ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Gingerpig ─ The Ways of the Gingerpig w serwisie ArtRock.pl

Gingerpig — The Ways of the Gingerpig

 
wydawnictwo: Suburban Records 2011
 
1. Indefinite Muddle of Conspiracies [5:47]
2. Pipedream [3:53]
3. March of the Gingerpig [3:02]
4. Dimlighted Heart [9:45]
5. Digging with Bare Hands [6:54]
6. Undefined Call [4:29]
7. Joe Cool (The Fool) [5:21]
8. Blind to Reason [5:34]
 
Całkowity czas: 44:46
skład:
skład: Boudewijn Bonebakker – gitary, wokal
Jarno van Es – Rhodes, Hammond, Moog
Maarten Poirters – perkusja
Sytse Roelevink - gitara basowa

goście:
Lynsey Carli – dodatkowe wokale
Marjolein Kempen – flet
George Pelupessy – instrumenty perkusyjne
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
08.07.2011
(Recenzent)

Gingerpig — The Ways of the Gingerpig

Motto: Pragnę nagrywać muzykę żywą, organiczną i autentyczną, do tego chcę, aby wspólnie tworzył ją cały zespół. W istocie tak, jak zwykło się to robić dawniej

- Boudewijn Bonebakker
 

Gingerpig to projekt muzyczny powołany do życia w 2008 roku przez Boudewijna Bonebakkera, przez lata członka holenderskiego bandu deathmetalowego Gorefest, działającego z powodzeniem w okresie 1989-1998 i ponownie pomiędzy 2004 a 2009 rokiem.

Gorefest utworzyli basista i wokalista Jan Chris de Koeijer oraz gitarzysta Frank Harthoorn, którzy po nagraniu pierwszej płyty, Mindloss (1991), usunęli ze składu drugiego gitarzystę, Alexa van Schaika, i perkusistę, Marca Hoogendoorna, zastępując ich odpowiednio Bonebakkerem i Edem Warby’m. Wielbicielom rocka i metalu progresywnego w szczególności nazwisko i osoba ostatniego z wymienionych może coś mówić, a to dlatego, że od lat jest on stałym współpracownikiem prowadzonych przez Arjena Lucassena projektów Ayreon i Star One. Także operujący potężnym, bardzo niskim growlingiem „Mighty Roarer” de Koeijer wystąpił gościnnie na jednej z płyt Ayreon, mianowicie na debiutanckim krążku The Final Experiment, gdzie trochę poryczał w końcówce utworu The Banishment.

W okresie swej działalności Gorefest nagrał kilka znaczących w metalowym światku płyt studyjnych, takich jak False (1992), Erase (1994) czy Rise to Ruin (2007), zarejestrował również i ogłosił niezły materiał koncertowy, The Eindhoven Insanity (1993)(1). Początkowo Holendrzy wykonywali twardy, bezkompromisowy death metal, z czasem jednak w ich muzyce coraz silniej zaczęły dawać o sobie znać fascynacje bluesem oraz rockiem i metalem lat 70.(2). Słychać to zwłaszcza na kontrowersyjnych ostatnich dwóch płytach z pierwszego okresu działalności, wykorzystującym brzmienie melotronu, fortepianu i organów Hammonda albumie Soul Survivor (1996)(3), a także Chapter 13 (1998), na moje ucho nowatorskich i wcale dobrych, przez wielu jednak odrzuconych, jako dzieła nazbyt daleko odbiegające od stylistyki deathmetalowej(4). To właśnie przede wszystkim wskutek silnej krytyki, słabych wyników sprzedaży, jak i wywołanych nimi rozterek i konfliktów grupa rozpadła się pod koniec lat 90. Po kilku latach reaktywowała się i nagrała dwa albumy, utrzymane już w konwencji death metalu i z uznaniem przyjęte przez metalową brać.

Wracając do Boudewijna Bonebakkera, postanowienie o założeniu Gingerpig powziął on pod koniec 2008 roku, na kilka miesięcy przed ogłoszeniem przez Gorefest w połowie kolejnego roku decyzji o powtórnym samorozwiązaniu. W tym ostatnim zespole Bonebakker był współkompozytorem repertuaru, twórcą wielu częstokroć wręcz porywających solówek(5), jemu też powszechnie przypisuje się główny wkład w powstanie w takiej a nie innej formie albumu Soul Survivor. Aczkolwiek gitarzysta zaprzecza takim opiniom, to nie sposób nie zgodzić się z tym, że w podobnych twierdzeniach musi tkwić jakieś ziarno prawdy, albowiem jednak nie da się ukryć, że najpierw, po pierwszym zakończeniu kariery przez Gorefest, podjął i ukończył on studia w klasie gitary klasycznej w konserwatorium w niderlandzkim Tilburgu i sam został nauczycielem gry na tym instrumencie w rodzinnej Bredzie, następnie zaś zdecydował się utworzyć kapelę, która wykonywać będzie muzykę silnie nawiązującą do klasycznego blues rocka, hard rocka i heavy metalu. Jak można wyczytać na oficjalnej stronie grupy, jednym z celów postawionych sobie przez Bonebakkera był ten, by zacząć „grać rocka w taki sposób, w jaki jego zdaniem powinno się go grać”, tzn., by była to „muzyka autentyczna, tworzona bez nazbyt wielu ograniczeń”, a nie „jakiś sfabrykowany przy użyciu Pro Tools produkt, mający zaspokoić upodobania pewnej starannie wyselekcjonowanej grupy odbiorców”.

