Atmosfera euforii i oczekiwania była wyczuwalna już od momentu wyjścia z pociągu na nowym dworcu w Katowicach. Tłumy fanów, kolejki do knajp i sklepów. Wszyscy przyjechali do największego miasta Górnego Śląska w jednym celu - chcieli zobaczyć na żywo legendarnego gitarzystę Guns'N'Roses. Chętnych było wielu - biletów na płytę zabrakło już kilka miesięcy temu, a tuż przed wydarzeniem koncert został wyprzedany.
Dziennikarze rozpoczęli spotkanie ze Slashem od krótkiej konferencji prasowej. Przed rozpoczęciem poznaliśmy standardową bazę tematów zakazanych - Guns'N'Roses, Axl Rose itp. Jest to o tyle ważne, że Slash przestaje rozmawiać, gdy usłyszy pytania o ten etap swojej kariery. I słusznie, ponieważ jego obecna solowa kariera jest co najmniej równie pasjonująca jak ta wcześniejsza. Podczas konferencji dowiedzieliśmy się między innymi, że Slash dzień przed koncertem spędza na graniu na gitarze w swoim hotelowym pokoju, a jego muzyczne inspiracje to m.in. Jimmy Page, Richie Blackmore, czy Joe Perry. Najciekawszy wątek dotyczył rozpoczęcia współpracy Slasha i Mylesa Kennedy'ego. Gdy do nagrania pierwszej solowej płyty Slasha brakowało jednej osoby, ktoś zasugerował mu właśnie Mylesa. Slash postanowił wysłać mu dema, a przesłane w odpowiedzi partie wokalne były tak dobre ("fucking awesome"), że Slash zaprosił wokalistę Alter Bridge do stałej współpracy (w przyszłym roku powinna ukazać się kolejna płyta tego składu).
Jeszcze przed wejściem na płytę Spodka można było zauważyć, chociażby po koszulkach, że większość fanów wciąż ceni sobie gwiazdę wieczoru przede wszystkim jako gitarzystę Guns'N'Roses. Warto zwrócić jednak uwagę, że w czasie, gdy Axl rozbija się z resztkami "marki" Guns'N'Roses po świecie i nie nagrywa nic nowego, Slash wydaje solowe płyty, z których szczególnie Apocalyptic Love stoi na naprawdę wysokim poziomie. Wydaje mi się, że katowicki koncert może przyczynić się do zmiany postrzegania go w Polsce - jego obecne dokonania są co najmniej tak wartościowe jak to co tworzył w latach 90. Ale po kolei...
Scena z logotypem z ostatniej płyty Slasha w tle prezentowała się imponująco. Na szczęście organizatorzy nie poszli za obecnym trendem dzielenia płyty na części (np. Golden Circle). Dzięki temu fani, którzy zbierali się przy bramkach już około 14:00 faktycznie byli najbliżej i ich cierpliwość została nagrodzona. Wśród pozostałych walka o to, aby być jak najbliżej trwała do rozpoczęcia koncertu.
Około godziny 20:00 na scenie pojawił się support - Anti Tank Nun. Miałem okazję zobaczyć ich po raz drugi na żywo (poprzednio, gdy supportowali koncert Accept w warszawskiej Stodole) i po raz kolejny muzyka tej grupy mnie do siebie nie przekonała. Półgodzinny set wypełniony utworami z debiutanckiej płyty Hang'em High był monotonny i stał na dość niskim poziomie muzycznym. "Przeciwpancerna Zakonnica" ma jednak coś, co nie pozwala obok niej przejść obojętnie. Nie jest to Titus na basie (Pasuje?!), a Iggy, który gra na gitarze prowadzącej. Czternastolatek (!) z Goleniowa zaprezentował się fenomenalnie. Jego solówki mogłyby zawstydzić wielu "znanych polskich gitarzystów". Rośnie nam w Polsce gwiazda światowego formatu.
Po krótkiej przerwie wypełnionej płynącymi z głośników dźwiękami takich grup jak AC/DC, czy Metallica, zgasło światło i rozbrzmiało imponujące koncertowe intro. Na scenie pojawił się Slash, Myles Kennedy & The Conspirators i od razu rozpoczęli od utworu Ghost, który jest dużo lepszym starterem, niż Halo grane podczas wcześniejszych koncertów na trasie (u nas ten utwór w ogóle wypadł z set listy). Na płycie przed sceną rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo. Dopiero wtedy publiczność dała upust gromadzonym przez cały dzień emocjom - ekstatyczne wrzaski, śpiewy i ludzka fala nieustannie trwały przez pierwszych kilka utworów.
