Recenzja niedługa, bo i krótka płyta. Cztery utwory, ale "At Least" (nie ujęty na okładce) to króciutki wstęp, nieco ponad czterdzieści sekund. Pozostałe trzy - długie, rozbudowane, wielowątkowe, ze zmianami tempa i nastroju. Spokojne , prawie akustyczne fragmenty przechodzą w gwałtowne metalowe riffy. Utwory dość podobne do siebie. Ma się wrażenie, że tworzą jedną całość. Nie wiem , czy nieco większa dawka takiej muzyki nie byłaby nużąca? Wszystko to dojrzałe muzyczne, przemyślane i dopracowane. Nic dodać, nic ująć. Najlepszy to moim zdaniem ostatni, najdłuższy "Door".
Pierwsze skojarzenia – Tool, kolejne to Sabbsi, Alice in Chains i w ogóle ta bardziej umetalowiona odmiana grunge’u. Ale jednak mimo ewidentnych wpływów innych wykonawców, zespół stara się kombinować po swojemu. "Papiery na granie" mają. Dwa lata później nieco podobnie zaczęło grać Riverside. Dobra produkcja – selektywna, przestrzenna (bębny). Nic się nie miesza, nic niczego nie zagłusza. Rasowe brzmienie – klasycznie rockowe, okrągłe, bez przegięć w żadną stronę – ani garaż, ani zbytnia kliniczna czystość. Dobry wokalista, głos może nieszczególnie mocny, ale śpiewać potrafi, ma wyczucie kiedy się wydrzeć, a kiedy zaśpiewać delikatnie (właśnie – zaśpiewać). Gitarzysta bardzo sprawny warsztatowo, z wyobraźnią, nie epatuje popisami solowymi kiedy nie trzeba.
To płytka sprzed czterech lat. Od tego czasu w zespole za dobrze się nie działo. Dopiero ostatnio w nowym składzie znowu zaczęli koncertować. I życzę powodzenia, bo w Polsce na nadmiar dobrych, rockowych kapel nie cierpimy, szkoda , żeby się takie talenty marnowały.