Jeszcze zanim znalazł odpowiednich instrumentalistów, napisał Bonebakker pokaźną ilość kompozycji, które później - po dokooptowaniu do bandu kolejno bębniarza Riesa Domsa, wkrótce zastąpionego przez Maartena Poirtersa, ponadto basisty Sytse Roelevinka i klawiszowca Jarno van Esa – zostały rozwinięte i dopracowane przez cały zespół, początkowo działający pod nazwą Gingerbreadman, zmienioną niebawem na Gingerpig. Nagrane w prowadzonym przez producenta Pietera Klossa studio „The Void” w Eindhoven utwory były wykonywane przez całą kapelę w jednym pomieszczeniu nagraniowym, a rejestrowano je w czasie rzeczywistym na 24-ścieżkowym magnetofonie analogowym Studera (jedynie część partii dograno i podłożono później, w tym wokale). Taki a nie inny sposób pracy w studio był warunkiem sine qua non dla realizacji postawionego sobie przez Gingerpig i Klossa zamierzenia, jakim było uzyskanie „tej szczególnej magii, magii grającej wspólnie kapeli”, co niemożliwe jest do osiągnięcia „kiedy każdy instrument nagrywany jest w innych okolicznościach  czasoprzestrzennych”, jak powiedział Bonebakker w tyleż obszernym, co interesującym wywiadzie zamieszczonym na stronie internetowej magazynu „Gitarzysta”(6). Owocem nagrań stał się wypełniony ośmioma kawałkami debiutancki krążek Rudej Świnki, The Ways of the Gingerpig, który - wydany przez wytwórnię Suburban Records - premierę swą miał 7. maja br.

Album otwiera Indefinite Muddle of Conspiracies. Jest to utwór bardzo przemyślnie skonstruowany, rozpoczęty wprowadzającymi zagadkową a frapującą aurę klawiszami, którym kolejno – w mniej więcej 25-sekundowych odstępach – zaczynają towarzyszyć pozostałe instrumenty, więc wybijająca mocny i wyrazisty rytm perkusja, grubo a groźnie grzechocząca, niczym ogon podkurzonego grzechotnika, gitara basowa, wreszcie potężnie pobrzmiewająca gitara elektryczna. Sprawia to wrażenie, jakby członkowie zespołu jeden po drugim chcieli osobiście przedstawić się słuchaczowi. Następnie całe instrumentarium wspólnie z wokalem uderza z całą mocą, pędząc na łeb na szyję, nie dając ani sobie, ani odbiorcy chwili wytchnienia. Potem w trakcie zwolnienia do głosu dochodzą bas, gitara i perkusja, które dają wyborne solowe popisy, dowodzące, jak wyśmienitym instrumentalistą jest każdy z muzyków wchodzących w skład Gingerpig. Siłą tak tego numeru, jak i całej płyty jest to, że każdy muzyk i obsługiwany przezeń instrument ma w nich swoje miejsce, żaden nie dominuje nad resztą i żaden nie jest zdominowany przez pozostałych, co zresztą było jednym z podstawowych założeń Bonebakkera, gdy tworzył swój zespół.

Po mocnym i szybkim zakończeniu utworu pierwszego następuje wielce urokliwa i łagodna, przeniknięta soulem ballada Pipedream. Wyznać muszę, iż jeślibym młodość swą przeżył na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, to pewnie teraz, słuchając tego pięknego a nie pozbawionego duszy kawałka, musiałbym uważać, by nie spłynęła mi po policzku łza, ze wzruszenia kręcąca się w oku. Aczkolwiek śpiew Bonebakkera, choć czysty i w zasadzie dobry, nie odpowiada mi szczególnie, być może przez to, że odbieram go jako nie nazbyt wyrazisty, to jednak w tym utworze - wspierany momentami przez interesujący głos Lynsey Carli - brzmi on przyjemnie i nawet ujmująco.

Po rozmarzonym Pipedream wchodzi szybki, ostry i ożywczy, wyłącznie instrumentalny March of the Gingerpig, głównie ze względu na agresywną gitarę i organową zabawę silnie kojarzący się z dokonaniami Deep Purple, ale też po trosze z The Allman Brothers Band, z Black Sabbath czy z grą Keitha Emersona.

