ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
 

koncerty

25.09.2011

W tancbudzie byłoby lepiej.
Bryan Ferry - Sala Kongresowa, Warszawa 12.09.2011

Szczerze mówiąc taka muzyka lepiej sprawdzałaby się w lokalu z dancingiem, niż w Sali Kongresowej. Bryan Ferry grający do kotleta??! Jak najbardziej.

Szczerze mówiąc taka muzyka lepiej sprawdzałaby się w lokalu z dancingiem, niż w Sali Kongresowej. Bryan Ferry  grający do kotleta??! Jak najbardziej. Wiem, że w tym momencie lecą teraz pod moim adresem całe wiązanki bluzgów i złorzeczeń, plus obietnice solidnego klepania maski od wszystkich fanów artysty. Ale... drodzy bracia i siostry, pozwólcie, że się wytłumaczę. Wyobraźcie sobie, jest Sylwester, wybieracie się do lokalu na bal, a tam do tańca będzie grał Ferry ze swoim zespołem. Czy można wyobrazić sobie coś fajniejszego? Repertuaru spokojnie starczy na całą imprezę, a jego muzyka na taką imprezę nadawać się będzie idealnie - świetne melodie, świetnie buja. To sprawdzony towar, na niejednej imprezie nagrania Ferry'ego solo, czy Roxy Music  zdawały egzamin znakomicie.  No to idziemy sobie na taki bal, tańczymy sobie do "Avalon”, "Don't Stop the Dance". "My Only Love" ze specjalna dedykacją dla naszej damy, ktoś próbuje coś wskórać z "Take A Chance with Me", a jeszcze ktoś tłumaczy się przy pomocy "Jealous Guy". Zamiast półtoragodzinnego koncertu w Sali kongresowej z ławkami jak w sali wykładowej, kilkugodzinna impreza z tańcami. Przy takiej okazji nawet taki taneczny abnegat jak ja, nauczyłby się kilku podstawowych kroków. Kusząca perspektywa? No właśnie, szkoda, że mało realna. Dlatego wróćmy z chmur  do Warszawy.

Frekwencja dopisała. Tylko w odleglejszych rejonach sali, bokami było widać niewielkie łysinki wolnych miejsc. No i oprócz tego , że było dużo ludzi, to było też trochę ludzi z tak zwanej branży. Zdaje się, że widziałem mocna grupę pod wezwaniem Teraz Rocka, rząd przede mną siedział Marek Sierocki,  rząd obok - Wojciech Gąssowski, a kartkę z set-listą do trzymała mi do zdjęcia Izabela Trojanowska. Sądząc po obsadzie publiczności było to ważne wydarzenie, nawet jak na Warszawę.

 

