ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Pink Floyd ─ Meddle w serwisie ArtRock.pl

Pink Floyd — Meddle

 
wydawnictwo: EMI Records Ltd 1971
 
1. One of These Days (Mason, Gilmour, Waters, Wright) [05:59]
2. A Pillow of Winds (Gilmour, Waters) [05:11]
3. Fearless (Gilmour, Waters) incl. You'll Never Walk Alone (Rodgers, Hammerstein) [06:09]
4. San Tropez (Waters) [03:44]
5. Seamus (Mason, Gilmour, Waters, Wright) [02:17]
6. Echoes (Mason, Gilmour, Waters, Wright) [23:31]
 
Całkowity czas: 46:46
skład:
David Gilmour – Acoustic and Electric Guitars, Vocals, Bass Guitar, Effects, Slide Guitar / Nick Mason – Percussion, Voice / Roger Waters – Bass Guitar, Vocals, Effects, Acoustic Guitar / Richard Wright – Grand Piano, Electric Piano, Farfisa Compact and Hammond M-102 Organ, Vocals / Seamus – Howling
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,19
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,59
Arcydzieło.
,234

Łącznie 320, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
04.07.2009
(Recenzent)

Pink Floyd — Meddle

Wydawać się może szaleństwem, aby w 2009 roku pisać recenzję płyty takiego zespołu jak Pink Floyd i albumu Meddle, wydanego prawie przed trzydziestoma ośmioma laty. Jednak myślę, że warto, gdyż jest to dzieło wybitne i ponadczasowe, a ponadto – wbrew pozorom – ciężko znaleźć jego rzetelną recenzję. Do tego bilansu „za-przeciw” pisaniu o tym albumie doliczyłem jako argument skłaniający „za” to, iż być może ktoś młody i nie znający tego dzieła sięgnie po nie...

Na Meddle zastosowano podobny model układu utworów jak w przypadku Atom Heart Mother. Jedna część płyty to krótsze, niezależne utwory, zaś druga w całości wypełniona suitą. Po eksperymentach pojawiających się na Ummagumma i doświadczeniach, sposobie produkcji, jaki słychać na poprzedniczce, brzmienie Pink Floyd stało się dojrzalsze i pełniejsze. Album może nieco skromniejszy, ale zróżnicowany, bardziej komunikatywny od wspomnianej Atom..., i co więcej, spójniejszy, lepiej wyprodukowany i zaaranżowany. Daje się wyraźnie odczuć, że zespół pracował nad tą płytą wspólnie, dzieląc pracę na równe cztery części.

Płyta słynie przede wszystkim ze znakomitej suity „Echoes”, według mnie najwybitniejszej, jaką stworzyli ci muzycy. Z poprzednią wielką suitą zespołu był problem – tytułowa kompozycja z Atom Heart Mother w pełni nie była możliwa do odtworzenia na żywo, a na pewno był z tym nie lada kłopot. W pełnej wersji została wykonana chyba tylko raz i wymagała zatrudnienia orkiestry symfonicznej oraz chóru. Do tego „Atomowe serce matki” nie do końca podobało się zespołowi, a współproducent Ron Geesin wielokrotnie powtarzał, że przy tej kompozycji powinno widnieć tylko jego nazwisko jako twórcy. Roger Waters stwierdził kiedyś, że nie zmartwiłby się, gdyby wszystkie taśmy, płyty i kasety z Atom Heart Mother zapadły się pod ziemię i nikt nie mógłby już słuchać tej muzyki. Ale Meddle to przecież nie tylko „Echa”.

Wróćmy do początku albumu. Płytę otwiera instrumentalny „One of These Days” z mniej więcej w połowie pojawiającym się zdaniem „One of these days, I'm going to cut you into little pieces” – co w tłumaczeniu znaczy: „Już na dniach potnę cię na małe kawałki”. Legenda głosi, iż adresatem tego zdania jest dziennikarz, niejaki Jimmi Young, który wsławił się niewybrednymi komentarzami dotyczącymi twórczości grupy. Ostry, niemalże transowy utwór rozpoczyna się szumem wiatru, a po chwili pomiędzy jego porywami dołączają inne instrumenty: przepuszczona przez kamerę pogłosową gitara basowa, chwilę później dopisuje się perkusja oraz organy grające powtarzające się dźwięki, w końcu agresywne solo gitary hawajskiej. W kodzie utworu ponownie pojawiają się odgłosy cichnącego wiatru.

Chmura puchu opatula mnie
tłumiąc dźwięki wszystkie.
Senny nastrój ogarnia mnie,
gdy u mego boku miłość wije się.
Płytki jest oddech jej, a świeca wypala się.