Czwarty utwór to najdłuższy na płycie, blisko dziesięciominutowy, wielowątkowy Dimlighted Heart, w którym rola klawiszowca jest nie do przecenienia. Kompozycja podzielona została na trzy główne części, czyli intro, rozwinięcie i codę, oparta jest w dużej mierze na ciężkim metalowym riffie, może przesadnie długo powtarzanym przez gitarę, bas i bębny. Jednakowoż towarzyszące im, a pozostające na razie niejako w tle klawisze wciąż oczarowują słuchacza bogactwem dźwięków, dzięki czemu nie robi się zupełnie monotonnie. Potem następuje zwolnienie w postaci nawiązującego do początku utworu „mszalnego” przejścia, które po chwili okazuje się zapowiedzią wspaniałej solówki Bonebakkera. Ta zaś przy akompaniamencie reszty instrumentów spokojnie a leniwie płynie i płynie, niczym solo Jimmy’ego Page’a z Tea for One, I’m Gonna Crawl lub Don’t Leave Me This Way. Niemal niezauważalnie zanika ona po blisko dwóch minutach na rzecz świetnej gry Jarno van Esa, który wyczarowuje na podległym sobie instrumentarium moc porywających melodii, jakich nie powstydziliby się bodaj i nawet Derek Sherinian czy Jordan Rudess. Później następuje powrót dosadnego riffu z pierwszych minut utworu i zespół grzmoci już szaleńczo niemal do samego jego końca, zwieńczonego jednak wyciszającą całość syntezatorową magią.

Digging with Bare Hands jest kompozycją pierwszej wody, przyjemnie rozbujaną i pełną bluesrockowego feelingu, która, wykonana na żywo, równie dobrze mogłaby znaleźć się na Live from Madison Square Garden Claptona i Winwooda. Podobnie jak w większości kawałków zamieszczonych na The Ways of the Gingerpig, tak i w tym zespół prezentuje wielką skłonność i takiż talent do improwizacji, co w trakcie grania koncertów umożliwi Holendrom – podobnie jak umożliwiało ich dawnym mistrzom, z których rozliczne inspiracje czerpią nader obficie i umiejętnie – przedłużanie poszczególnych kompozycji niemal w nieskończoność.

Numer szósty, Undefined Call, żywy a wyrazisty, z fajną pracą sekcji rytmicznej, godną samego Toola albo zeppelinowego duetu Jones-Bonham, zawiera i miłe uchu łagodniejsze momenty, ale też muzyczną gonitwę, chwilami ponownie przywołującą na myśl Purpli. No, a kto wie, czy w zgiełkliwym ukoronowaniu tego kawałka nie gustowaliby sami arcymistrzowie muzyki współczesnej, tacy jak Robert Fripp i John Zorn.

Przyjemnie kołyszącą piosenką jest i przedostatnia na płycie Joe Cool (The Fool), z kobiecymi chórkami oraz wielce zaskakującą, wyszukaną i śliczną solówką, wygraną na flecie przez Marjolein Kempen. Ten niespodziewanie pojawiający się cudny dźwięk fletu stanowi chyba najmilszą niespodziankę, jaką Ruda Świnka sprawiła odbiorcy na swym debiucie.

A ten zamyka Blind to Reason, utwór na wejściu przejmująco smutny, folkowy, a przez to kojarzący się z zeppelinowską „Trójką”, przypominający trochę The Battle of Evermore z Zoso Led Zeppelin, She’s Gone z Technical Ecstasy Black Sabbath, a może jedną z ballad Scorpions. Brzmi to bardzo pięknie, również trudno jest sobie wyobrazić, by wokalnie ktoś mógł tutaj zastąpić Bonebakkera, który w tym przypadku poradził sobie ze śpiewem naprawdę świetnie. Tak, najpierw z żarliwą tkliwością wyśpiewuje on napisany przez siebie tekst, przy tym ponakładanych jest na się kilka ścieżek głosowych, co potęguje nastrój osamotnienia i zwątpienia. Równocześnie założyciel i lider Gingerpig przez cały czas osobiście akompaniuje sobie grą na gitarze akustycznej, do której po kilkudziesięciu sekundach z cicha dołączają ledwie dosłyszalne dźwięki, kreowane przez van Esa. Potem następuje doskonałe, hardrockowe czy wręcz heavymetalowe uderzenie, po którym kapela wkrótce porywa słuchacza w ostatnią, wieńczącą album galopadę, która chwilami nieodparcie kojarzy mi się z niektórymi momentami z Whisper a Prayer for the Dying autorstwa duetu Coverdale-Page. Ten zamykający całość pęd raz po raz jest wstrzymywany przez zwolnienia, więc i końcowe, akustyczno-klawiszowe przejście i ostateczne zamilknięcie instrumentarium wychodzi pierwszorzędnie.

