Gitara Latimera to już znak firmowy. Niemalże cały współczesny neo-prog rock zapatrzony jest w jego technikę kojarzącą się z baśniami i powieściami fantasy.

Tym razem pan Latimer zabiera nas w podróż po pustyni, w drodze częstując nas bardzo osobistymi opowieściami.

Głos Latimera nie jest może dokonały, ale i on ma swoje uroki. Przede wszystkim jest smutny, a to doskonale pasuje do muzyki. Nie wyobrażam sobie, żeby materiał ten mógł zaśpiewać skądinąd lepszy wokalista Phil Collins.

Z jednej strony Camel lata świetności ma już za sobą, z drugiej jednak można powiedzieć, że Latimer zajął się eksplorowaniem zupełnie innych obszarów muzycznych. Poczynając od Dust And Dreams - płyty wydanej po siedmioletnim milczeniu, kiedy to Camel przerodził się w jednoosobowy projekt Latimera, muzyka straciła na różnorodności zyskując jednak atmosferę samotnej zadumy. Tu już nie chodzi o odkrywanie nowych horyzontów, zaskakiwania nowymi środkami ekspresji. To produkt do słuchania w celach relaksacyjnych - swoisty odpoczynek dla umysłu, na przykład po dawce sieczki z mediów, czy nawet zakręconej płycie Zappy. Krótko mówiąc zupełnie inny smak. Z takim podejściem mamy gwarancję spędzenia cudownej godziny przy gitarowym malarstwie Latimera.

Zarzucacie Latimerowi, że nagrał płytę monotonną. A czymże innym, jeśli nie wielką monotonią jest podróż niekończącymi się połaciami piasku pustyni? To nie jest muzyka na rano do obudzenia, a raczej na romantyczne wieczór... w pojedynkę.

PS. Fascynatów wspaniałego dźwięku na pewno zainteresuje fakt, że płyta ta została nagrana w systemie HDCD.