ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Beatles, The ─ Beatles For Sale w serwisie ArtRock.pl

Beatles, The — Beatles For Sale

 
wydawnictwo: Parlophone / EMI 1964
 
1. "No Reply" [2:15]
2. "I'm a Loser" [2:31]
3. "Baby's in Black" [2:02]
4. "Rock and Roll Music" [2:32]
5. "I'll Follow the Sun" [1:46]
6. "Mr. Moonlight" [2:33]
7. "Kansas City/Hey-Hey-Hey-Hey!" [2:33]
8. "Eight Days a Week" [2:44]
9. "Words of Love" [2:12]
10. "Honey Don't" [2:55]
11. "Every Little Thing" [2:01]
12. "I Don't Want to Spoil the Party" [2:33]
13. "What You're Doing" [2:30]
14. "Everybody's Trying to Be My Baby" [2:23]
 
Całkowity czas: 33:57
skład:
Paul McCartney – lead, harmony and backing vocals, acoustic guitar, bass guitar, piano, Hammond organ, handclaps / John Lennon – lead, harmony and backing vocals, rhythm and acoustic guitars, harmonica, piano, tambourine, handclaps / George Harrison – harmony and backing vocals, lead and acoustic guitars, African drum, handclaps, lead vocals on "Everybody's Trying to Be My Baby" / Ringo Starr – drums, tambourine, timpani, cowbell, packing case, bongos, lead vocals on "Honey Don't"/ George Martin – piano
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,4
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,7
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,12
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,14
Arcydzieło.
,5

Łącznie 60, ocena: Dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 6 Niezła płyta, można posłuchać.
13.10.2011
(Recenzent)

Beatles, The — Beatles For Sale

Ktoś wybitnie przesadził. Ja rozumiem, że ludzie potrafią się uzależnić, ale to, co działo się w latach 1962-64 początkowo w Wielkiej Brytanii, a potem w większości krajów zachodniej Europy (nie wspominając o USA) przeszło wszelkie pojęcie. Strach było wtenczas momentami otworzyć lodówkę, by nie wyskoczyli stamtąd Czterej Chłopcy z Liverpoolu. Ktoś powie – sami sobie pozwolili narzucić takie tempo: RACJA. Ciężka praca, sukces, ciężka praca, popularność, jeszcze cięższa praca, zarobki, cholernie ciężka praca, dziewczyny (nie zapominajmy o muzyce)… no to wszystko musiało w końcu gdzieś się skumulować. I wybić się na światło dzienne, w sposób najbardziej oczywisty z oczywistych.

Tempo beatlesowskiego życia było w końcówce 1964 roku nie do zniesienia również dla samych bohaterów. Koncert /singiel / koncert / płyta / koncert / radio / TV/ płyta / koncert, bla bla bla… to wszystko przygięło w końcu chłopaków do ziemi. Do A Hard Day’s Night jeszcze dawali radę (choć jak widać, tytuł albumu nagle zrobił się niezwykle znamienny). A potem – wszystko siadło. I kolejny, czwarty album zespołu, nazwany – chyba właśnie przez tą spiralę rosnących oczekiwań – Beatles For Sale pokazuje nam w końcu obraz zespołu, w którym po prostu pierwszy raz … zabrakło pary. Ale… po kolei.

Formalnie album stanowi powrót do zasad, jakimi grupa kierowała się przy nagrywaniu dwóch pierwszych płyt. Więc niby nic takiego. Część kompozycji stanowią bowiem utwory skomponowane przez członków zespołu, a reszta – to po prostu covery. Ok., w porządku, tyle, że w aspekcie wyłącznie autorskiego A Hard Day’s Night jest to po prostu krok wstecz niestety. I choć te kompozycje innych wykonawców, wybrane spośród całej palety nagrań, jakie Beatlesi prezentowali w latach hamburskich to w większość przyzwoite utwory, to jednak jakiś niedosyt pozostaje. Kompozycje bowiem zespołowe (znaczy się, duetu Lennon / McCartney) zazwyczaj bywają dużo ciekawsze, niż obce kawałki. I tak album zaczyna całkiem udana kompozycja Johna Lennona No Reply, zaśpiewana przez autora i wsparta chórkami zespołowymi. Przyjemny, rockowy kawałek. Lennonowski I’m A Loser wcale nie zaniża poziomu, a raczej go podwyższa, co wg tym bardziej uzasadnia twierdzenie, że gdyby Fab Four mieli więcej czasu, album ten miałby status o wiele bardziej docenianej płyty, niż to jest obecnie. A tak, byle jaki walczyk Baby’s In Black, kiepściutkie Every Little Thing McCartneya, które na płytę się nie nadaje, za to na jakiś album z tzw. „rarytasami” do wydania po latach to i owszem. Przyzwoite Eight Days A Week, countrowe I Don’t Want To Spoil The Party jakby podnosiły poziom, ale zaraz robi się jakoś tak zwyczajnie za sprawą What You’re Doing (zupełnie mi nie odpowiada ta maniera wokalna, jaką Macca przyjął w tym nagraniu). Zaś same covery – no cóż, król jaki jest, każdy widzi. Te rokendrolle (Rock And Roll Music Chucka Berry’ego I Everybody's Trying to Be My Baby Carla Perkinsa) jak dla mnie po latach zupełnie się nie bronią. Fajnie, że The Beatles je zaśpiewali i zagrali, mamy coś więcej, niż zapisy bootlegów z Hamburga czy The Cavern, ale jakoś mnie nie przekonuje, że akurat takie nagrania powinni oni wykonywać. Co więcej, utwory wybrane przez Harrisona na album (właśnie obie kompozycje Perkinsa) to już zupełna porażka. Ani chybi najsłabsze ogniwa w tym łańcuchu, bo nie pasują czy to brzmieniowo czy kompozycyjnie do grupy. Znacznie lepiej wypada Lennon, zdzierający gardło w Mr. Moolight – choć jakiś cover wreszcie wywołuje dreszcze u słuchacza. Jednak w ogólnym podsumowaniu – kiepsko.

Cóż, The Beatles w 1964 roku zrobili wszystko, by osiągnięty rok wcześniej status bożyszcza tłumów podtrzymać. Koncerty w USA, Australii, Nowej Zelandii, Hongkongu i całej masie innych krajów spowodowały, że grupa musiała pisać piosenki na kolejny album niejako w drodze z jednego miasta do drugiego. By tak rzec: na kolanie. Brak czasu, nacisk wytwórni, wszechobecni fani (a raczej fanki) – wszystko to musiało się w końcu gdzieś skumulować. Szkoda, że na The Beatles For Sale.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.