Będzie rzeczowo, krótko i bez ozdobników. Rarytasy. Wersje demo, jakieś cudeńka zebrane z maxisingli i takie tam. To wszystko jest na tej płycie. Jest to album dla przede wszystkim dla fana, choć początkujący słuchacz też znajdzie (choć w moim przekonaniu tylko na pierwszej płycie) małe co-nieco. Jednak powiem szczerze, że mimo iż kocham muzykę Talk Talk, to odradzałbym osobom początkującym zaczynanie swojej przygody z muzyką Marka Hollisa i przyjaciół od tej płyty. Trzeba bowiem trochę samozaparcia, by słuchać niekiedy tych samych utworów i zachwycać się niuansami dźwięków serwowanych w kolejnych wersjach maxisinglowych przebojów.
 
Oczywiście ta płyta to absolutnie obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów Talk Talk. Ten łamiący się tembr głosu Hollisa, w połączeniu z wszechwładnymi klawiszami naprawdę robi wielkie wrażenie. Może nie od początku, bo Talk Talk oraz Today, oba w wydłużonych wersjach jednak można sobie spokojnie darować. Ciut nużą. Za to już It’s My Life porywa! To jest ten Talk Talk, który lubię. Melodia pierwszego gatunku, zaśpiewana w dodatku z takim cierpieniem w głosie, jakby życie naprawdę za chwilę miało się skończyć. I jeszcze te ciepłe, nieprawdopodobnie barwne klawisze, oplatające każdą zwrotkę czy refren. Po prostu cudo. Cudo, które, gdy nagle, z jazgotem kończy się, to i tak niczego nam nie braknie, bo następny na płycie Such A Shame znowu rozpali nas do żywego. A przecież im dalej – tym lepiej. Dlaczego? Bo absolutne mistrzostwo świata to Life’s What You Make It. Krocząca perkusja wybija miarowy, powolny rytm, klawisze piękne wypełniają tło, a gitara Tima Friesa – Geene’a po prostu miażdży nas swoim znakomitym brzmieniem. I jakby było nam mało, to na deser dostajemy równie piękne Happiness Is Easy.

Druga płyta to wersje demo i podobne im ciekawostki. Wymagają one jednak od słuchacza przynajmniej znajomości nagrań w wersjach podstawowych. O ile pierwszą płytkę mogły z przyjemnością odsłuchać osoby, które chciałby zapoznać się z przebojami Talk Talk, to druga część ASIDES / BESIDES to płyta już wyłącznie rzecz dla fanów.
 
Dobrze, że z upływem czasu przepastne archiwa koncernów muzycznych ujawniają swoje zasoby. Byłoby niewybaczalne, gdyby taka muzyka miała zniknąć gdzieś w kurzu piwnicznych rupieci. Szkoda jednak, że publikowanie tych nagrań przebiega tak wolno. Jeszcze moment i nikt, poza paroma maniakami takimi jak ja nie będzie o Talk Talk pamiętał. Ech…