ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

18.04.2011

BLACKFIELD, Warszawa, Progresja 14.04.2011

BLACKFIELD, Warszawa, Progresja 14.04.2011 W mijającym tygodniu Mistrz Steven Wilson ponownie wrócił do naszego pięknego kraju. Ostatnim razem Wilsona i jego „główny” zespół – Porcupine Tree mogliśmy podziwiać w lipcu ubiegłego roku w Łodzi.

Tym razem powrócił, jako Blackfield, na dwa koncerty: 14 kwietnia wystąpili w stolicy, a dzień później zagrali w Krakowie, w klubie Studio. Ale po kolei.

Po przyjacielskim spotkaniu i mile spędzonym dniu w Warszawie, sporo przed 19 udaliśmy się w kierunku Starego Bemowa. Wytrwale przebijaliśmy się przez korki i po dwa razy dłuższym niż zazwyczaj czasie dotarliśmy pod akademiki WAT-u. W tym czasie część ludzi zdążyła już wejść do Progresji. Ustawiliśmy się na sali w dogodnym położeniu i wyczekiwaliśmy magicznej godziny 20:00.
Kilka minut po 20 na scenie przygasły światła i w kapeluszu pojawił się młody, skromny chłopak – Mati Gavriel. Nie wiedziałem, kto wystąpi w roli supportu, nie wiedziałem też, kim jest ów chłopak. Na szczęście po pierwszym utworze się przedstawił. Gavriel ma pochodzenie żydowskie, aktualnie mieszka w Berlinie, a na trasę zaprosił go Aviv. Po powrocie do domu dowiedziałem się, że występował m.in. w niemieckim ubiegłorocznym X Factor. Ja powiem tyle, że jest cholernie zdolny i ma w sobie spory potencjał. Początkowo zniechęciłem się jego głosem i tym, że choć śpiewał oraz grał na gitarze i klawiszach to występował solo wespół z komputerem. Trudno, szkoda, że pojawił się bez zespołu. Ale nawet w takich okolicznościach zauroczył mnie wykonując kilka ze swoich utworów, nie okazując przy tym nadmiernych oznak tremy. Był to naprawdę bardzo udany początek tego wieczorku. Aha, na stronie Gavriela możecie odsłuchać bodajże 11 jego piosenek. Polecam!

Gość specjalny występował ok. 40 minut. Po tym czasie nastąpiła krótka przerwa techniczna polegająca na wyniesieniu sprzętu Matiego, przełączeniu kabli, wniesieniu pozostałych instrumentów „właściwego zespołu”, odsłonięciu perkusji itd. Czas oczekiwania umilały m.in. utwory znakomitego duetu Boards of Canada puszczane z głośników. Punktualnie o 21 po raz drugi tego wieczoru przygasły światła i na scenie pojawił się... Steven Wilson, Seffy Efrati, Eran Mitelman, Tomer Z i Aviv Geffen, czyli Blackfield – główna gwiazda czwartkowego wieczoru. Aviv tradycyjnie przyodziany w czarne wdzianko z narzuconą na siebie świecącą czerwonymi diodami LED kamizelką. Obowiązkowo w makijażu i obsypany brokatem. Wyglądał trochę jak gdyby dzień wcześniej przeszedł się ubrany w szalik Polonii pod stadion CWKS-u. No cóż Geffen tak ma i trzeba brać na to poprawkę. Przejdźmy do muzyki.

Warszawski koncert „Welcome In My DNA Tour” rozpoczął się od mocnego i energetycznego Blood, identycznie jak wszystkie występy podczas tej trasie. Potem usłyszeliśmy „stary” Blackfield, z nowej płyty Glass House i kontrowersyjny Go to Hell. Nie lubię tego utworu – muzycznie jest bez zarzutu, ale tekstowo nie należy do moich ulubionych. Jednakże Geffen wprowadził słuchaczy w genezę Go to Hell i wyjaśnił zgromadzonym w klubie, że jest to piosenka z dedykacją dla jego rodziców i całego dzieciństwa. Publiczność żywo reagowała zarówno na nowe jak i stare utwory, chociaż odczuwam, że hity z I i II płyty zespołu wywoływały większy entuzjazm wśród publiczności. Z najnowszej płyty tego brytyjsko-izraelskiego zespołu pojawiły się w zasadzie wszystkie kompozycje z wyjątkiem najkrótszej Far Away. Mam wrażenie, że ten utwór na album został dołożony w ostatniej chwili, gdyż nie było go nawet na wersji promocyjnej, którą wcześniej rozsyłali muzycy oraz wytwórnia. Z pierwszych płyt zagrano po 5-6 najbardziej znanych utworów. Było trochę konferansjerki zarówno od strony Stevena jak i Aviva. Dowiedzieliśmy się m.in. że rodzice tego ostatniego urodzili się właśnie w Warszawie. Z sentymentu do naszego kraju pojawił się jeden utwór więcej – Epidemic, którego dotychczas na tej trasie poza Polską nie grano. Właściwy koncert zakończył się Where Is My Love? oraz Dissolving with the Night. Muzycy zeszli na chwilkę ze sceny, ale warszawska publiczność nie pozwoliła im długo pozostać w garderobie. Na bis zagrano trzy utwory; kolejno: Hello, End of the World i Cloudy Now. I tak zakończył się ten magiczny wieczór.