Zgromadzony na The Ways of the Gingerpig materiał stanowi kawał bardzo solidnej, częstokroć wcale ujmującej i porywającej muzyki, jednakowoż nie pozbawionej pewnych mankamentów, takich jak nie zawsze poprawnie wypadający śpiew lidera czy momentami drobinę szwankująca struktura niektórych utworów. Zasadnie powinno się chyba jednak żywić nadzieję, że kolejne albumy grupy okażą się co najmniej równie dobre jak recenzowany, a może nawet jeszcze lepsze, nadto, że zostaną usunięte przynajmniej co poniektóre niedoskonałości debiutu(7), a także, iż grupa śmielej sięgnie po różnorodne a zaskakujące rozwiązania. Z jednej strony muzyka Gingerpig jest niezaprzeczalnym świadectwem niepowszednich zdolności i rozległych horyzontów muzycznych tak Bonebakkera, jak i reszty członków utworzonego przezeń bandu, zatem van Esa, Roelevinka i Poirtersa. Trudno jest przy tym jednoznacznie określić i zakwalifikować do danego gatunku muzycznego prezentowany przez nich sposób grania. Zaproponowany przez Suburban Records termin „eklektyczny blues rock”, chociaż pojemny i pod wieloma względami trafny, nie oddaje należycie międzygatunkowego charakteru muzyki Gingerpig, w której wychwycić da się wpływy bluesa, soulu, funku, rocka, metalu, psychodelii i progresji, ale też na przykład jazzu czy zwłaszcza jazz fusion. Z drugiej strony wykonywana przez Holendrów muzyka wcale tak w pełni oryginalna nie jest, jak mogło by się to przy wymieszaniu tak sporej ilości gatunków zdawać, ponadto – choć odmienna - wpisuje się w panujący na świecie od kilku lat trend, by komponować materiał silnie nawiązujący do „złotej ery” muzyki popularnej lat 60. i 70.

Jako motto dla napisanego przez siebie tekstu wybrałem słowa Boudewijna Bonebakkera, które znaleźć można na oficjalnej stronie Gingerpig. O tym, że wyrażone w nich pragnienie - by żywą, autentyczną i organiczną muzykę tworzyć na demokratycznych zasadach, tj. wspólnie, zespołowo - udało się jemu i kolegom zrealizować, niniejsza recenzja chyba dobitnie świadczy. Na koniec pozostają mi trzy rzeczy: primo, jeszcze raz zachęcić czytelników do zaznajomienia się z opisaną płytą, więc – zachęcam!, secundo, włączyć sobie po raz któryś tam The Ways of the Gingerpig, więc – włączam!, tertio, czekać niecierpliwie, aż Ruda Świnka skieruje swe kroki do Polski, by trochę w niej pochrumkać , zatem – czekam!
 


 

(1) Koncert ten zarejestrowano podczas Dynamo Open Air, sławnego holenderskiego festiwalu muzyki metalowej, odbywającego się niemal corocznie od 1986 r.

(2) Już na drugim albumie, False, pojawiło się trochę z lekka „klasycyzujących”, bardzo melodyjnych momentów, chociażby w otwierającym płytę, pełnym furii The Glorious Dead.

(3) Wygląda na to, że w Niderlandach wszystkie drogi prowadzą do Arjena Lucassena i jego projektów muzycznych, albowiem za klawisze na Soul Survivor odpowiedzialny był René Merkelbach, także współpracujący przez pewien czas z Ayreon.

(4) Rzeczywiście albumy te to już raczej nie death metal, lecz tzw. death’n’roll.

(5) Wybornym tego potwierdzeniem jest chociażby solo gitarowe jego autorstwa w You Could Make Me Kill (2:26-3:47) z La Muerte (2005). Z kolei w zamieszczonym na tej samej płycie Rogue State świetnie popisują się na przemian obaj gitarzyści, Bonebakker i Harthoorn (4:00-4:41), którzy przyjemnie bombardują słuchacza dźwiękiem także w innych utworach, np. w końcówce For the Masses.

(6) W tym miejscu pragnę wyrazić swą wdzięczność dla Małgorzaty Napiórkowskiej-Kubickiej i Szymona Kubickiego, gdyż to dzięki ich rozmowie z Bonebakkerem dowiedziałem się o istnieniu Gingerpig.

(7) Kto wie, może współpracę z Holendrami powinien nawiązać Gienek Loska, który nie tylko gustuje w klasycznym rocku i bluesie, ale też całkiem nieźle je czuje i potrafi oddać zawarte w tych i podobnych gatunkach muzycznych emocje.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.