Gdy nastaje noc, zamykasz się.
Książka na posadzce z hukiem kładzie się.
Zmierzch zapada, fale przelewają się.
Pory roku zmieniają się,
powietrze oziębia się.

Łabędź zasypia gdy zjawisko nocy rodzi się.
Chwytasz sen, a on wymyka ci się.
Zielone pola, zimny deszcz – nowy dzień budzi się.
*

Kolejny utwór to jedna z dwóch następujących po sobie ballad: „A Pillow of Winds”. Krótka, akustyczna piosenka o miłości. Druga, rzec można, że bardziej przebojowa z wspomnianych ballad to „Fearless”, która przechodzi w utwór „You’ll Never Walk Alone” skomponowany przez Richarda Rodgera i Oscara Hammersteina, który wykonuje kilkutysięczny chór kibiców FC Liverpoolu. Nader dziwny jest fakt wykorzystania hymnu FC Liverpool, gdyż Roger Waters jest zagorzałym sympatykiem Kanonierów z Arsenalu Londyn...

Kolejną piosenką jest jazzujący i bardzo leniwy „San Tropez” autorstwa Watersa. Utwór niestety niedoceniany przez rzesze fanów. Myślę, że z powodu, iż od tego zespołu nie oczekiwano takich kompozycji. A szkoda. Fantastyczna aranżacja, lekka i wbrew pozorom wcale nie taka łatwa, a w połączeniu z tekstem opowiadającym o beztroskim dniu w Saint-Tropez, na francuskiej Rivierze przenosi nas wprost na rozgrzany słońcem piasek tej francuskiej plaży. Z pewnością, gdyby została wydana na singlu, zdobyłaby większą popularność, kto wie – może i równą „Another Brick in the Wall part 2”.

Łamiąc patyk na piasku
Mknąc na fali śladem starego sedana
Śpiąc samemu pośród warkotu ciemności
Odrapany przez piach , który sypnął z naszej miłości
**

Ostatnia z krótszych kompozycji poprzedzająca (a w wersji winylowej kończąca stronę A) suitę „Echoes” to „Seamus”. Utwór żartobliwy, troszeczkę z bluesowym rodowodem, aczkolwiek jeśli ktoś nie przepada za psim skowytem to uzna te dźwięki za żałosną pomyłkę. Tuż po wydaniu albumu wywołał nawet kontrowersje. Geneza jest prosta: inspiracją był tytułowy Seamus – pies przyjaciela grupy, który usłyszawszy dźwięk harmonijki ustnej zaczynał wyć. Pospiesznie napisano słowa, które zaśpiewał David Gilmour. W 1990 roku wykorzystano ten utwór w znakomitym filmie Rosencrantz i Guildenstern nie żyją (Rosencrantz & Guildenstern Are Dead) – nietypowej ekranizacji szekspirowskiego Hamleta – w reżyserii Toma Stopparda. A kto widział występ grupy w Pompejach ten pamięta ten muzyczny żart w wersji bez śpiewu, jedynie z wyciem psa jako „Mademoiselle Nobs”.

Dochodzimy do „Ech”, o których mowa była na początku recenzji. Pierwotnie suita nosiła kilka innych tytułów, a ostatnim był „Return To The Sun of Nothing”, lecz muzycy i ten postanowili zmienić w ostatniej chwili, tuż przed prezentacją utworu w audycji legendarnego Johna Peela.

Wysoko nad głową
Albatros wisi nieruchomo w powietrzu
A w dole fale przelewają się
przez labirynty kolorowych grot
Echo odległego czasu nadciąga ponad piaskiem
A wszystko pod słońcem zielone jest
I nikt nie prowadził nas po ziemi
Nikt niczego nie wyjaśnił
Lecz jest coś co patrzy i co się stara
I zaczyna się wspinać w kierunku światła
***

