ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Daevid Allen Trio ─ Live 1963 w serwisie ArtRock.pl

Daevid Allen Trio — Live 1963

 
wydawnictwo: Voiceprint 1993
 
1. Love is a Careless Sea [3:39]
2. My Head is a Nightclub [1:26]
3. Capacity Travel [6:31]
4. The Song of the Jazzman [6:34]
5. Dear Olde Benny Green is A-Turning in His Grave [10:21]
6. Ya Sunne WOT [4:06]
7. Frederique la Poisson avec frite sur de dos [2:56]
 
Całkowity czas: 35:35
skład:
Daevid Allen – guitar, voice, poetry
Hugh Hopper – bass guitar
Robert Wyatt – drums
oraz:
Mike Ratledge – piano

[Frederique la Poisson avec frite sur de dos - Daevid Allen/vocals; Kevin Ayers/bass guitar; Mike Ratledge/piano; Robert Wyatt/drums, homemade trumpet, backing vocals]
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 3, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
13.01.2013
(Recenzent)

Daevid Allen Trio — Live 1963

Christopher David Allen, lepiej znany jako Daevid Allen, syn Helen i Waltera Allenów, powity w czwartek 13 stycznia 1938 roku w Melbourne w Australii, przeto dziś, w niedzielę 13 stycznia roku 2013, świętujący 75 urodziny, nie bez kozery zaliczany jest w poczet koryfeuszy Canterbury Scene, istnej kopalni muzycznych diamentów. Ba! za nie pozbawione podstaw wypada uznać i mniemanie, że, kto wie (?), gdyby nie Allen, to do narodzin, późniejszego uformowania się i okrzepnięcia sceny kanterberyjskiej wcale mogłoby nie dojść… Zaznaczyć zaraz jednak potrzeba, iż z samym nierozległym a prastarym miastem Canterbury Allen, piosenkarz, gitarzysta, poeta, pisarz, performer i kompozytor, znaczy się artysta co się zowie, osobiście wspólnego miał niewiele, podobnie jak tylu innych chwalebnych reprezentantów sceny kanterberyjskiej, owych współtwórców jej jakże frapującego i pobudzającego wyobraźnię brzmienia. Nie wyłącznie zresztą dla powstania, rozrostu i wiadomego ukształtowania się Canterbury Scene Allen wiele uczynił, wpływ bowiem jego wyszedł i poza tę konkretną scenę, i poza skupione wokół niej specyficzne środowisko. Tak, silnie przyprawiona marzeniem sennym, narkotyczną wizją oraz naturalnym wdziękiem i uroczym zwariowaniem Allena muzyka jego zdobyła wcale znaczny rozgłos, znajdując głębokie uznanie zarówno w Europie, jak i poza nią, stając się pożywką i inspiracją głównie dla licznych, mniej lub bardziej utalentowanych wykonawców, uprawiających może przede wszystkim szeroko pojętego rocka, w tym między innymi psychodelię i progresję, jazz, avant-garde, space i punk rocka. Lecz początki, jak to przeważnie początki, były tyleż skromne, co nieporadne, niekoniecznie zapowiadały tedy właśnie taki a nie inny, jak wyżej ogólnikowo i w skrócie przedstawiony, rozwój wypadków i wielce pomyślne dla Allena potoczenie się jego kariery. Zanim więc do tego wszystkiego doszło…