Jednak nie wszystko było idealnie. Jeden minus - koncert zdecydowanie zbyt krótki - dwa sety po pięćdziesiąt minut, bez bisów, razem 21 utworów. Trochę mało. Po drugie - brzmienie rewelacyjne nie było. Czasami brakowało selektywności, bas był za głośny i klawisze gdzieś ginęły w tle. Ale  całościowo wrażenia  bardzo dobre. Jeden z najlepszych koncertów na jakim byłem. Może nie sam czub, ale pierwsza dziesiątka - na pewno. Przede wszystkim repertuar - w jakichś 3/4 mój koncert życzeń, plus  miła niespodzianka w postaci "Bittersweet". Jasne, że mogło być jeszcze "Song for Europe", "Both Ends Burning", "Virginia Plain", ""Runnig Wild", czy "More Than This" i pewnie jeszcze wiele, wiele innych. ale biorąc pod uwagę, że na sali było jakieś trzy tysiące ludzi, a set-lista marzeń każdego jakoś by się różniła, to, żeby zadowolić wszystkich, Ferry musiałby zagrać jakieś 80 procent dyskografii swojej i Roxys. Dlatego trzeba się cieszyć z tego, co dostaliśmy. Czyli, między innymi  -   "Oh Yeah", "Love Is A Drug", "Let's Stick Together", "Jealous Guy" w świetnych wersjach, za to "Avalon", "If There Is Something", "My Only Love", "Like A Hurricane" w rewelacyjnych.  Takim pierwszym, naprawdę mocnym momentem koncertu było "If There Is Something" - najpierw , jak na płycie minuta i dwadzieścia sekund country and western, a potem wchodzi saksofon i się dzieje - jak i na płycie tak i na tym koncercie - drapieżne solo na saksofonie oryginalnie grane przez Andy Maccaya tutaj odegrane równie zadziornie.  Genialna, wydłużona wersja "My Only Love" postawiła całą salę na równe nogi i tak już zostaliśmy do końca koncertu gibiąc się wdzięcznie (na ile ławki w Kongresowej pozwalały) przy "Love Is A Drug", "Let's Stick Together", czy "Editions of You". Za to  największym zaskoczeniem koncertu była "Tara". Oryginalnie jest to krótka, instrumentalna koda zamykająca   "Avalon", a tutaj usłyszeliśmy to w akustycznej, mocno wydłużonej wersji, ozdobionej solowymi popisami muzyków - pięknie to wypadło, naprawdę pięknie. Po "My Only Love" najpiękniejszy moment koncertu. Z nowej płyty pojawiło się ze 2-3 utwory z "You Can Dance" na czele, jednak przy reszcie nie istniały. "Olympia" to chyba najsłabsza płyta Ferry'ego jaką znam, a znam chyba wszystkie. A może "Mamouna" gorsza? Muszę sprawdzić. Było też coś z Dylana - "Just Like Tom Thumb’s Blues", w bardzo zgrabnej wersji, chociaż ja akurat wolałbym zamiast tego "Hard Rain Are gonna Fall". Było też i  „Make You Feel My Love”. Zawsze się zastanawiałem skąd u Ferry'ego taka fascynacja Dylanem i to od czasów, kiedy jeszcze był nauczycielem "prac ręcznych". Tych dwóch artystów więcej dzieli, niż łączy, ale Dylan w Angliku ma wiernego fana i propagatora swojej twórczości. Zresztą oprócz autorskich usłyszeliśmy nie tylko kompozycje Dylana - było też „Let’s Stick Together”  Wilberta Harrisona, największy przebój Ferry’ego solo i  z "żelaznego" repertuaru koncertowym Ferry'ego, a Roxys również  -  "Like A Hurricane" Younga i "Jealous Guy" Lennona (na koniec koncertu) - jak wspomniałem obie  były zagrane bardzo dobrze, tylko gwizdanie w "Zazdrosnym Facecie" wyszło Bryanowi trochę... poza tonacją. Bisów nie było, mimo, ze domagaliśmy się ich długo i głośno.

 

Last but not least - zespół. Cztery wrzaskółki na skrzydłach, w tle dwie ładne i bardzo zgrabne, długonogie tancerki, na saksofonie i instrumentach klawiszowych dama nieustępująca im ani urodą, ani figurą (niestety nie zapamiętałem nazwiska), precyzyjna i grająca mocno do przodu sekcja rytmiczna Andy Newmark i Guy Pratt (jak szef, w garniturze), główny klawiszowiec Colin Good, dwóch flanelowo - jeansowych gitarzystów - Neil Hubbard i  znakomity Ollie Thompson (pełnoletni już  jest, ale niezbyt długo) i sam szef - Bryan Ferry – głos, harmonijka ustna i klawisze. Włosy już chyba trochę farbuje,  ale garnitury nosi  pewnie w  takim samym rozmiarze jak czterdzieści lat temu. W każdym razie on i zespół tego wieczoru byli w wybornej formie. Szybko poczuli wsparcie z widowni i z utworu na utwór rozkręcali się coraz bardziej. Nawet samemu szefowi udzielił się entuzjazm widowni  - był autentycznie ucieszony żywą reakcja publiczności na wszystko co działo się na scenie, odszedł od pozy lekko zblazowanego brytyjskiego gentlemana i wydaje się, że te jego podziękowania na koniec wcale zdawkowe nie były. Naprawdę znakomity koncert. Kto mógł być, a nie był - niech żałuje, bo dał ciała (pozdrowienia dla Kolegi Magistra Tarkusa J ). Teraz to już wypada  tylko czekać na Roxy Music. Ale jeżeli Ferry znowu pojawi się gdzieś w okolicy, na pewno wybiorę się na koncert jeszcze raz.

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.