ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 21.11 - Siemianowice Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
 

koncerty

18.07.2012

Gov't Mule, Eter, Wrocław, 17 lipca 2012

Padło na „Lazy”, rozpoczęte oczywiście klawiszowym wstępem Danny'ego Louisa. Bo brak hołdu dla zmarłego dzień wcześniej Jona Lorda był tego wieczora nie do pomyślenia.

A więc pierwszy utwór zagrany w drugiej części koncertu pochodził z repertuaru Deep Purple, chociaż większość – a różnie z tym bywa – wzięła się z płyt samych Gov't Mule; zresztą nie ma większego znaczenia, skąd się właściwie wzięła. O tym jednak i o owej drugiej części, gwoli zachowania porządku, będzie mowa później.

Najpierw bowiem, z nieznacznym opóźnieniem, na scenę wkroczył organizator i zgodnie ze szlachetną tradycją postanowił przedstawić zespół. Opowiedział pokrótce historię formacji, wspomniał, iż było jej trudno po śmierci Allena Woody'ego, a także – że na początku kariery grywali w małych klubach dla kilkudziesięciu osób, a mimo to się nie poddali. Najpewniej większość innych znanych grup już w pierwszym dniu po założeniu zapełnia Royal Albert Hall i tylko dlatego istnieje dłużej niż dwa tygodnie. Ze sceny padły też słowa – z pewnym przerostem patosu, ale nie takie znowu dalekie od prawdy – że w dobie zepsucia Gov't Mule grają prawdziwą muzykę. Zapowiedź była przeto emocjonalna, nazbyt może kwiecista, ale bardzo sympatyczna i dobrze wprowadzająca publiczność do zabawy rodem z innej epoki. Bajki wszak potrzebują przerysowanych bohaterów, bajka o prawdziwej muzyce także.

Sam koncert rozpoczął się mniej więcej o 19:20, ku uciesze licznie zgromadzonych, w różnym wieku, płci głównie męskiej. Gitarzysta i wokalista Warren Haynes, perkusista Matt Abts, przywołany już klawiszowiec Danny Louis i basista Jorgen Carlsson pojawili się na scenie i zostali na niej przez godzinę. Nie towarzyszyły im żadne fajerwerki – wystarczyła niewielka dawka mało ruchliwych świateł. I muzyka oczywiście, muzyka usprawiedliwiająca przesadną konferansjerkę. Najmniej było słychać Carlssona, który po prostu solidnie odgrywał swoje partie – pozostała trójka, dłużej pracująca razem, szalała. Przypominał o sobie zwłaszcza Louis (jak na klawiszowca przystało, łysy i w przeciwsłonecznych okularach) – stanowi dziś tak ważną część zespołu, że mimo składu z początków działalności Gov't Mule trudno pomyśleć dziś o nich jako o power trio. Dźwięk był całkiem klarowny, nagłośnienie mocne, dało się więc przysłuchiwać zarówno wszystkim, jak i każdemu instrumentowi z osobna. Haynes z wirtuozerią serwował solówkę za solówką, śpiewał również z siłą, w jednym momencie za gitarę chwycił także Louis – energia rozpierała obie strony sceny, słów nie padło dużo.

Później dwadzieścia minut przerwy, organizator-konferansjer ponownie zapraszający i przedstawiający grupę, wreszcie: „Lazy”; potem trochę z „High & Mighty”, trochę z „Déjà Voodoo”, a trochę jeszcze skądinąd. Utwory nie mają tu znaczenia, bo Gov't Mule zrobiliby porywający do ruchu jam nawet z „4′33″”. Druga odsłona koncertu, z większą niż pierwsza rolą improwizacji, trwała, jeśli liczyć bisy, ponad półtorej godziny, z czego kilka minut zajęły solowe popisy Abtsa – najpierw zwykłymi pałeczkami, w końcu sprzętem z dużymi, miękkimi główkami. Przez cały występ tylko Carlsson nie dostał czasu dla siebie, ale też – trzeba przyznać – miał do tego najmniej wdzięczny instrument. A wśród tych, poza standardowym wyposażeniem formacji, zabrzmiały też harmonijka, obsłużona najpewniej przez jednego z technicznych, i trąbka, którą zajął się Louis. Pierwsza nadała koncertowi bardziej bluesowego posmaku, druga – trudno orzec. Bo jeśli przyjąć na chwilę manierę dżentelmena, który pojawił się na scenie także po występie i zaprosił na kolejne imprezy organizowane przez agencję Tangerine – są zespoły grające bluesa i grające hard rocka, ale Gov't Mule po prostu grają.

I oby jak najprędzej zagrali ponownie, bo bajki na takim poziomie rzeczywiście opowiadają dziś nieliczni.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.