Po dwóch solowych kawałakch z głośników zabrzmiał kojarzony na całym "rockowym" świecie dźwięk pociągu - Nightrain. Podczas tego utworu można było usłyszeć, że Slash to dla publiczności nadal przede wszystkim były gitarzysta Guns'N'Roses - utwór został w całości odśpiewany przez fanów na tyle głośno, że Myles był właściwie niesłyszalny. Jako piąty utwór zgodnie z przewidywaniami pojawił się Back From Cali, na który członkowie fanclubu Guns'N'Roses i wszelkich pobocznych projektów legendarnego składu zespołu, przygotowali niespodziankę. Spod sceny wystartowała ogromna polska flaga z nadrukiem witającym Slasha w Polsce. Przez cały utwór krążyła ona z rąk do rąk co wyraźnie wzbudziło zadowolenie wśród występujących muzyków. Po kolejnym gunsowym klasyku, Mr.Brownstone, pojawiły się utwory Apocalyptic Love, Serial Killer (Slash Snakepit) oraz Gotten, który zaśpiewany przez Mylesa brzmiał dostojniej i zdecydowanie bardziej atrakcyjnie, niż w wykonaniu Adama Levine'a z Maroon 5.
Na kolejne dwa kawałki Myles zrobił sobie przerwę i za mikrofonem stanął Todd Kerns (bas), prawdziwe "zwierzę koncertowe". Jak często podkreśla w wywiadach to właśnie jemu Slash często każe śpiewać na próbach utwory z Appetite For Destruction. Nie może to nikogo dziwić, ponieważ jego ekspresja sceniczna jest bardzo zbliżona do Axla. Doctor Alibi w wykonaniu Todda zabrzmiał bardzo potężnie, ale dopiero You're crazy pozwoliło w pełni docenić jego możliwości. Utwór ten, który nie należy do kanonu największych hitów Guns'N'Roses zabrzmiał najmocniej i chyba najlepiej ze wszystkich na koncercie. Myles wrócił na scenę dosłownie na chwilę. Rozpoczął Rocket Queen, które po kilku dźwiękach przerodziło się w to, na co fani czekali: ponad dziesięciominutową solówkę Slasha. Słowo pisane lub mówione nie jest wystarczającym środkiem do opisania tego fragmentu koncertu. Geniusz Slasha ujawił się właśnie w tamtej chwili. Spokój, pewność, ale też dynamizm i perfekcjonizm wykonania był wyczuwalne w każdej sekundzie tej solówki.
Końcówka zasadniczej części koncertu wypełniona została takimi utworami jak Anastasia, która jest koncertowym pewniakiem i chyba najlepszym utworem na ostatniej płycie Slasha oraz You're a Lie, czyli singiel z tej samej płyty. Po nich Slash stanął na środku sceny i rozpoczął grać to, co spowodowało chyba nie tylko u mnie ciarki na plecach - Sweet Child O' Mine. Jedna z najlepszych solówek świata (według tego tupu rankingów) po raz pierwszy zabrzmiała w naszym kraju na żywo w wykonaniu jej kompozytora. Spora część publiczności na czas jej trwania po prostu stanęła i słuchała. Oczywiście można mówić, że nie ma w niej niczego wybitnego, nie jest zbyt rozbudowana, ale czy zawsze o to chodzi? Slash tworząc swoje solówki bardzo często pokazuje wielki talent do tworzenia wspaniałej muzyki bez zbędnego silenia się na tworzenie rozbudowanych i trudnych w odbiorze dźwięków. Po prostu muzyka broni się sama. Na samym końcu zabrzmiał utwór Slither z repertuaru Velvet Revolver (jedyny kawałek z tego okresu działalności Slasha). Na samym początku Myles przedstawił cały zespół, a później rozpoczął się utwór, który niestety wokalnie brzmiał bardzo słabo. Widać było pierwsze oznaki zmęczenia na twarzy wokalisty.