… spragniony poznania szerokiego świata i odnalezienia w nim sensu życia i własnego kąta młody człowiek, jakim w marcu 1960 roku był 22-letni Daevid Allen, postanowił opuścić Australię i, zaokrętowany, ruszył w podróż morską do Europy. W rodzinnym Melbourne bowiem ten zbuntowany i nadwrażliwy młodzieniec, od kilku już lat przejawiający szczególny pociąg do literatury i muzyki, w tym zwłaszcza do poezji i jazzu, za nic nie mógł ułożyć sobie życia, także przez wzgląd na trudności ze znalezieniem zapewniającej godne warunki bytowe pracy, nadto – i zapewne przede wszystkim – konflikt z obowiązującymi w krainie kangurów skostniałymi normami społecznymi, w zasadzie stawiającymi Allena poza nawiasem społeczeństwa. Jak sam po latach wyznawał: I had a very unhappy schooling and childhood because although it is now a very nice place to raise children, in the early '50s and late '40s australia was probably 10 times more redneck than the most redneck place in America. And it was a very repressive space for somebody like me who I guess has always been a freak and a wild card. […] this has left a lot of scars there that I found very difficult to confront. So this was the time for me to go and confront these things („W dzieciństwie i w okresie szkolnym byłem bardzo nieszczęśliwy, ponieważ Australia, choć obecnie jest już znakomitym miejscem do odchowywania dzieci, w późnych latach 40. i wczesnych latach 50. była z 10 razy bardziej prowincjonalna, aniżeli najbardziej zaściankowe miejsce w Stanach. Był to kraj silnie represywny dla osobnika takiego, jak ja, który, jak mniemam, zawsze byłem odmieńcem i dziwakiem. […] pozostawiło to liczne rany w mojej psychice, z którymi nie mogłem poradzić sobie na miejscu. W końcu nadszedł więc czas, by wyjechać i uporać się z upiorami”). Nie dziwi tedy, iż do Australii powrócić miał dopiero po 21 latach.

Dopłynąwszy do Starego Kontynentu, wysiadł Allen w samej jego kolebce, Grecji mianowicie, po czym ruszył ku Anglii, po drodze na dłużej zatrzymując się jednak we Francji, państwie, w którym w przyszłości nieraz miał bywać i w którym powstać miał założony przezeń Gong, jeden z najważniejszych i najwspanialszych bandów wchodzących w skład sceny kanterberyjskiej.

We Francji doby wczesnej V Republiki osiadł Allen w Paryżu, znajdując lokum w niewielkim Beat Hotel, gdzie ponoć pomieszkiwał w pokoju bezpośrednio przed nim zajmowanym przez Allena Ginsberga, jednego z liderów Beat Generation, i jego partnera Petera Orlovsky’ego. Trzeba bowiem wiedzieć, iż i sam Allen był bitnikiem. Został nim jeszcze w Australii, kiedy to pracując między innymi w księgarni w Melbourne zetknął się był z twórczością Beat Generation, która to właśnie wywarła wpływ nań decydujący, wszakże bliskie owemu awangardowemu ruchowi wartości i idee (jak anarchia, indywidualizm, spontaniczność, antyracjonalność, mistycyzm czy intensywne a zmysłowe przeżywanie chwili, do tego umiłowanie podróży, filozofii, jazzu oraz substancji odurzających), bliskie były przez całe życie również Allenowi. Zapytać nawet można, czy gdyby nie owa literatura buntu, tworzona przez pokolenie bitników, to Allen Australię w ogóle by opuścił? Wracając jednak do krótkiego, lecz inspirującego dla Divided Aliena, jak nieraz określany bywa główny bohater niniejszego tekstu, jego pobytu w Paryżu – kolportując na ulicach miasta International Herald Tribune uzyskał wolny wstęp do niektórych klubów jazzowych. Było to dlań o tyle istotne, że, primo, jazzem interesował się żywotnie, secundo – uprzednio osobiście grywał na gitarze w pewnych ansamblach jazzowych w Australii, mógł zatem teraz i na miejscu we francuskiej stolicy osobiście skonfrontować zdobyte w Melbourne doświadczenia z tym, co działo się na scenie jazzowej Paryża, nie wspominając o tym, że przy okazji czerpał z niej dodatkowe nauki i inspiracje, które już niebawem spożytkować miał w Albionie.

