A jednak. Niemożliwe stało się… możliwe. Szwajcarska Clepsydra przybyła po raz pierwszy do naszego kraju na jedyny koncert w konińskim Oskardzie i zaserwowała sentymentalną muzyczną podróż w neoprogresywnym stylu…
Powiedzmy sobie otwarcie. To zespół niszowy. Po kilkunastu latach milczenia nieco zapomniany i znany tak naprawdę tylko prawdziwym maniakom neoprogresywnego grania. I wśród nich mający niemalże kultowy, legendarny status. Być może właśnie dlatego pięciu muzyków pochodzących z włoskojęzycznego kantonu Ticino postanowiło, w trudnych dla takich dźwięków czasach, tę legendę ożywić…
Przestronna sala widowiskowa konińskiego Oskarda zapełniła się tego wieczoru może w jednej trzeciej. A jednak wszyscy ci, którzy zdecydowali się przybyć zgotowali muzykom gorące, wręcz entuzjastyczne przyjęcie. Szwajcarzy wyszli na scenę kilka minut po 19 i zagospodarowali na niej czas do 21. W tym czasie powrócili do wszystkich czterech albumów, po macoszemu traktując tylko debiutancki Hologram, z którego wybrzmiał jedynie piękny 4107. More Grains Of Sand reprezentowały Hold Me Tight, No Place For Flowers, The Prisoner’s Victory, The Last Grain i Moonshine On Height, zaś z Fears wybrzmiały otwierający koncert The Missing Spark, Fearless, The Cloister i The Nineteenth Hole. Najwięcej jednak muzyki zagrali z ostatniej swojej płyty - Alone. Był zatem numer tytułowy, Tuesday Night, The Nest, Travel Of Dream i kończący koncert End Of Tuesday. Wszystkie, pełne niekończących się gitarowych solówek, klawiszowych pasaży i romantycznej wręcz melodyki, przywoływały ducha nieco lepszych czasów dla neoprogresywnego rocka. Warto podkreślić, że kompozycje zapowiadane ze sceny w dwóch językach (angielskim i niemieckim) przez Andy’ego Thommena miały solidną - dźwiękową i świetlną – oprawę.
No dobra, nie da się też ukryć, że nie wszystko było idealnie. Widać było, że muzycy przez długie lata nie grali ze sobą i że to dopiero ich czwarty koncert po powrocie. Nie dało się ukryć, że Pietro Duca, za swoim dosyć specyficznym perkusyjnym zestawem, do wielkich techników i wirtuozów instrumentu nie należy i kilka razy zdarzyło mu się rozjechać z kapelą. Drobne potknięcia zdarzyły się też naprawdę bardzo dobrze prezentującemu się gitarzyście Marko Cerulliemu. Największą jednak siłą Clepsydry jest (i oczywiście był tego wieczoru) Aluisio Maggini – człowiek o niezwykle mocnym, wysokim i bardzo charakterystycznym głosie. Choć przez cały koncert wspomagał się zapisanymi elektronicznie tekstami utworów, wypadł bardzo przekonująco.
Nie te wszystkie niedoskonałości były jednak tego wieczoru najważniejsze, a wyjątkowy klimat i momenty. Takie jak chociażby pojawienie się na scenie Ryszarda Bazarnika, który przy akompaniamencie zespołu odczytał fragment tekstu w języku polskim w Moonshine On Height. Albo zaaranżowana spontanicznie wspólna sceniczna fotografia muzyków z publicznością. Piękny, historyczny na swój sposób wieczór, który swoje zwieńczenie miał sympatycznym after party z zespołem w kawiarnianej sali Oskarda.