już na tym etapie ujawniają się jego niecodzienne cechy, które dla niego do końca życia wydawały się oczywistością. Już we wstępie autobiografii przyznał, że „[autobiografie] pisze ktoś, kto uważa, że jego życie jest naprawdę zajmujące. Nie uważam, żeby moje życie takie było w jakikolwiek sposób”[3]. Swój charakterystyczny wygląd, będący etniczną mieszanką, zawdzięczał płynącej w nim sycylijskiej, amerykańskiej (ze strony matki) greckiej, arabskiej (ze stron ojca) i francuskiej (ze względu na babkę) krwi. Ciężko doszukiwać się wśród rodziny źródeł muzycznego talentu, wiadomo tylko tyle, że matka sprzątając słuchała na odtwarzaczu wyłącznie jednej płyty, zaś ojciec w college’u grał na gitarze pod oknami akademików[4]. Nie była to jego główna profesja. Był meteorologiem w Edgewood Arsenal i często przynosił do domu niebezpieczne substancje jak azotoks czy rtęć lub nawet broń, dzięki czemu młody Zappa odkrył w sobie upodobania do powodowania wystrzałów i podobnych zabaw. W wieku sześciu lat umiał już wyprodukować proch. Czasy wojny, a także powojenne, to jedne z najwyraźniejszych wspomnień Franka z dzieciństwa (warto wspomnieć, że urodził się w 1940 roku). Ojciec dorabiał, testując na własnym ciele szkodliwe substancje, a blisko domu rodziny mieściło się składowisko iperytu. Gdy jako kilkuletnie dziecko Zappa dowiedział się, do czego służy chloropiktryna, uznał, że wojsku nie powinno się płacić za tworzenie śmiertelnych w skutkach wynalazków.
Mały Zappa był przekonany, że jego pierwsze imię to Francis. Dopiero jako 25-latek odkrył z zaskoczeniem, że nie – jego pełne imię brzmi Frank Vincent Zappa Jr. Gdy przyszła pora na nazwanie jego własnych dzieci, wybrał dość niekonwencjonalnie – Moon Unit, Ahmed, Diva i Dweezil. Ostatni z nich - pierwszy syn Franka – przyszedł na świat pod „zwyczajnym” imieniem, gdyż dziwnie brzmiący Dweezil (nazwa małego palca u stopy żony Franka), nie chciał zostać uznany przez kobietę przyjmującą poród. Mimo to, pierwotnego imienia nie używało żadne z rodziców. Gdy zaskoczony, tak jak ojciec, chłopiec, jako kilkulatek odkrył, że akt urodzenia „kłamie”, zaprotestował i ostatecznie jego imię zostało urzędowo zmienione. Dziś Dweezil Zappa również jest muzykiem i często występuje, wykonując na gitarze utwory ojca. Frank sprawdził się w roli taty – zawdzięczał to specyficznemu podejściu. „Zawsze staram się pamiętać, że dziecko to osoba. To, że są niższe od nas, nie znaczy, że są głupsze. Wielu ludzi zapomina, ile mądrości jest w czystej intuicji – a tej jest pełno w każdym dziecku”[5].
W szkole Frank radził sobie przeciętnie i nie miał zdolności matematycznych, przez co spełnienie ambicji ojca o zostaniu inżynierem nie było możliwe. Wspominam o tym wyłącznie z tego powodu, że tzw. test zdolnościowy Kudera był pierwszym dowodem indywidualizmu młodego Zappy. Przekłute szpilką karty z pytaniami miały wybrać za dzieci ścieżkę zawodową na całe życie. Frank, wychowany w czasach wojny, którego wiedza o gazach bojowych była większa od tej zdobywanej w szkole, według nich miał zostać sekretarką. Gdy omal nie wyrzucono go ze szkoły (matka wybłagała dyrektora szkoły, który również był Włochem), zakończył karierę „naukową” i w wieku 12 lat po raz pierwszy postanowił pójść w kierunku muzycznym – zainteresowały go instrumenty perkusyjne. Na początku lat 50. nie wynaleziono jeszcze nawet rock and rolla, stąd Zappa zmuszony był ćwiczyć paradidle na deskach w czasie kursu perkusji orkiestrowej.
Pierwszym zespołem Franka Zappy był rhythm-bluesowy The Ramblers, gdzie za perkusję służyły mu trzymane między nogami garnki. Na tydzień przed pierwszym występem w barze Upton Hall w Hillcrest, San Diego udało mu się wyprosić rodziców o prawdziwy instrument, odkupiony od sąsiada za pięćdziesiąt dolarów. Nie rozwiązało to jednak wszystkich problemów: w dniu koncertu Frank zapomniał swojej jedynej pary pałeczek i ostatecznie został wyrzucony z zespołu pod pretekstem nadużywania talerza w swojej grze[6].