Pod koniec 1960 roku Allen dotarł wreszcie do pierwotnego celu swej podróży – Wysp Brytyjskich. Tam grywał w Londynie w rozmaitych kapelach jazzowych oraz, co istotniejsze, zamieszkał w Lydden, wiosce położonej nieopodal miast Dover i Canterbury, wynajmując mieszkanie w Wellington House, domu należącym do Honor Wyatt i George’a Ellidge’a. Niebawem poznał ich syna, 16-letniego Roberta Wyatta-Ellidge’a, z którym zaprzyjaźnił się i silnie począł nań oddziaływać, w przekonaniu rodziców nastolatka niekoniecznie pozytywnie, stąd po około roku musiał opuścić ich dom i przenieść się do Londynu. Ziarno zostało już jednak zasiane i ośmielony poczynaniami i postawą Allena młody Wyatt, już wcześniej interesujący się muzyką i z kumplami ze szkoły udzielający się w zespoliku skifflowym (pewnie podobnym do tego, jaki założył bodajże w 1957 roku John Lennon, a z którego po kilku latach powstało The Beatles), zasmakował w muzyce jazzowej, używkach i cyganeryjnym stylu życia. Zasmakował tym bardziej, że w swoim czasie Allen sprowadził do siedziby rodziców Roberta Wyatta amerykańskiego perkusistę George’a Neidorfa, który tam zamieszkał i zaczął szkolić młodzieniaszka w grze na perkusji, co koniec końców skończyło się tak, że Wyatt porzucił szkołę i wyjechał z Neidorfem i jego narzeczoną na Majorkę do zaprzyjaźnionego z Honor Wyatt sławnego poety i pisarza Roberta Gravesa. Następnie obaj ruszyli w swoje strony, przy tym Wyatt powrócił do Anglii i po niejakim czasie zamieszkał z Hugh Hopperem i Kevinem Ayersem (oraz fotografikiem Tedem Bingiem) w starym jednopokojowym mieszkanku, wynajmowanym przez Allena – zajmującego z ówczesną swą żoną, Kay Calvert, położone nieopodal większe lokum - w Belsize Park. Jak przyszłość pokazała, wszyscy mieli stać się istotnymi twórcami Canterbury Scene, za której prapoczątek uznać można nie The Wilde Flowers, ale…

… Daevid Allen Trio. Do tej powołanej do istnienia przez Allena efemerycznej, z założenia freejazzowej, natchnionej przez Beat Generation oraz jazzmanów w rodzaju Ornette’a Colemana, Cecila Taylora, Sonny’ego Rollinsa czy Theloniousa Monka kapeli, działającej od lutego lub wiosny do lata 1963 roku w Londynie, należeli, oprócz lidera, Wyatt i Hopper, od czasu do czasu wspierani przez pianistę Mike’a Ratledge’a. W trakcie niedługiego swojego żywota zespół ten dał kilka koncertów, między innymi w znajdującym się przy Greek Street 18 satyrycznym klubie nocnym The Establishment, z którego trio zostało jednak wyrzucone zaledwie po czterech wieczorach. Rattledge wsparł kolegów ostatniego wieczoru, co widocznie wcale nie pomogło. Jak wspominał Hugh Hopper: It must be said, though, that as well as being pretty damned challenging, we probably did sound pretty damned awful. Robert already has good jazz chops from studying with an American drummer and Daevid had done plenty of gigs in Australia, but I knew very little about playing bass in a band like that (or any other), and together with the deliberately freaky approach of Daevid’s writing and guitar playing, well… („Należy sobie jednakże jasno powiedzieć, że będąc cholernie wyzywającymi, diabelnie słabo brzmieliśmy. Po nauce z amerykańskim perkusistą Robert miał już dobre uderzenie jazzowe, a Daevid dał mnóstwo występów jeszcze w Australii, natomiast ja wiedziałem naprawdę niewiele o grze na basie w kapeli takiej, jak ta (w każdej innej zresztą też), co w połączeniu z rozmyślnie zakręconym podejściem Daevida do tworzenia i gry na gitarze, cóż…”).

Nie mając za wiele do roboty, panowie nierzadko nudzili się i trawili dnie na różnych jałowych czynnościach, Allen zaś, jak twierdził Hopper, już podówczas raz po raz widywał tu i ówdzie jakiegoś gnoma. Dzięki wzmiance tej przypuszczać można, że co najmniej od początku lat 60. poczynały rodzić się w umyśle Allena pocieszne i fantazyjne historyjki traktujące także o gnomach, historyjki, z których w kolejnych latach utkać miał Australijczyk wcale frapującą mitologię, spożytkowaną w dziele twórczym grupy Gong.