Wilson to jeden z moich ulubionych artystów i kropka. Każdą nową płytą, nieważne, jakiego projektu, każdym koncertem, pozostałymi albumami, które produkuje i miksuje itd. potwierdza swą klasę. Może jestem nieobiektywny, trudno – to moje zdanie. Zawsze znajdą się jacyś malkontenci, ale podsłuchałem rozmów w klubie, po koncercie i ludzie raczej chwalili wieczór niż krytykowali, może poza (d)efektami związanymi z nagłośnieniem. Krytykować można akustykę Progresji tylko na to się nic nie poradzi, takie mamy kluby. Podobno dzień później w krakowskim Studiu było lepiej. Łódzka Dekompresja (ex-kino) w której ostatnio grał m.in. Fish jest dużo gorsza. Nie ruszają mnie makijaże i rozbieranie się Aviva, ale jak napisałem – on tak ma i jakoś trzeba to przeżyć, zaakceptować lub „puścić mimo oczu”.
Dla mnie osobiście dużym plusem okazała się publiczność, jaka przyszła na Blackfield. Było tak jak kiedyś na Porcupine Tree, właściwi ludzie, we właściwym miejscu, na właściwym koncercie. Cieszę się, że audytorium Porcupine Tree z płyty na płytę, z trasy na trasę się powiększa. Tylko młodzi słuchacze, którzy przychodzą na koncerty chyba nie bardzo wiedzą, po co i na jaki zespół przyszli. Jeśli ktoś chce sobie tylko idiotycznie poskakać w tłumie, potańczyć pogo to odsyłam – z całym szacunkiem – do kąpieli błotnej na festiwalu pana Owsiaka albo na koncert T.Love czy Kultu. No i zaoszczędzi 100 złotych.
Na Blackfield było tak, jak być powinno – żywe i entuzjastyczne reagowanie, ale w dojrzały sposób. Było to wspaniałe półtorej godziny z muzyką duetu Wilosn/Geffen plus bardzo udany support, więc warto było przyjechać i potem spędzić cztery godziny na Dworcu Centralnym w oczekiwaniu na 6:03 i pierwszy pociąg powrotny do Łodzi. Już niecierpliwie czekam na nowy album Wilsona i kolejną trasę koncertową. A tak mi się marzy, aby było mi kiedyś dane zobaczyć na żywo w naszym kraju No-Man...


Setlista: Blood / Blackfield / Glass House / Go to Hell / On the Plane /Pain / DNA / Waving / Rising of the Tide / Glow / Once / The Hole in Me / Miss U / Zigota / Epidemic / Oxygen / Where Is My Love? / Dissolving with the Night // bisy: Hello / End of the World / Cloudy Now
 

Zdjęcia: Roman Walczak

 

Podziękowania za wspólną podróż i towarzystwo dla Jowity i Adama, dla Pawła za bardzo mile spędzony czas przed koncertem, Romka za spotkanie, miejsca, zdjęcia widoczne poniżej i nie tylko oraz Tomka i Adama II za spotkanie i mile spędzony czas po koncercie. Dzięki i do zobaczenia następnym razem!
 

 

Zdjęcia:

Matti Gavriel, Progresja, foto: Roman Walczak Matti Gavriel, Progresja, foto: Roman Walczak Matti Gavriel, Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield, Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Aviv Geffen), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Seffy Efrati), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Aviv Geffen), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield, Progresja, foto: Roman Walczak Blackfield (Steven Wilson), Progresja, foto: Roman Walczak
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.