Zapraszmy do przeczytania drugiej części wywiadu z Markiem Laskowskim. Prezes opowiada w niej co go inspiruje, skąd czerpie muzyczną wiedzę, a także stawia mocną diagnozę polskiego rynku muzycznego (w szczególności mediów). Poznacie także trochę inną twarz Progresji, niż "jakiś metalowy klub" oraz dowiecie się o nowym miejscu na muzycznej mapie Warszawy.
KS. Na jakiej podstawie decyduje Pan kogo zaprosić do klubu? Czy analizuje Pan dane sprzedażowe na rynku, czy może po prostu zaprasza Pan te zespoły, które Pana zdaniem są warte pokazania?
ML: Obecna Progresja jest dużym klubem. W związku z tym nie mogę tylko spełniać marzeń, ale muszę także patrzeć na rachunek ekonomiczny. Często muszę pominąć zespoły, które chciałbym do Polski zaprosić, ponieważ nie mam pełnej wiedzy, czy taki koncert się zbilansuje i czy ludzie na niego przyjdą. Dlatego korzystam ze współpracy z różnymi agencjami koncertowymi, które znając moją osobę i profil klubu proponują swoich artystów, których bardzo chętnie w Progresji ugościmy.
KS. W takim razie jakie jeszcze zespoły chciałby Pan sprowadzić?
ML: Myślę, że zespoły, które chciałbym sprowadzić mogą być zbyt duże do naszego klubu (śmiech). Dlatego mogę się pochwalić, że chcąc dalej realizować swoje marzenia, nawiązaliśmy współpracę z Halą OSIR na warszawskim Kole. Podpisaliśmy już z nimi umowę i wysyłamy do wszystkich agencji w kraju nasze portfolio tego miejsca. Sprawa jest prosta - duża hala, duże gwiazdy.
KS: Skąd Pan czerpie wiedze u muzyce i zespołach? Jakie są Pana zaufane źródła?
ML: Przede wszystkim portale internetowe, które dokładnie śledzę. Chociaż nadal lubię sobie kupić raz w miesiącu fachowe pisma takie jak Teraz Rock, czy MetalHammer. Czasami kupuje sobie jeszcze Jazz Forum, ponieważ bardzo interesuję się jazzem. Szczególnie jego odmianą fusion.
KS: Progresja i jazz? Większość bywalców klubu nie zna Pana chyba od tej strony?
ML: Być może, ale jazz i blues są mi bardzo bliskie. Chciałbym w najbliższym czasie trochę zmienić wizerunek klubu, bo większość agencji myśli o nas "a Progresja, jakiś metalowy klub". Naprawdę chciałbym podkreślić, że mamy możliwość robienia każdej formy muzycznej. Dla potwierdzenia powiem tylko, że nawiązaliśmy współpracę z agencją Tangerine, które sprowadza mega gwiazdy bluesa. Wystąpiła u nas Beth Hart, wystąpił Coco Montoya, Robben Ford znany ze współpracy z Milesem Davisem, czy Gary Novak. Mógłbym wymieniać bez końca.
KS: Jak się zmienił rynek muzyczny przez te 10 lat od kiedy jest Pan na nim aktywnie obecny? Czy są to zmiany na lepsze, czy na gorsze?
ML: To jest pytanie bardzo szerokie. Kryzys ekonomiczny, który dotknął całą gospodarkę, uderzył też w branże muzyczną. Ceny artystów na rynku mocno spadły, ale też ludzi na koncertach jest coraz mniej. Obecnie musimy działać jak jeden organizm - muzycy, agencje koncertowe, kluby. Muzyk musi grać, żeby przekazywać swoją twórczość publiczności, agencje muszą tych artystów prezentować, żeby przetrwać, a klub nie może świecić pustkami. Dlatego zachęcam do większej współpracy między wszystkimi podmiotami rynku koncertowego. Nie możemy podchodzić do rynku jak do takiego na którym jest sztywna cena i konkurencja, która tą cenę próbuje podbić. Agencje i artyści muszą zrozumieć, że klub nie może dokładać do każdej imprezy, bo nie przetrwa. Wiele fajnych klubów właśnie przez tą trudność w rywalizacji już upadło. Na szczęście wzajemne zrozumienie zaczyna powoli działać.
KS: A jak do tych zmian adaptują się media muzyczne?