Poza The Establishment grupa wystąpiła prawdopodobnie jeszcze tylko dwukrotnie, zresztą bez powodzenia: najpierw w Marquee Club, wtedy usytuowanym przy Oxford Street 165, gdzie niespełna rok wcześniej Stonesi dali pierwszy swój koncert właśnie jako The Rolling Stones; później latem w The Institute of Contemporary Arts (ICA), gdzie Allen recytował swoje poezje i puszczał tape loops (ponoć nauczył go wykorzystywania ich zapoznany jeszcze w Paryżu kompozytor amerykański Terry Riley), zagrał też kilka numerów z Wyattem i Hopperem, podczas gdy pomieniony wyżej Bing wyświetlał przy pomocy rzutnika przeźrocza. Na sali zgromadzeni byli także poważani w świecie artyści, Brion Gysin i William Burroughs.

Powrócić jednak należy do zamieszczonego na mającym zostać tutaj opisanym krążku koncertu Daevid Allen Trio w Marquee Club, który odbył się prawdopodobnie 3 czerwca 1963 roku w ramach eksperymentalnego cyklu poetycko-jazzowego „Live New Departures”, układanego i prowadzonego w tamtym czasie przez poetę angielskiego Mike’a Horowitza. To on dziwnie i z przesadą określił ówczesny styl gry Allena na gitarze jako coś pomiędzy Charliem Christianem (wybitnym gitarzystą jazzowym) a George’em Formbym (brytyjskim piosenkarzem i aktorem komediowym).

Na sygnowanym przez Daevid Allen Trio Live 1963, dysku po raz pierwszy wydanym w 1993 roku przez Voiceprint, następnie w 2004 roku przez Blueprint (= Voiceprint), usłyszeć można siedem napisanych przez Allena piosenek, w sumie trwających ponad 35 minut. Koncert, zarejestrowany za pomocą wyłącznie jednego mikrofonu, podłączonego do domowego magnetofonu marki Philips, brzmi fatalnie i amatorsko, zaś wykonań poszczególnych utworów do pasjonujących zaliczyć nie można. Po większej części nazbyt mocno zaprawione są też drażniącym, pretensjonalnym zachowaniem sztucznie swobodnego Allena, usiłującego zrobić dobrą minę do złej gry. Całkiem zrozumiałe przeto, że w zamieszczonych w dołączonej do CD książeczce notach Allen określił samego siebie jako arogant self-satisfied ego-centric pratt („aroganckiego, zadowolonego z siebie, egocentrycznego palanta”), którym może i wtedy był, choćby na zasadzie terapeutycznej reakcji na doznawane jeszcze w Australii poniżenia, które niewątpliwie wpędzić musiały go w poważne kompleksy, teraz stłumione używkami, przewodzeniem własnemu zespołowi czy spotkaniami z ważnymi dla bitników personami. W tym samym tekście z rozbrajającą szczerością przyznał też Allen: Few audiences really knew what free jazz was supposed to sound like and we were young, musically gauche, and audacious enough to get away with it („Niewielu słuchaczy naprawdę wiedziało, jak powinien brzmieć free jazz, my zaś byliśmy młodzi, nieokrzesani muzycznie i dostatecznie zuchwali, ażeby sobie na to [granie free jazzu – przyp. aut.] pozwolić”).

