Wczoraj dotarła do nas smutna wiadomość. W sobotę w wieku 82 lat zmarł jeden z najciekawszych brytyjskich perkusistów jazz fusion John Marshall (1941-2023). Grywał on z wieloma muzykami o podobnych jazzowych inklinacjach – m.in. Johnem McLaughlinem, Zbigniewem Seifertem, Keithem Tippettem, Johnem Abercrombiem i Ianem Carrem. Z tym ostatnim współtworzył na początku lat 70. jazz-rockową formację Nucleus, w której znakomicie rozumiał się na polu muzycznym z nieżyjącym już też angielskim basistą Jeffreyem Clyne’em. Po nagraniu trzech pierwszych krążków (Elastic Rock, We’ll Talk About It Later i Solar Plexus) z zespołem Iana Carra przeszedł w październiku 1971 roku do powołanej do życia jeszcze w 1966 roku w Canterbury przez Daevida Allena (Gong), Kevina Ayersa i Roberta Wyatta psychodelicznej grupy muzycznej Soft Machine, z którą nagrał kilkanaście albumów, w tym wydany latem tego roku kapitalny Other Doors. Jeszcze przedwczoraj, gdy rozmawiałem z Johnem Etheridge’em – obecnym gitarzystą pomienionego przeze mnie psychodelicznego fenomenu z hrabstwa Kent, wspominał on o swoim imienniku-garkotłuku, że ten, podczas wspólnych występów promujących longplay Bundles wiosną 1975 roku, był – po nagłym odejściu innego wirtuoza gitary, Allana Holdswortha, do The New Tony Williams Lifetime – jedyną osobą w ekipie, z jaką mógł swobodnie nawiązać kontakt muzyczny; taka panowała w nim podówczas chłodna atmosfera. Albumem Other Doors John Marshall udowodnił po raz wtóry, iż jest perkusistą spełnionym, jedynym w swoim rodzaju, stąd po rejestracji premierowych nagrań w lipcu i sierpniu 2022 roku postanowił w końcu przejść na muzyczną emeryturę. Jego profesjonalizm, silna charyzma i charakterystyczny styl gry na wydanym w lipcu krążku wieńczy długą i błyskotliwą karierę nie tylko w Soft Machine, ale również na gruncie brytyjskiego jazzu (Sid Smith – brytyjski dziennikarz muzyczny i autor książki In the Court of King Crimson: An Observation Over 50 Years). Był on też ulubionym perkusistą producenta muzycznego z Manhattanu – obecnie pomieszkującego w Toledo – Leonardo Pavkoviča, który określił go człowiekiem–legendą i jednym z najważniejszych artystów w jego prywatnym życiu, jak również w historii jego wytwórni muzycznej MoonJune Records.