Koncert Gary’ego Numana w warszawskiej Progresji zbliża się wielkimi krokami, więc z tej okazji krótko o zeszłorocznej płycie artysty, która jakoś nie doczekała się jeszcze na naszych łamach rezenzji.
Numan to człowiek-instytucja. Jeden z prekursorów synthpop’u, muzyk mający status kultowego, którym inspiruje się obecnie wielu, od Trenta Reznora z Nine Inch Nails począwszy na Marylin Mansonie skończywszy.
A wszystko dzięki temu, że swój zespół Tubeway Army bardzo szybko przebranżowił z punk-rockowego przeciętniaka na synthpopowego wymiatacza co – jak legenda głosi – miało związek z faktem, że w studiu, do którego wbił się Numan i jego fumfle, ktoś zostawił mooga (po którego nikt się zresztą nigdy nie zgłosił), a Gary odpalając go, przy pierwszych wydanych przez instrument dźwiękach, pomyślał „fucking hell”* i postanowił urządzonko włączyć do inwentarza zespołu.
Płyty „Replicas” (jeszcze sygnowane jako Tubeway Army), „The Pleasure Principle” i „Telekon” to marsz po sukces pod względem zarówno komercyjnym jak i arystycznym Numana. Potem (według staropolskiej zasady; gdy jest już dobrze, zaczyna być źle) nastąpiła stopniowa zapaść notowań muzyka, która trwała de facto ponad dekadę. Na szczęście w połowie lat 90-tych Numan odzyskał świeżość poprzez zmianę kierunku swojej twórczości na badziej industrialny. Od płyty „Sacrifice” notował już tendecję wyraźnie zwyżkową.
„Savage (Songs From a Broken World)” nie jest żadną zmianą w stylistyce tego, co Numan tworzył przez ostatnie kilkanaście lat. Jest mrocznie i ciężko. Dość specyficznie. Bardzo numanowo, tylko na nowoczesną modłę.
Do brzmienia wpasowuje się idealnie strona liryczna krążka. „Savage (Songs From a Broken World)” jest bowiem concept-albumem o katastrofie ekologicznej, której przyczyną było globalne ocieplenie, w rezultacie którego kultury Zachodu i Wschodu zostają zmuszone do współżycia w ramach jednego spustoszonego społeczeństwa. Prawda, nie jest to wesoła płyta...
Wyróżniających się numerów jest prznajamniej kilka. Takowym jest na pewno „My Name Is Ruin” z gościnnym udziałem córki Gary’ego – Persii, która wykonuje piękną partię wokalną. Podobać się mogą ciekawe, orientalne wstawki takie jak w „Bed Of Thornes”, czy wspomnianym już „My Name Is Ruin”. „And It All Began With You” chyba jakoś najbardziej może się kojarzyć z dawnymi dokonaniami Numana, tak gdzieś z początku lat 80-tych. Również lubię ten dość ciekawie prowadzony „Mercy” z nieco połamanym rytmem.
Moim osobistym typem jest „Broken” – piękny, quasi symfoniczny fragment, aż proszący o bardziej tradycyjną aranżację.
Płyta jest bardzo spójna, choć taki „When The World Comes Apart” jest już troszkę za toporny, a „What God Intended” jakoś niczym specjalnym się nie wyróżnia.
Zwycięstwo – na pewno. Triumf – już niekoniecznie, gdyż nie jest to jednak poziom płyty „Jagged”, którą cenię zdecydowanie najwyżej z numanowej ‘nowej ery’. Nietaktem byłoby jednak określenie „Savage (Songs From a Broken World)” jako rzeczy przeciętnej. Nic bardziej mylnego. Jest to krążek bardziej niż udany, wciągający i który fani twórczości artysty na pewno polubią.
Gary Numan jest w formie i szczęśliwcy, którzy wybiorą się na warszawski koncert na pewno się nie zawiodą.
*po naszemu: „ja pierdolę”