Lata 70-te uważane są za jedno z najciekawszych dziesięcioleci w historii muzyki popularnej, głównie ze względu na niesamowitą różnorodność dźwięków, które funkcjonowały wokół słuchaczy. W tamtym okresie świetność gatunków takich jak: hard rock, funk, progresywny rock, fusion a nawet disco, zaowocowała wieloma płytami uznanymi za gatunkowe klasyki. Ciekawą sprawą bez wątpienia mogło być wymieszanie tych różnych stylów i połączenie ich na jednej płycie. Prób było wiele, nie każdemu się to udało, ale jest taka płyta gdzie wyszło to wybornie – „Banquet” grupy Lucifer’s Friend.
Ich pierwsze trzy płyty zawierały bardzo różnorodny materiał – początkowo hard-rock, potem prog-rock, jazz a nawet funk. Tworzyło to wyjątkowo zróżnicowaną mieszankę dźwięków, zresztą bardzo interesującą, ale czegoś tam zawsze brakowało. Sam pomysł był świetną ideą, ale brakowało przysłowiowej kropki nad i.
Ale w końcu muzycy znaleźli te dźwięki, które szukali na wcześniejszych płytach. „Banquet” ukazał się w 1974 roku i jest to płyta, która zawiera ten muzyczny tygiel, tak jak ma to brzmieć. Już otwierający płytę „Spanish Galleon” wbija w siedzenie. Potężny wokal Lawtona, szybkie dźwięki gitary, chwytliwe chóry, doskonałe solo na syntezatorze, zamykające ten numer , z każdą chwilą czyni z niego doskonałość. Większość grup, które starały się mieszać te wszystkie style, po prostu wrzucało to do jednego worka, robiąc bałagan. Tutaj jest zupełnie inaczej. Lucifer’s Friend łagodnie bierze każdy gatunek i polerując go umieszcza we właściwym miejscu. Otrzymujemy doskonale zorganizowany bankiet, pełen wytworności i smaku. Potężna dawka hard rocka w szybkim i mocnym „High Flying Lady-Goodbye”, w uspokojonym i lekko progresywnym „Sorrow” wysuwa na pierwszy plan głos Lawtona, który jest prawdopodobnie najmocniejszym punktem grupy. Potężny, a w razie potrzeby pełen uczuć. Ale oczywiście nie tylko Lawton pokazuje się nam z dobrej strony. Szybkie bębnienie Bornholda, jazzowy fortepian Hechta czy wirtuozerska gitara Hessleina tworzą główne danie tego niezapomnianego bankietu. Dodajmy, że towarzyszy temu znakomity orkiestrowy akompaniament, a sekcja dęta brzmi ostro i wręcz hard rockowo. Brzmieniowo zespół zbliża się na tej płycie ku amerykańskiej grupie Chicago.
Pięć utworów z „Banquet” wyróżnia się jeszcze melodyką oraz dynamiką. Hesslein czasami wykonuje szalone sola na gitarze („Thus Spoke Oberon”) mieszając różne style od fuzji jazz rocka po prog-rocka.
Jest to z pewnością płyta świeża, oryginalna i dająca mnóstwo przyjemności podczas słuchania, do czego namawiam.