ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

Aktualności

20.06.2014 14:40 - Mariusz Danielak

Rich Robinson Band w Progresja Music Zone

Rich Robinson Band w Progresja Music Zone

Właśnie dobiegały końca lata osiemdziesiąte i kończyła się era wszechobecnego w muzyce plastiku. Prawdziwy rock, mocno przetrzebiony zaczynał wracać do łask. Dorosło kolejne pokolenie młodych gniewnych. Niemal w tym samym czasie reaktywowały się dwa legendarne zespoły z amerykańskiego Południa: Lynyrd Skynyrd i The Allman Brothers Band. Chwilę prędzej nikt nie sądził, że jeszcze powstaną. Skynyrd zaskoczył wszystkich wspaniałym koncertowym Tribute By The Grace Of God, a Allman Bros. z Warrenem Haynesem i Allenem Woodym zafundowali wiernym fanom, jeden ze swych najpiękniejszych albumów Seven Turns. Działał jeszcze wybitny Widespread Panic ale czas ich chwały miał dopiero nadejść. Wydawało się, że nie można liczyć na nic nowego ,skoro znakomitym starszakom nie wiodło się najlepiej. Ale dokonało się. Właśnie w tym czasie, gdy kolejna lawina southern rocka i jam bandów zaczynała nieśmiało i wolniutko nabierać rozpędu , w 1989 roku w Atlancie, pojawił się zespół, który do dziś wyśmienicie broni honoru prawdziwego rock and rolla. Black Crowes. Szybko okazali się objawieniem. Zawsze jednak istniało ryzyko, że powstanie kolejna kopia wymienionych wyżej. Tak zwany southern rock odradzał się dość intensywnie wraz z powrotem Lynyrd Skynyrd. Niestety, większość owych twórców to niemal repliki, mniej lub bardziej udane uczniów Leonarda Skinnera. Black Crowes tchnęli jednak świeży oddech w mocno zatęchłe powietrze muzycznego show biznesu USA. Kiedy słucha się ich znakomitego debiutu Shake Your Money Maker, wytrawny słuchacz oczywiście natychmiast odnajdzie nawiązania do muzycznej tradycji Południa właśnie; ale nie tylko. Rich i Chris Robinsonowie wyprowadzali ten unikatowy gatunek na dużo szersze wody. Misternie połączyli to, co wydawało się skrajnie różne. W skynyrdowskiej melodyce, kapitalnie nawiązali do surowych brzmień angielskiego rhythm and bluesa spod znaku The Rolling Stones czy The Faces. Tak więc mocno niesprawiedliwe byłoby zaszufladkowanie Black Crowes jedynie w southern rockowej stylistyce. Jednakże pochodzenie zobowiązuje. Dwa pierwsze albumy aż skrzą się od fantastycznych gitarowych opowieści Richa Robinsona.. Niepowtarzalny, ciemny głos jego starszego brata Chrisa i jego wspaniały, natchniony śpiew, przywołują z kolei ducha złotych lat flower power a niesamowita charyzma i nietuzinkowe interpretacje lidera BC , gitarzysty i tekściarza Richa Robinsona powodowały i powodują , że słuchacz odnosi wrażenie jakby albumy Crowes nagrywane były na setkę. Stali się Grateful Dead swoich czasów. Pisano o nich, że byli pierwszym, prawdziwie hippisowskim zespołem od czasów triumfów Jefferson Airplane, Love czy The Band. Ich drugi album Southern Harmony and Musical Companion był kropką nad i dla wszystkich niedowiarków. Skończyły się porównania. Narodził się wielki nowy zespół. Nikt tak nie grał przed nimi. Sceniczny luz przywodził oczywiście na myśl koncerty starego Skynyrd, ale sam zespół lepiej się czuł w wizerunku ich muzycznych bohaterów z końca hippisowskiej dekady. Nie była to żadna sztuczna poza. W ich przypadku było to zachowanie doskonałe w swej naturalności. Mimo wielu roszad, trzon tej super grupy zawsze stanowili i stanowią bracia Chris i Rich Robinsonowie. Pomysłodawcą i założycielem BC był właśnie Rich Robinson. Jimmy Page po wspólnych, niezwykle udanych, koncertach z Black Crowes powiedział że nie spotkał prędzej tak wszechstronnego i błyskotliwego gitarzysty jakim jest Rich Robinson – dodał też, że z zainteresowaniem śledzić będzie jego karierę i liczy na autorskie dzieła Richa. Ten skromny , niesamowicie utalentowany gitarzysta znalazł sposób i czas aby wyjść poza ramy stylistyki macierzystego zespołu.

Jego pierwszy solowy album Paper wydany w 2004 r. stanowił zbiór kompozycji powstałych w okresie realizacji dwóch albumów Black Crowes „By Your Side” i „Lions”. W 2004 roku Black Crowes praktycznie nie istniał. Nikt nie wiedział czy kiedykolwiek jeszcze powrócą. Tak więc Rich po przearanżowaniu roboczych utworów postanowił je umieścić na swym solowym projekcie. Drugi album Trough a Crooked Sun sygnowany własnym nazwiskiem ukazał się w 2011 roku. To bardzo osobiste kompozycje nagrane przy pomocy paru wiernych przyjaciół. Pojawia się w tych nagraniach Warren Haynes, John Medeski czy genialny skrzypek Larry Campbell związany prędzej z samym Bobem Dylanem, Little Feat czy zespołem Phila Lesha. Najnowszy The Ceaseless Sight, który swą premierę będzie miał w czerwcu, jak opowiada sam Rich, jest retrospektywną podróżą gitarzysty przez prawie trzydzieści lat jego muzycznej działalności. To niezwykle dojrzały i przemyślany album. Trzeba tę muzykę traktować jako jedną nierozerwalną opowieść – mówi Rich. Ta płyta pozwala mi się dziś wyraźnie określić. Gdzie zaczynałem? Co się po drodze wydarzyło i kim jestem obecnie? I jako muzyk i jako zwyczajny człowiek. Wychodząc z dość agresywnej przecież stylistyki Black Crowes, Rich aż tak daleko jednak nie oddalił się od swych korzeni. Być może w jego nowych kompozycjach znajdziecie więcej łagodności i melodii. Uważany jest przecież za jednego z najważniejszych gitarzystów i twórców przełomu wieków. Minął już czas bojowych okrzyków i przyszła refleksja nad minionym. Nie znajdziecie w jego grze niepotrzebnej wirtuozerii; nie ma taniego gwiazdorstwa na scenie, a jak mi opowiadał jego bliski przyjaciel Luther Dickinson – gdy jesteś na scenie z Richem nie może się wydarzyć nic złego. On po prostu ogarnia całość. Wyluzowany i spokojny powoduje, że u innych, na przykład u mnie, pojawiają się dokładnie te same emocje i pewność siebie. We wszystkim co robi jest genialny. Tyle Luther Dickinson.

A my zapraszamy Was na koncert tego wybitnego muzyka i jego zespołu 22 czerwca tego roku do warszawskiej, nowej Progresji. Przybywając na ten, z całą pewnością, wyjątkowy koncert, możecie być pewni, że dostaniecie niezapomnianą, perfekcyjną lekcję muzycznej historii amerykańskiego Południa.

 

kolejne informacje:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.