W ciągu całego gigu Allen, młodzieniec nie tylko zmanierowany, ale też inteligentny i wygadany, nieustannie zagaduje i dowcipkuje, jak można wnosić z reakcji publiczności – nie bez powodzenia. W piosenkach takich, jak Love is a Careless Sea, My Head is a Nightclub bądź Capacity Travel przy nieskomplikowanym, dalekim od freejazzowego zacięcia akompaniamencie Allen ze swadą, teatralnie i komicznie odgrywa, melorecytuje, podśpiewuje i śpiewa, nie bez fałszów, ułożone przez siebie, zabawne, krotochwilne wiersze, ujawniające te zawsze tkwiące w nim inklinacje do wymyślania szalonych opowiastek. Jeśli idzie o użycie instrumentów, to ciekawszy od wymienionych jest rzeczywiście jazzowy The Song of the Jazzman, mogący przywodzić niejakie skojarzenia, jak i inne momenty tej nasyconej groteskowością, kabaretowością, żartem i absurdem płytki, ze znacznie późniejszą twórczością Primusa, o Gongu czy Allenie nie wspominając. Zresztą odegrane owego czerwcowego wieczoru Ya Sunne Wot w przyszłości miało stać się częścią składową Dynamite / I Am Your Animal, kompozycji zamieszczonej na porywającej płycie Gongu, jaką był anarchiczny Camembert Electrique. Z kolei zamykający prezentowany album numer, od całości zupełnie inaczej brzmiący, gdyż uwieczniony kiedy i gdzie indziej (przełom 1966 i 1967 roku, studia CBS, Londyn), zapożyczony z późniejszego repertuaru The Soft Machine (do którego wtedy należeli akurat: Allen, Wyatt, Ratledge i Ayers), z ikrą i towarzyszeniem trąbki domowej roboty zagrany Frederique la Poisson avec frite sur de dos (Version: Tres Tres Rosbif), pojawić miał się jako Fred the Fish and the Chip On His Shoulder na Allenowskim Banana Moon, longplayu jak Camembert… wydanym w 1971 roku i równie jak tamten udanym. Jedyny pozostający jeszcze do zwięzłego ujęcia w słowach kawałek zamieszczony na Live 1963 to napisany przez Allena, Wyatta, Hoppera i Ratledge’a utwór Dear Olde Benny Green is A-Turning in His Grave, ponad 10-minutowa kolektywna improwizacja, całkiem udana, pełna gitarowo-pianowych pokrzykiwań - wyrazistych uderzeń Ratledge’a i jeszcze wyrazistszych pobrzdękiwań Allena, wspartych przez sekcję rytmiczną Wyatt-Hopper.

Płyta Live 1963, aczkolwiek w żadnym razie nie jest dziełem pierwszej wody i jej brak w domowym zbiorze z pewnością nie uszczupli jego powagi i jakości, posiada nieocenioną i nie dającą zmierzyć się wartość historyczną, ukazując, jak brzmiały jedne z pierwszych, niepozornych i nieporadnych gigów wspólnie dawanych przez – jak niedaleka przyszłość miała pokazać - ojców, koryfeuszy i gigantów Canterbury Scene – Daevida Allena, Roberta Wyatta, Hugh Hoppera i towarzyszącego im czasem Mike’a Ratledge’a. Właściwa kariera każdego z nich miała dopiero nadejść, zaś drogi ich jeszcze nieraz miały w rozmaitych konfiguracjach personalnych i przy rozmaitych okazjach przecinać się. I tak na przykład w założonym w 1964 roku The Wilde Flowers (nie mylić ze znacznie późniejszym post-punkowym bandem o tej samej nazwie), zespole zwykle postrzeganym za prekursora sceny kanterberyjskiej, spotkać mieli się Wyatt i Hopper, zaś w The Soft Machine występować mieli wszyscy czterej, choć nie zdarzyło się, by w jednym czasie cała czwórka należała do tej biorącej swe miano od powieści Burroughsa, wielce wpływowej i bodaj pierwszej rzeczywiście „kanterberyjskiej” grupy, z której niebawem zrodzić się miały kolejne. Natomiast Daevid Allen Trio - które nie tylko można, ale chyba i istotnie powinno nazwać się zespołem „protokanterberyjskim”, właściwym prekursorem całej sceny, wszakże w muzyce tria słychać już istotne elementy twórczości Canterbury, w tym inspirowaną jazzem skłonność do improwizacji, nadto przyprawione sporą dawką humoru udziwnienia tak w warstwie tekstowej, jak i wokalno-instrumentalnej - wkrótce po ostatnim koncercie, tym zagranym w lecie w londyńskim ICA, wskutek braku zainteresowania promotorów i wytwórni rozpadło się, a Wyatt, Hopper i przewodzący im dotąd Allen udali się w swoje strony.

Ten ostatni, obchodzący dziś 75 urodziny Daevid Allen, rychło wyjechał do Francji, by na powrót osiąść w Paryżu, w którym po niejakim czasie spotkać miał o 5 lat starszą od siebie walijską poetkę Gilli Smyth, muzę i miłość swojego życia, matkę jego dzieci i Matkę Gonga.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.