ML: Niestety, branża nie wspiera inicjatyw. Internet to medium, które faktycznie może służyć jako źródło ciekawej muzyki, ale Polacy nadal głównie słuchają radia i oglądają telewizję. Z ramówek spadają fajne programy, wszędzie obecny jest mainstream, który jakościowo jest coraz gorszy. Kolejną sprawą jest skupianie się na artystach o zasięgu lokalnym. Powoduje to, że nie jesteśmy kompatybilni ze światem. Zespół Riverside, czy Vader, które osiągają międzynarodowe sukcesy, są u nas "no name". Z Behemotem jest może trochę lepiej, ale wątpię, żeby była to zasługa ich muzyki. Tak naprawdę, na świecie nie jest ważne z jakiego kraju jest dany zespół. Uświadomiła mi to rozmowa z kolegą z Japonii, który przyjechał do nas na jakiś koncert i powiedział mi, że jednym z najbardziej popularnych zespołów w Japonii jest zespól Scorpions. Artyści, którzy przełamują bariery jednego rynku są dopiero prawdziwymi gwiazdami. Nawet jeśli są to zespoły grające muzykę ekstremalną powinniśmy się szczycić tym, że są one właśnie z Polski. To jest bardzo cenne. W Polsce w mediach tego nie ma, a chciałbym zwrócić uwagę, że w Norwegii nie bano się dać nagrody odpowiadającej polskiemu fryderykowi zespołowi Dimmu Borgir (norweska grupa black-metalowa nawiązująca w swojej twórczości do takich tematów jak okultyzm i satanizm - przyp.red.). Oni wiedza o tym, że ten zespół jadąc za granicę promuje kulturę danego kraju.
KS. Jeśli media są w tak złym stanie, to jak mają w takim razie słuchacze dotrzeć do tej dobrej muzyki?
ML: Aż takie trudne to nie jest. Ci którzy interesują się muzyką niech korzystają z Internetu, który jak wspomniałem jest dobrym źródłem wiedzy. Trzeba po prostu wejść w głębiej w muzykę, a nie przyjmować bezinteresownie to, co mówi telewizja lub popularne radio.
KS: Pozostańmy jeszcze chwilę w zmianach na rynku. Sam interesuję się wzajemnym przenikaniem ekonomii oraz muzyki i sposobem funkcjonowania rynku muzycznego. Wielokrotnie można spotkać się z wnioskiem, że szczególnie na stronę wydawniczą tego rynku ogromny wpływ miało upowszechnienie się Internetu. Jak na nowe technologie reaguje rynek koncertowy?
ML: Trzeba zdawać sobie sprawę, że wydanie płyty i czekanie, aż ktoś ją kupi to nie wszystko. Prawdziwy artysta spełnia się podczas występu na żywo. Widzi wtedy jaka jest reakcja na jego sztukę. Bardzo często ludzie, którzy interesują się tylko muzyką mainstreamową są też głównymi użytkownikami nowych technologii. Wystarczy im ściąganie plików, słuchawki, a na koncert już nie przychodzą. Oni nie utożsamiają się z muzyką, jest ona dla nich tylko dodatkiem. Oni nie będą szli na koncert, bo tam nie ma środowiska, z którym się utożsamiają. Muzyka ambitna, która niesie za sobą coś więcej niż tylko parę zgrabnych akordów tworzy środowiska słuchaczy - takie forum, na który można wymienić opinie, napić się razem piwa i pośmiać. Na koncertach takich zespołów jak Archive, czy Marillion chętnych nigdy nie brakuje. Wracając do pytania wydaje mi się, że Internet, aż tak nie wpływa na rynek koncertowy. Mam nadzieję, że koncert pozostanie wydarzeniem o charakterze społecznym. Wydaje mi się, że prawdziwi fani muzyczni bardzo tego potrzebują.
KS: W takim razie zapewne zgodzi się Pan z tezą, że w tych trudnych czasach dla artysty, kiedy wydawanie płyt nie przynosi już właściwie żadnych zysków, koncert pozostaje tym, na czym artysta może zarobić?
ML: Obecnie, dla wielu artystów jest to właściwie jedyne źródło dochodu. To doprowadziło do sytuacji, że obecnie mamy bardzo dużo propozycji koncertowych. A klient, skazany na zakup biletu, musi wybierać czy chce iść na ten, czy na inny koncert. W dawnych czasach środowisko, które przychodziło na metal prawie nie wychodziło z klubu. Po pierwsze było ich na to stać, a po drugie było tych koncertów dużo mniej. Przychodzili na wszystkie koncerty gwiazd, bo nie wiedzieli czy ten zespół do polski jeszcze kiedykolwiek wróci. Dzisiaj zespoły wracają często po roku, a czasami zdarza się, tak jak ostatnio w przypadku Anathemy, która przyjechała na dwa koncerty w tym samym roku. Chociaż akurat te koncerty były dużym sukcesem, ponieważ zarówno trasa wiosenna jak i jesienna była wyprzedana.
W ostatniej części wywiadu Marek Laskowski opowie o tym, w jaki sposób Progresja pomaga młodym zespołom oraz przedstawi plany na najbliższą przyszłość.
zdjęcie użyte w artykule: Wojtek Dobrogojski