Fani progresywnej muzyki zaczynają być w Polsce autentycznie rozpieszczani. Narobiło się ostatnio u nas mini – festiwali czy „progdejów”, że hej!! Szkoda, że czasami odbiorcy nie potrafią tego docenić i niezbyt tłumnie przybywają na owe wydarzenia. Koncert, o którym za chwilę będzie mowa, co prawda żadnej ze wspomnianych nazw nie wykorzystywał, jednak na scenie zameldowały się trzy profesjonalne „firmy”, każda z innego kraju i z nieco innej muzycznej bajeczki…
Mangrove
Z dużym zainteresowaniem oczekiwałem ich występu. Już sam fakt przybycia Holendrów do Polski po raz pierwszy kazał się przyjrzeć temu wydarzeniu bliżej, tym bardziej, że kapela czytelnikom naszego serwisu nie powinna być obca (na łamach ArtRock.pl ukazały się recenzje dwóch wydawnictw grupy). Mieszkańcy tulipanowego kraju przybyli zagrać nam klasycznego neoprogrocka i zrobili to zaiste z klasą! Wyszli o 19.30 rozpoczynając od „Daydreamer’s Nightmare”. Publiczność lekko speszona, z oddalenia wolała przyglądać się scenicznym poczynaniom kwartetu. Nie tworzyło to bezwzględnie atmosfery rockowego żaru, dlatego też zaradny gitarzysta i wokalista Roland van der Horst postanowił coś z tym fantem zrobić. Już w następnym utworze „Wizard Of Tunes” z albumu „Touch Wood” zszedł ze sceny wraz ze swoją gitarą (na szczęście nie był… „przywiązany do kabla”!) i zaczął biegać po całym klubie przy okazji robiąc slalom między kompletnie zdezorientowanymi fanami!! Nie muszę chyba dodawać, że podczas tej pozascenicznej wizyty cały czas odgrywał swoje gitarowe partie! Kupił tym publikę bezwzględnie. Ta wkrótce była już nieco bliżej sceny, a brawa serwowane zespołowi były głośniejsze i bardzo spontaniczne. Panowie nie grali naturalnie dźwięków oryginalnych. Poza tym ich rozbudowane, niezbyt krótkie kompozycje, z długimi gitarowymi solówkami i rozciągniętymi klawiszowymi pasażami, mogły nieobeznanego z ich twórczością słuchacza nieco nużyć. Tym bardziej, że co rusz w głowie kłębiły się z pewnością nazwy „wielkich progresywnego stołu”, od których grupa zapożycza to i owo. Jednego nie można przesympatycznym Holendrom odmówić. Pełnego profesjonalizmu. Muzycy zaprezentowali się jako instrumentaliści od świetnej strony (szczególne brawa dla klawiszowca Chrisa Jonkera), co przy dobrym nagłośnieniu dawało fanom niemałą garść komfortu. Zawodowo więc wypadł następny, dziesięciominutowy „Fatal Sign” z debiutu oraz „There Must Be Another Way” ze znanego u nas krążka „Facing The Sunset”. W tym ostatnim zachwycić mogło ładne wykonanie melodyjnej solówki przez Horsta. Koncert Mangrove nie byłby kompletny, gdyby zabrakło na nim ich sztandarowej suity „Hidden Dreams”. Oczywiście wybrzmiała w swoich pełniutkich 20 minutach. Całość zakończyła zupełnie nowa rzecz - „Beyond Reality” z przygotowywanej płyty. Dodajmy - rzecz bardzo zgrabna. Po godzinie i piętnastu minutach Holendrzy zeszli ze sceny dając… najdłuższy tego wieczoru koncert!