1957 był rokiem rozpoczęcia fascynacji Zappy płytami winylowymi. Tu wspomina pierwszą płytę rock and rollową, Teenage Dance Party z nieinteresującą go muzycznie nie tylko zawartością, ale nawet okładką. Jego kolekcja zawierała tylko kilka singli rhythm-and-bluesowych, ze względu na status społeczny rodziny, której w tamtym okresie nie było stać na kupno longplaya. Jaka muzyka tak n a p r a w d ę interesowała wtedy Franka? Przełom nastąpił, gdy w magazynie Look znalazł opis płyty Ionisation Edgarda Varèse, kompozytora przypominającego szalonego naukowca z równie szalonymi, jak na ówczesne realia, pomysłami. „Nic, tylko bębny. Jeden wielki hałas” – napisano o tej kompozycji. Zappa był pewien, że to jest właśnie muzyka odpowiadająca jego oczekiwaniom. W El Cajon, w którym wówczas mieszkał, nie było sklepu muzycznego, wykorzystał więc okazję nocowania u przyjaciela mieszkającego w miasteczku obok, by kupić kilka płyt Joe Hustona. Kątem oka dostrzegł jednak słynne Ionisation i postanowił zrezygnować z pierwszego wyboru; pieniędzy jednak nie wystarczyło. Ionisation służyło wyłącznie do demonstrowania gramofonów wysokiej klasy i sprzedawca widząc, jak bardzo zależy na niej chłopcu postanowił sprzedać mu ją za trzy dolary siedemdziesiąt pięć, dokładnie tyle, ile miał przy sobie. Sprzęt, na którym Zappa odtwarzał wtedy nagrania, należał do jego matki. Słuchała na nim wyłącznie The Little Shoemaker. Moment położenia igły na płycie Varèse był wyjątkowy z dwóch powodów: był to pierwszy moment uruchomienia go z prędkością 33 i 1/3 (longplay), jak i chwila, w której gramofon przeszedł w posiadanie Franka. Wycie syren i odgłosy bębnów wystarczyły, by zrazić panią Rosemarie. Płyta odmieniła całkowicie zappowskie postrzeganie muzyki (a być może: uzupełniła); uznanie jej przez znajomych traktował jako „test na inteligencję”, zmuszając do słuchania każdego, kto go odwiedzał. Zappie udało się porozmawiać z kompozytorem - choć ciężko nazwać to dialogiem – z okazji piętnastych urodzin zamówił rozmowę międzymiastową, zdobył numer Varèse i do niego zatelefonował. Odebrała jego żona. Z Edgardem udało mu się porozmawiać kilka tygodni później. Był to początek fascynacji muzyką klasyczną (następnymi płytami Zappy był m.in. Strawiński i Anton Webern), a Edgard Varèse pozostał jedną z największych inspiracji muzyka. To odpowiedni moment, by wspomnieć, że oprócz bycia wykonawcą, Zappa był również dyrygentem. Stosował niekonwencjonalne metody dyrygowania, przez co dobierał do składu wyłącznie muzyków będących w stanie zrozumieć niestandardowe instrukcje (gest nawijania dreadlocka – przejście w reggae, ręka na kroczu – heavy metal[7], itp.). W wyjątkowo nieprzyjemny sposób wspomina współpracę z orkiestrą symfoniczną i jej niesubordynację przy próbie nagrania płyty z przeznaczonymi dla niej aranżacjami swoich utworów. W 1993 roku na scenie Warner Bros w Kalifornii dyrygował orkiestrą wykonującą słynne Ionisation – co stanowiło pewnego rodzaju klamrę kompozycyjną (utwór towarzyszył mu na samym początku i na końcu muzycznej drogi); chorował już wtedy na raka prostaty i w tym samym roku zmarł.
Gust Franka Zappy od początku był zróżnicowany – od Lighnin’ Slim, The Jewels, Johnnego „Guitar” Watsona i BB Kinga[8], po kompozytorów pokroju Varèse. Nie miał wykształcenia muzycznego; nie miał pojęcia, że to, co tak ceni, to muzyka a t o n a l n a. Liczyło się, że wszystko, czego słuchał miało wspólny mianownik: było dla niego po prostu dobre. Jako dorosły człowiek potwierdził to kontrowersyjną, wyznawaną przez siebie dewizą: jeśli coś ci się podoba, to jest genialne, jeśli nie – jest do dupy[9]. Na płycie Joe’s Garage z 1979 roku stwierdza najprościej: Muzyka jest najlepsza.
