Mayra Andrade to artystka niezwykła. Urodziła się na Wyspach Zielonego Przylądka, ale w ciągu swojego życia podróżowała po całym świecie. Wpływy różnych kultur słychać też w jej muzyce. W tym roku w Polsce został wydany jej czwarty album - "Lovely Difficult". Mayra będzie gwiazdą tegorocznej edycji Siesta Festival. Zagra dwa koncerty w Gdańsku 25 kwietnia. O spotkaniach, muzyce i inspiracjach rozmawia z Mayrą nasz redaktor – Konrad Siwiński.
Konrad Siwiński [Artrock.pl]: Cześć Marya, jak wiesz, cieszysz się w Polsce ogromną popularnością. Już 25 kwietnia zagrasz aż dwa koncerty w ramach festiwalu Siesta Festival. Gratulacje! Dzisiejszą rozmowę chciałbym jednak zacząć od wspomnienia innego festiwalu. Wiąże się z nim niezapomniana dla mnie historia. Pamiętasz Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur w 2010 roku? Pomagałem w jego organizacji i byłem także osobą, która na Twoją prośbę skontaktowała się ze starszym Panem, poznanym przez Ciebie w Warszawie kilka lat wcześniej. Starszy Pan przybył na koncert z ogromnym bukietem róż, a Wasze spotkanie było naprawdę pięknym momentem, który zrobił ogromne wrażenie na całej ekipie festiwalu. Możesz przybliżyć naszym Czytelnikom jego osobę?
Mayra Andrade: Cześć Konrad. Faktycznie, fajnie, że mi o nim przypominasz! Poznałam tego pana kilka lat temu, podczas mojej pierwszej wizyty w Warszawie. Byliśmy w żydowskim getcie, spotkaliśmy się przypadkiem i następnie przez cały dzień on oprowadzał nas po mieście opowiadając, co przeżyła Warszawa w czasie wojny. Nazywał się Robert. Po tym spotkaniu zaczęliśmy wymieniać listy, wiesz, takie prawdziwe, a nie emaile. Na koncert tamtego dnia nie mógł przyjść, bo odbywał się w tłocznym klubie, ale gdy występowałam na festiwalu bardzo chciałam się z nim zobaczyć. Fajnie, że udało się nam wtedy ponownie spotkać.
KS: Wracając do Twojej obecnej aktywności, opowiedz jak wpadłaś na pomysł, aby nazwać swoją najnowszą płytę „Lovely Difficult”?
MA: Mój były chłopak tak mnie nazywał. To był mój nick-name. Mówił, że jestem „lovely”, ale też „difficult” zarazem. Często, gdy wstawałam w złym humorze tak właśnie do mnie mówił. „Lovely Difficult”. Tak, to był jego pomysł.
KS: Płyta jest pełna momentów, gdzie krzyżuje się wiele kultur. Śpiewasz w kliku językach, jest też wiele elementów frankofońskich. Skąd pomysł na taką mieszankę?
MA: Bardzo chciałam, żeby ten album opierał się na kolaboracjach. Już podczas pracy nad albumem live poznałam wiele wspaniałych osób, które poznały mnie z kolejnymi. One z jeszcze następnymi i tak powstał łańcuszek muzycznych osobowości z Paryża, które zaprosiłam na moją płytę. Śpiewanie w różnych językach to też ukłon w stronę moich gości. Każda osoba, z którą współpracowałam, dała mi coś innego. Dzięki temu moja muzyka stała się bogatsza, bardziej różnorodna, a mój głos zyskał wiele ciekawych inspiracji.
KS: Na producenta albumu wybrałaś Mike’a Pelanconiego, który do tej pory nie miał zbyt dużego doświadczenia w „world music”. Skąd ten pomysł?
MA: Właśnie dlatego! Muzyka, którą robi Mike jest bardzo różna, ale głównie jest to reggae i dub. Są to brzmienia, o które mi chodziło. Ciepłe nuty wsparte lekkim popem. Poza tym ma bardzo ładne studio w Brighton. Najważniejszym elementem było dla mnie jednak podejście Mike’a – jego świeże spojrzenie na world music. Większość producentów z Francji ma zawsze jakąś wizję muzyki, którą chcą z artystą nagrać. Mike był inny. Poprosił mnie o materiał live, dużo bootlegów, a następnie powiedział, że chciałby wydobyć brzmienie towarzyszące mojemu pierwszemu albumowi „Navego” wsparte nowoczesnym popem.
KS: Współczesny rynek muzyczny zdecydowanie się zmienił. Piractwo na dużą skalę, streaming, który jest gloryfikowany przez słuchaczy, ale krytykowany przez artystów. I wiele innych trudności. Mayra, łatwo jest być dzisiaj artystą?
MA: Nie, nie jest łatwo. Szczególnie tym młodym. Z jednej strony trudniej zarobić, ale z drugiej strony jest dużo narzędzi do promocji. Żyjemy chyba obecnie w czasie zmiany, a najważniejsze, aby być fair w stosunku do fanów, jak i innych osób. Ludzie muszą też zrozumieć, że muzyka to nie tylko hobby, ale dla wielu z nas, artystów, sposób na życie. Zanim muzyka dotrze do Waszych odbiorników przechodzi ona przez ręce wielu osób. Tak… Ja mam to szczęście, że gram wiele koncertów, ale początkujący artyści mają trudno.
KS: Jakie masz plany na przyszłość? Wracasz do korzeni „world music”, czy eksperymentujesz dalej?
MA: Zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby wracać do korzeni! Planuję pójść głębiej, poeksperymentować, ale nie mam jeszcze pomysłu, w jakim kierunku. Na razie skupiam się na promocji „Lovely Difficult”.
KS: Już niedługo zagrasz w Gdańsku podczas Siesta Festival. Dlaczego Polscy fani powinni pójść na Twój koncert?
MA: (śmiech) Bo będzie to świetny koncert! Będą różne emocje, a co więcej opowiemy muzyczną historię, którą każdy poczuje. Chciałabym też zaznaczyć, że dla każdego muzyka na scenie muzyka to dźwięki serca, szczere i pełne magii. Naprawdę warto. Zapraszam!
KS: Dziękuję za rozmowę.
MA: Dzięki i do zobaczenia.