After…
Nasz polski rodzynek grał tego dnia najkrócej. Trochę ponad trzydzieści minut. Te dwa kwadranse pozwoliły jednak kapeli udowodnić prawdziwość powiedzonka, że małe… jest piękne. Włocławianie zagrali bowiem najbardziej energetyczny, rockowy i szczery koncert wieczoru. Postawili zdecydowanie na nowy materiał. Wśród sześciu zagranych utworów cztery były premierowe. Ze „staroci” wybrzmiały perełki w postaci „Wonderful Mistake” i mój ukochany „Cleaning From Scars” - zaprezentowane z większym pazurem niż na debiutanckim albumie. Najważniejsze były jednak utwory premierowe. Szanowni państwo! Jeśli tak ma wyglądać nowy album After, to proponuję już ustawiać się w kolejkach do dobrych muzycznych sklepów! Czapki z głów i to koniecznie z niskim pokłonem. Kończące koncert „Fingers” połączone z „Instumentalem” (na razie nazywanym przez zespół „Jazdą”) oraz „Away II” to kawał złożonego, rozbudowanego, rockowego mięcha idealnie nadającego się na koncerty. Szczególnie końcówki kompozycji mogły wbić słuchacza w ziemię swoistą transowością, miejscem na improwizację i doskonałą, niebanalną melodyką! Przepraszam za kolejny wykrzyknik, ale ten „nowy” After to „lepszy” After!!! Gwoli dziennikarskiego obowiązku dodam tylko, że gościnnie na basie zagrał z zespołem Piotr Majcher z zespołu ISME, bardzo dzielnie zastępując grającego na co dzień Mariusza Ziółkowskiego (podobnie jak popularny „Ziółek”, był najbardziej „bujającym się” muzykiem na scenie:-)) Mimo, że After był tego dnia chyba najsłabiej nagłośniony, wypadł doprawdy wybornie.
Galahad
I przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Brytyjczycy wyszli na scenę stosunkowo późno. Dochodziła już 22.30. Nie wiem czy to właśnie to opóźnienie, czy też nieliczni fani, czy może jeszcze jakieś inne czynniki o tym zdecydowały ale Galahad zagrał po prostu… bardzo krótko (kilkukrotne zerknięcie Nicholsona podczas koncertu na zegarek było dosyć wymowne). Tylko godzinka mogła rozczarować, tym bardziej, że dzień wcześniej w Piekarach Śląskich muzycy zagrali dwugodzinny koncert, ze sporym zestawem hitów z przeszłości. Tym razem poza rozpoczynającym tradycyjnie już „Sleepers” i przepięknie przyjętym „Bug Eye” (to chyba ukochany utwór polskich fanów) usłyszeliśmy same nowości z ostatniego krążka z wyśpiewanym przez zebranych „This Life Could Be My Last” na czele. Drobne problemy głosowe Stuarta Nicholsona w paru fragmentach (choćby we wspomnianym „Bug Eye”), chwilowe kłopoty techniczne przy klawiszach Deana Bakera czy maleńkie pomyłki gitarowe Roya Keywortha (wyróżniającego się oryginalnym strojem i ogromną żywotnością sceniczną) w „Sidewinder” nie mogły zepsuć ogólnego obrazu dobrego i mocnego koncertu. Galahadowcy zabrzmieli soczyście i selektywnie. Podczas oglądania występu towarzyszyli mi przyjaciele, którzy dla tego koncertu przejechali ponad 200 kilometrów. Przybyli zmierzyć się z – jak to mówili – mocno przebrzmiałą już legendą, niewiele po koncercie sobie obiecując. Wyjeżdżali rozpromienieni i usatysfakcjonowani, a zdanko, które najlepiej wyrażało ich myśli po koncercie brzmiało: stare… ale jare! W dobrych nastrojach po występie byli także sami muzycy Galahadu, którzy natychmiast po bisie wyszli do fanów (wynagradzając może nieco zbyt krótki set), podpisując im płyty czy robiąc sobie z nimi zdjęcia. Sympatyczne zwieńczenie długiego wieczoru z muzyką…
Setlisty:
Mangrove
Daydreamer’s Nightmare
Wizard Of Tunes
Fatal Sign
There Must Be Another Way
Hidden Dreams
Beyond Reality
After…
Hillside Of Dream (Dredżowy)
Wonderful Mistake
Cleaning From Scars
Fingers + Instrumental (Jazda)
Away II
Galahad
Sleepers
Bug Eye
Empires Never Last
Sidewinder
This Life Could Be My Last
Bis:
Termination