ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
- 11.08 - Kraków
 

koncerty

13.09.2010

INO – ROCK FESTIVAL 2010: Anathema, Ozric Tentacles, Airbag, Votum, Inowrocław, Park Solankowy, 11.09.2010

Chciałoby się powiedzieć - do trzech razy sztuka. Wreszcie udało mi się dotrzeć na ten, zyskujący coraz większą sympatię i sławę wśród fanów progrocka, festiwal.

Tegoroczna impreza wyglądała naprawdę imponująco. Trafiona w dziesiątkę pogoda, co przy imprezach plenerowych nie jest bez znaczenia, różnorodny zestaw artystów, liczna i entuzjastycznie reagująca publiczność no i solidna organizacja, pozwalająca na w miarę komfortowe przebywanie na terenie odbywającej się imprezy… No bo z tą „piękną scenerią Parku Solankowego” bym nie przesadzał. Obiekt generalnie wymaga gruntownego remontu, bo pachnie mocno czasami słusznie minionymi a i obok, za płotem, straszy jakaś dawno rozpoczęta budowa. Nie to jednak miało decydować o sile tegorocznego wydarzenia (tym bardziej, że jak tylko się ściemniło i nad amfiteatrem zaczęły królować fajne koncertowe światła, zapominało się o niezbyt estetycznych widokach to tu, to tam), a wybrzmiewająca przez kilka godzin muzyka.

Zaczęło się z małym, dwudziestominutowym poślizgiem, który z każdym kolejnym występem starano się niwelować. W efekcie czego na jakieś dłużyzny nie można było narzekać. Pierwszym w zestawie, na swoje nieszczęście (a może i szczęście, wszak ponoć na takich imprezach najbardziej pamięta się tych pierwszych i ostatnich) był warszawski Votum. Piszę o tym „nieszczęściu”, bo z owym pierwszeństwem zazwyczaj wiążą się jakieś problemy techniczne i nagłośnieniowe, które i Votum nie ominęły. Ponadto, kapela przywiązująca dużą wagę do wizualizacji swoich występów, musiała z nich zrezygnować. Piękne słońce – cóż za paradoks!! – skradło niewątpliwie nieco klimatu ich, skądinąd, bardzo dobremu występowi. Swój 50 - minutowy set wypełnili głównie numerami znanymi z „Time Must Have A Stop” i „Metafiction”, kończąc singlowym „The Pun” i ostatnim na ubiegłorocznej płycie „December 20th”. Imponował Maciej Kosiński – wokalista o naprawdę ogromnych możliwościach głosowych, dobrze do tego nawiązujący kontakt z publicznością.

Norwegowie z Airbag, zaczynający tuż przed wpół do siódmej, też mogli delikatnie ponarzekać na słoneczko. Ich nastrojowa muzyka oraz misternie i powolnie budowane dźwięki sporo straciły w pierwszej części występu. Gdy tylko jednak nad parkiem zaczynała zapadać ciemność, z każdą chwilą robiło się intrygująco, a duch Pink Floyd unosił się wyżej i wyżej. Zresztą Bjørn Riis – gitarzysta formacji – nie tylko wygrywał solówki przypominające te Mistrza Gilmoura, ale i swoją powierzchownością, niechybnie go momentami przypominał. Jak na kapelę z jedną oficjalną płytką („Identity”), zagrali bardzo długo, bo aż półtorej godziny, serwując także i premierowe dźwięki.

Dziesięć minut po dwudziestej zameldowała się na scenie najbardziej niezwykła tego wieczoru kapela. Niezwykła i jedyna w swoim rodzaju, grająca jakby w nieco innej muzycznej lidze – brytyjska formacja Ozric Tentacles. To było niewątpliwie wydarzenie. Tyle lat na scenie, prawie trzydzieści płyt na koncie i… absolutnie pierwszy występ na polskiej ziemi. A wypadli podczas niego doprawdy znakomicie. Mrok już spowił amfiteatr (na nieszczęście wszystkich fotografów, Ozric Tentacles mieli najskromniejsze, bardzo ascetyczne światła) idealnie przygotowując do ich muzycznego misterium. Tak! To bardzo dobre słowo. Jeśli ktoś miał tego wieczoru wprowadzać kogoś w trans albo hipnozę, to mogły tego dokonać tylko popularne „Ozriki”. Pędzące do przodu, napędzane pulsującym basem i kosmicznymi, psychodelicznymi klawiszami kompozycje, nie pozostawiały miejsca na jakieś niepotrzebne muzyczne dygresje. Trudno w takiej sytuacji odnosić się do tego co zagrali, bo i ja poddawałem się ich muzyce zamykając niekiedy oczy i zupełnie się wyłączając. Ale zabrzmiały choćby fragmenty ostatniego krążka „The Yum Yum Tree”, czy klasycznego „Jurassic Shift”. Publiczność przyjęła ich ponad półtoragodzinny występ znakomicie. Oni sami byli chyba szczerze zaskoczeni, a najpiękniej wyrażała to urocza basistka, Brandi Wynne, wzbudzająca co rusz, gorące emocje wśród tej brzydszej części publiczności.

No i kilkanaście minut po dwudziestej drugiej przyszedł czas na tych, na których większość czekała. Anathema zajechała do Polski już po raz kolejny. Tym razem jednak wreszcie z nowym materiałem – ślicznym „We're Here Because We're Here”. Są u nas uwielbiani i to było widać. Publiczność łaskawie darowała im kilka nierówności i niezgrabności, które miały prawo ich dopaść tuż przed przygotowywaną trasą (wszak taki kanciasty i zagrany topornie „One Last Goodbye” mógł razić). Rewelacyjnie natomiast wypadły nowe rzeczy, którymi rozpoczęli koncert. Po „Thin Air”, "Summernight Horizon", "Dreaming Light" i "Everything", które poleciały tak jak na płycie, dało się zauważyć, że mają ogromną chęć grania i zabawy. Tę ostatnią widać było szczególnie na koniec, podczas niecodziennego „Outro”, w trakcie którego Lee Douglas, z lampką wina, zatańczyła ze swoim bratem Johnem. Bardzo emocjonalny koncert z ładną setlistą, w której nie zabrakło „Flying” (z długo granym przez Daniela pięknym solo na koniec), „Deep”, „Closer”, urzekającego „A Simple Mistake” z ostatniego albumu, czy przygniatającego „Lost Control” z „Alternative 4”.

Dokładnie o wpół do pierwszej w nocy wybrzmiał ostatni dźwięk i Ino - Rock 2010 przeszedł do historii. Z pewnością tej chlubnej, choć smucił nieco brak stoisk z płytami i koszulkami poszczególnych kapel (a miejsce dla nich było). Warto też pomyśleć o stworzeniu jakichś „inorockowych” gadżetów uświetniających kolejne edycje imprezy (choćby T-shirtów). Sądząc po oddanej publiczności, wśród której wielu było na wszystkich dotychczasowych festiwalach, chętni pewnie by się znaleźli. W tym wyżej podpisany, który już czeka na odkrycie kart przed kolejną, przyszłoroczną edycją.
 

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.