Albumy koncertowe (takie z obrazkami lub bez) mają zasadniczo dwojaki charakter. Często przyjmują one formę kompilacji najlepszych nagrań danego wykonawcy z tą tylko różnicą (w odniesieniu do zwykłego The Best of), że w całość zgrabnie (faktycznie ze sceny lub efekciarsko ze studia) wmiksowane są reakcje publiczności (znaczy krzyki, oklaski, śpiewy i takie tam). To jedna grupa. Czasami też płyta koncertowa stanowi odzwierciedlenie ostatniego albumu studyjnego, tak jakby artyści chcieli udowodnić, że są w stanie zagrać lub zaśpiewać na scenie dokładnie tak jak wcześniej w studio. To ta druga kategoria. Są też albumy będące w istocie mieszanką dwóch wyżej wymienionych stylów konstruowania płyt koncertowych – i tych jest najwięcej. Ostatnie dwie klasy wśród koncertówek to moje najbardziej ulubione i zarazem najrzadziej występujące w przyrodzie grupy: albumy zawierające co prawda znane kompozycje, ale najczęściej zagrane w tak absolutnie swobodny i nowy sposób, iż słuchający ma wrażenie, jakby dany utwór poznawał po raz pierwszy; oraz albumy, na których wykonawca prezentuje zupełnie nowe nagrania, takie, jakich wcześniej nie opublikował na tzw. albumie studyjnym. Te ostatnie właściwie stanowią wymierający gatunek, a i poprzedzająca je kategoria również nie należy do nadzwyczaj popularnych.

Albumy koncertowe Dave Matthews Band z serii Live Trax z całą pewnością są wypadkową tych ostatnich – wymienionych wyżej – dwóch kategorii. Nie da się ich bowiem zaliczyć do grupy wymienionej na początku (owego Greatest Hits z oklaskami), bo po pierwsze w odniesieniu do muzyki Amerykanów raczej trudno posługiwać się pojęciem „przeboju”, a po drugie każdy z koncertów oprócz żelaznej porcji klasycznych nagrań grupy zawiera również kilka lub kilkanaście coverów, naznaczonych ręką Dave Matthewsa i jego kolegów. Co do drugiej kategorii, to zespół nigdy nie grywał na koncertach całych płyt w sposób odpowiadający studyjnym albumom. Jestem zresztą przekonany, że DMB nagrywają płyty studyjne tylko z obowiązku i na polecenie wytwórni płytowej. Dlaczego? Bo ich żywioł to koncert. To na scenie się realizują, rozwijają swoje skrzydła i grają tak, jakby od tego zależało ich życie. A studio, cóż, wytwórnia płytowa chce, promocja, chce, stacje radiowe chcą, telewizje muzyczne też karmią się tylko takimi kawałkami, więc … nagrywają te albumy. Tylko po to.

Live Trax vol. 15 to specjalne wydawnictwo. Było dodawane gratis wszystkim osobom, które w przedsprzedaży zamówiły za pośrednictwem strony internetowej zespołu ich ostatnie studyjne wydawnictwo Big Whiskey & The GrooGrux King. Świetny pomysł, zważywszy na to, że w naszym nieszczęsnym kraiku album ten początkowo był nieosiągalny. Jako trzypłytowy album  Live Trax vol. 15 prezentuje się znakomicie. Niezwykłe zdjęcia (zawarte we wkładce do płyty, jak i w samym labelu) to na początek jeden z argumentów, dlaczego ściąganie pliku muzycznego z sieci to dla mnie dalej kwestia nie do przyjęcia. Obcowanie z muzyką zawartą na tych trzech krążkach srebrnego plastiku, oglądanie okładki, zdjęć to dla mnie póki co zdecydowanie ważniejsza kwestia, niż niższa cena wynikająca z zassania utworu / -ów z wskazanego portalu internetowego.

Muzycznie. Oj, dzieje się, dzieje. I nie ma się co dziwić, bo jeśli utwory na koncercie trwają po kilkanaście minut, to przecież wrażenia z takiego misterium pozostają w słuchaczu na dłużej. Wyróżniają się – otwierający album utwór Dancing Nancies, gdzie publiczność wręcz spija z ust Dave Matthewsa tekst utworu (niesamowite, że takie chóralne śpiewy fanów można uzyskać na koncercie już w pierwszym nagraniu… choć z drugiej strony, dlaczego się dziwię, w końcu to DMB!!). Znakomita atmosfera koncertu powoduje, że kolejny na albumie utwór Seek Up brzmi po prostu zachwycająco. Od szalonych, zupełnie zadziwiających szaleństw improwizacyjnych na początku nagrania, po niezwykle urokliwe i piękne linie melodyczne, wyśpiewywane i grane w środku utworu przez Matthewsa i spółkę. Cóż jeszcze? Ano, covery. Oczywiście! Przepiękne, chwytające za serce Burning Down The House  z repertuaru Talking Heads i … Money grupy Pink Floyd to absolutne hity. Pierwszy z nich zaśpiewany delikatnie, lirycznie, wręcz z wylewającą się z głośników poezją i drugi: odważne potraktowanie tematu z jednoczesnym szacunkiem dla tego znakomitego kawałka. A w finale – Two Steps – od jakiegoś czasu grywane jako ostatni bis lub finał. Jeden z tych utworów, dla których i bez których Dave Matthews Band nie mógłby istnieć.

Całość  to ponad … 3 godziny pełnego energii, zachwycającego grania. Występ zarejestrowano 9 sierpnia 2008 roku w Alpine Valley Music Theater w East Troy w Winsconsin. Swoboda, przestrzeń i radość z muzyki – tak powinny wyglądać wszystkie płyty koncertowe. Dzięki tej autentyczności i zaangażowaniu Live Trax vol. 15 był dla mnie jednym z najczęściej goszczących w odtwarzaczu albumów live z 2009 roku. I z całą pewnością pozostanie ze mną na dłużej.