Zamykający to dzieło utwór jest jak już wspomniałem jedną z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszą kompozycją w dorobku zespołu jak i w całej szeroko rozumianej muzyce rockowej. Do dzisiaj mimo upływu lat nic, a nic nie stracił ze swojej świeżości. To z pewnością nie lada wyczyn, aby blisko cztery dekady wstecz nagrać suitę, która po dziś dzień – bez krzty przesady – rzuca na kolana i wywołuje tzw. jaw-dropping effect czyli po prostu składa usta w dużą literę 'O'. W warstwie tekstowej „Echoes” można przyrównać do marzenia sennego inspirowanego morskimi pejzażami. Początkowe takty organów Wrighta imitują dźwięk podwodnego sonaru, które powrócą jeszcze nie raz w dalszej partii tej wielkiej kompozycji. Roi się tutaj od przeróżnych kontrapunktów. Szósta minuta, która upływa pod znakiem oszałamiającej solówki gitarowej Gilmoura, zapewne musi spowodować chwilową utratę świadomości u każdego przytomnego słuchacza wywołaną totalnym upojeniem niesamowitą feerią dźwięków.**** Natomiast, gdzieś w okolicach ósmej minuty zmienia się nastrój „Ech”, słyszymy przepiękny dialog Waters – Gilmour, gitara – bas. Nie jest to żadne popisywanie się, czy zagłuszanie. Dialogowe sola grają naprzemiennie. W jedenastej minucie ponownie pojawia się wiejący wcześniej wiatr, rozpoczynający cały album. Dźwięki instrumentów cichną, natomiast na plan pierwszy wydobywają się odgłosy przypominające pieśni wielorybów, krakanie wron i ludzkie zawodzenie. Mniej więcej po czterech minutach tych niemalże ambientowych odgłosów zaczyna się koda suity. Myślę, że Tomasz Beksiński miał sporo racji w swoim ostatnim felietonie „Fin de siecle” z cyklu Opowieści z krypty („Tylko Rock” nr 1 (101) styczeń 2000), gdzie wymienił siedemnastą minutę „Ech” jako jeden z momentów, dla których warto było się urodzić i żyć. Tylko nie rozumiem dlaczego śp. Redaktor dopiero prawie pod sam koniec dostrzegł to, czego słuchał od blisko czterdziestu minut.

Z każdą upływającą minutą „Ech” przypływa fala niesamowitych dźwięków. Narastająco pojawiają się wszystkie użyte w nagraniu „Echoes” instrumenty przeplatane odgłosami sonaru, tylko po to, aby za chwilę przepaść wraz z huczącym wiatrem. Ten sam wiatr spina klamrą całość wydawnictwa, owiewający i pochłaniający wszystko to, co się tutaj wydarzyło. W finale pozostaje już tylko jego szum, zasysający zbłąkane resztki „Ech”.

Środek błękitnego oceanu pustka wokoło nie ma nikogo podwodny sonar zapuszczony w głębiny zwołuje wieloryby słyszę delikatnie wyjącą gitarę a łódź na której jestem zaczyna się delikatnie bujać błękitne niebo niebo błękitne na tle którego gdzieś wysoko hen hen wysoko szybuje albatros zdaje się zlewać ze wspaniałym kolorem oceanu linia horyzontu została zatarta wydaje mi się że nie ma nic wokoło poza mną i opisywaną przestrzenią nawet odgłos podwodnego sonaru gdzieś się rozmył w tej ogromnej bezdennej toni a fala przybiera na sile dwie a może trzy lub cztery chmury zwane w szkole na lekcjach geografii cumulusami przemknęły w przestrzeni pomiędzy sklepieniem a mą głową tudzież wodą ten statek jest nieco skorodowany ale co tam wiem iż nie zatonie prędzej mnie słońce rozstąpi a może i stopi co za różnica w sumie ale on tutaj dokładnie tu unosił się będzie albatrosa ani śladu niebo czernieje smugami ciemnymi nieco mrocznymi smugami wieje wieje echo odbija się echem echo echem gdzie u licha są te wrony i skąd się wzięły na prawie samym środku tego rozlewiska moje ciało wilgotnieje krople wody rozmyte roztarte na skórze wydawało mi się że zbiera się na burze ale to jakieś iście meteorologiczne mrzonki wiatr wszystko rozpędził ten sam wiatr wieje a ja chciałbym móc przeżywać tę chwilę w nieskończoność za każdym razem dostrzegając coś nowego zawieje wszystko zaleje szum szum morza szum wiatru a wiatr porusza falami czyżby moje skromne zachcianki zostały wysłuchane i spełnione środek błękitnego oceanu pustka wokoło nie ma nikogo.

Płytę Meddle można traktować jako kolejny zwrot w twórczości Pink Floyd – zwłaszcza w warstwie tekstowej. Zespół odszedł od tekstów niemalże czystko poetyckich, a skupił na sprawach bliższych człowiekowi, na problemach dnia codziennego. Mimo iż może się wydawać, że mniej ma do powiedzenia wprost słowem, to głosem dźwięków mówi nieskończenie wiele. 

* – tłumaczenie fragmentu „A Pillow of Winds” autorstwa Tomasza Ostafińskiego.
** – tłumaczenia fragmentu „San Tropez” autorstwa Wojciecha Rzeszutka.
*** – tłumaczenie fragmentu „Echoes” autorstwa Tomasza Beksińskiego.
**** – odczucia tłumacza Tomasza Ostafińskiego n.t. jego ulubionej szóstej minuty "Echoes"

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.