Bis składał się z dwóch największych hitów Guns'N'Roses. Na początku muzycy zagrali Welcome To The Jungle. Niestety, utwór ten zabrzmiał fatalnie. Po raz kolejny za mikrofonem stanął Todd Kerns, a Myles Kennedy wziął do rąk gitarę. Wydaje mi się, że tak jak Sweet Child O' Mine to utwór, gdzie na wyżyny umiejętności wznosi się Slash, tak Welcome To The Jungle to popisowy numer Axla i bez jego wokalu kawałek wiele traci ze swojej wartości. Zdecydowanie lepiej wypadł Paradise City, odśpiewany przez Mylesa i publiczność (na szczęście chwila przerwy pozwoliła wokaliście złapać drugi oddech i udało mu się w pełni wyśpiewać ten klasyk). Finałowa część utworu to mocna solówka Slasha i białe konfetti - nieco zbyt pompatycznie, ale można to muzykom wybaczyć.
Tutaj relacja mogłaby się właściwie skończyć, ale trzeba jeszcze wspomnieć o kilku ważnych elementach.
Slash świetnie porusza się po wszystkich etapach swojej muzycznej działalności. Podczas koncertu usłyszeliśmy utwory Guns'N'Roses, Velvet Revolver, Slash's Snakepit oraz z dwóch solowych płyt gitarzysty. Dzięki temu prezentuje sie on jako muzyk spełniony, który potrafi pokazać swój rozwój muzyczny. Slash nie podąża też utartym schematem. Nie gra hitów "pod publikę". Może faktycznie końcówka koncertu taka była, ale i wtedy i wielokrotnie wcześniej Slash dawał z siebie wszystko oraz dodawał całkiem nowe solówki w wielu zaskakujących momentach.
Specjalnie podczas relacji pomijałem do tej pory Mylesa Kennedyego. To dlatego, że należy mu się całkiem oddzielny akapit. Podczas konferencji prasowej jeden z dziennikarzy rzucił: Myles to jeden z najlepszych żyjących rockowych wokalistów. W pełni się z tym zgadzam, ale warto też dodać, że Myles to człowiek z ogromną klasą. Nie chodzi tylko o umiejętności wokalne (wspaniałe Starlight), ale też o jego zachowanie sceniczne, kontakt z publicznością, ubiór. Nie robił niczego, aby sie przypodobać. Z jednej strony bardzo przeżywał muzykę wewnątrz, a z drugiej potrafił nawiązać subtelny kontakt z fanami np. poprzez pomachanie, czy puszczenie oka w kierunku fanki rzucającej na scenę pluszowego miśka. Dbał też o widowisko zachęcając do wspólnego śpiewania i skakania, a jednocześnie potrafił poprosić publiczność zgromadzoną na płycie o cofnięcie się kilka kroków po tym jak kilka osób przy barierkach mdlało. Po raz pierwszy spotkałem się z tym, że publiczność zastosowała się do takiego apelu. To chyba najbardziej podkreśla jaką aurę wokół siebie roztacza Myles.
Muzycy w składzie Slash, Myles Kennedy & The Conspirators pokazali wielką klasę i umiejętności, co doceniła publiczność żegnając ich gromkimi oklaskami i owacją na stojąco.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. W ostatnich latach na koncertowej mapie Polski znacznie zmniejszyło się znaczenie katowickiego Spodka. Koncert Slasha pokazał, że to miejsca ma nadal ogromny potencjał. Bliskość dworca kolejowego (15 minut marszem), bardzo dobre nagłośnienie, dobra widoczność i wygoda powodują, że oglądanie tam koncertów to czysta przyjemność.
Setlista: (za gunsnroses.com.pl)
00. Intro - (Prometheus)
01. Ghost - (Slash, Slash)
02. Standing in the sun - (Slash, Apocalyptic Love)
03. Nightrain - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
04. Mean Bone - (Slash's Snakepit, Ain't Life Grand)
05. Back From Cali - (Slash, Slash)
06. Mr. Brownstone - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
07. Apocalyptic Love - (Slash, Apocalyptic Love)
08. Serial Killer - (Slash's Snakepit, Ain't Life Grand)
09. Gotten - (Slash, Slash)
10. Doctor Alibi - (Slash, Slash)
11. You're crazy - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
12. Rocket Queen - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
13. No More Heroes - (Slash, Apocalyptic Love)
14. Starlight - (Slash, Slash)
15. Anastasia - (Slash, Apocalyptic Love)
16. You're a Lie - (Slash, Apocalyptic Love)
17. Sweet Child O' Mine - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
18. Slither - (Velvet Revolver, Contraband)
19. Welcome to the Jungle - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
20. Paradise City - (Guns N' Roses, Appetite For Destruction)
foto: Przemek Kokot, Metal Mind Productions