Początkiem wykształcenia muzycznego Zappy były pytania kierowane do pana Kavelmana, który zdradził mu sekret „równych czwórek” i pana Ballarda, dzięki któremu uczył się fachu dyrygenta. Obaj byli nauczycielami muzyki. Brak wykształcenia próbował nadrobić na własną rękę przez całe życie. Parodiował praktycznie wszystkie gatunki muzyczne, próbując sił jako dyrygent, kompozytor, wykonawca. W pewnym sensie – choć sam nienawidził krytyków (powołując się na Flauberta: krytykiem zostaje ten, kto nie może być artystą), był również muzycznym krytykiem. Autobiografię przepełniają muzyczne „zasady” – jak choćby zasada „ramy” (zakładająca, że muzyką jest wszystko, co się za nią uzna, odpowiednio opakowane), narzekania na bezsens piosenek o miłości czy też nadużywanie konkretnych progresji (np. w stylu Tin Pan Alley). Środowisko jazzowe zarzucało jednak Frankowi niewystarczające kompetencje merytoryczne i teoretyczne, za co odpłacał im się wypowiedziami w stylu „jazz jest muzyką nędzarzy” czy „jazz nie umarł, zaczął tylko dziwnie pachnieć”. Z tego powodu Zappa, chociaż jego muzykę określa się często m.in. jako fusion jazz, unikał prób wpasowania się w środowisko jazzowe i tworzenia w tym nurcie, mimo niejednokrotnego przyjmowania jazzowych ram. Przykładem może tu być America drinks and goes home (utwór oparty na jazzowej progresji II – V – I) czy satyryczny Eric Dolphy Memorial Barbecue. Tam słowem, nie muzyką, staje w obronie muzyka jazzowego, którego sam cenił, a na którym po śmierci żerowały wytwórnie[10]. Dowodem wszechstronności Zappy i przejawiania jazzowych inklinacji jest płyta Hot Rats, szczególnie solówki. Wydany w 1969 roku album był drugim po Lumpy Gravy solowym dziełem artysty, powstałym po rozpadzie jego zespołu Mothers of Inventions (o których później). Niemal w całości instrumentalne utwory pozwoliły mu spełnić się przede wszystkim jako genialny gitarzysta, grający w nieco bardziej brudny, hendrixowski, wirtuozerski sposób. Do nagrań zaangażowano także kolejny zespół, w którym byłym członkiem MoI oprócz Zappy był jedynie multiinstrumentalista Ian Underwood. Płyta okazała się przełomowa: jako pierwsza pozwoliła zakwalifikować muzykę Franka do nurtu fusion czy prog-rocka, a czas trwania kompozycji znacznie się wydłużył.
Zappa zaczął zarabiać jako muzyk w okresie, gdy zespoły miały za zadanie przygrywać w barach taneczne hity, mieć w składzie saksofon i dobrze wyglądać. Przypominały konkurujące gangi lub drużyny futbolowe. Zappa grał jako gitarzysta rytmiczny, nie znając nawet utworów i bazując na podręczniku do improwizacji. W przyszłości, już jako ceniony artysta, przyznał: „Dzisiejsi "wielcy" gitarzyści grają solówki, które mogą być nuta po nucie przećwiczone na próbach i są potem wiernie odtwarzane w czasie koncertu. Ja uważam, że jest to nudne”[11]. Pierwszym zarejestrowanym utworem Zappy był nagrany w prowizorycznym studio Paula Buffa w Cucamonga Grunion run[12] - wydany na stronie B jako The Hollywood Persuaders. Po rozwodzie z pierwszą żoną Frank odkupił od Buffa jego studio, a nawet przez pewien okres w nim mieszkał. W weekendy dorabiał w pubie Village Inn w Sun Village – to wspomnienie zostało utrwalone w utworze Village of the sun z płyty Roxy and Elsewhere z 1974 roku. Koncertował w nim z pierwszym poważnym zespołem, założonym po zamroczeniu miętową wódką - The Black-outs – jedynym rhythm-and-bluesowym zespołem w okolicy. W jego skład wchodzili muzycy o różnych korzeniach i karnacji, co w ówczesnych czasach nie spotykało się z przychylnym odbiorem. Sam Zappa nie był tego wcześniej świadomy. Mimo wszystko, występy Black-outs były entuzjastycznie odbierane przez publiczność, za sprawą nietypowych performance’ów członków zespołu. Motorhead, przyjaciel Franka, wił się w tańcu przypominającym reakcję na niewidzialnego robaka, który wpełzł mu za koszulkę, a następnie „rzucał nim” w publiczność. Na scenę zapraszano także „Pląsacza” – specyficznie tańczącego mężczyznę, pojawiającego się na każdym koncercie, uwiecznionego na Freak out! Village Inn spłonęło w wyniku zamieszek rasowych[13].
[1] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, sentencja wypożyczona przez autora scenariusza do Rich and Famous.
[2] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str. 3,
[3] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str. 3,
[4] Frank Zappa - Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str. 5,
[5] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str. 6,
[6] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str. 16
[7] Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str.120
[8] Dan, Forte (January 1987). "Frank Zappa On ... The '80s Guitar Clone", Retrieved March 30, 2016.
[9] Książka z muzyką – witryna internetowa, Jerry Innsert.
[10] Grzegorczyk, Tomasz, Piękny i Bestia w: Muzyka w mieście. Cały ten jazz, MWM 09/13, Wrocław 2013
[11] Piotrowicz, Paweł - Artysta totalny. Mija 25. rocznica śmierci Franka Zappy, artykuł dla onet.pl
[12]Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str 26
[13]Frank Zappa – Takiego mnie nie znacie, wyd. org. 1989, wyd. polskie 1996, ALFA, str 32