Przypadki chodzą po ludziach. A wszystko przez niespodziewany sukces polskiego zespołu Riverside na festiwalu ProgPower w Holandii. Na festiwalowym forum roiło się od superlatyw i w tym całym natłoku pochwał i komplementów z całego świata nikt nie zauważył pewnej informacji od niejakiego Jurija. A Jurij wystosował odzew o wsparcie jego zespołu. Ten zespół to właśnie Disen Gage.
Trzeba przyznać że takie perełki udaje się znaleźć niezwykle rzadko. I to gdzie? Ano w Rosji. A jak ktoś chce to może również próbować w Szwecji. Lider i gitarzysta Jurij doktoryzuje się bowiem w Szwecji i to bynajmniej nie w tematach muzycznych a biofizycznych. Ciekawostka, ale w sumie jedna i druga działka którą zajmuje się Jurij jest nieźle pokręcona. Ja dzś zajmę się tą muzyczną, bo z biofizyki noga ze mnie kompletna.
Wyobraźmy sobie połączenie lżejszego, stickowego King Crimson z Porcupine Tree z najlepszych "progresywnych" czasów grupy, dodajmy do tego trochę fusion, trochę jazzu i troszeczkę latino i mamy wypisz wymaluj Disen Gage. Czterech bardzo utalentowanych Rosjan stworzyło muzykę wymykającą się utartym konwencjom. Nie dziwota więc, że zostali okrzyknięci najlepszą grupą progresywną z elementami fusion w Rosji przez portal Progmusic.ru, oraz największą rewelacją festiwalu InProg 2004. To wiele znaczy bowiem muzyka prezentowana przez zespół jest wyśmienita. I bardzo ciężko ją sklasyfikować. Bo to taki w sumie miszmasz gatunkowy, mimo ewidentnych wzorców, którym podlega. Na przykład weźmy King Crimson - nawiązania pojawiają się już w pierwszym kawałku zatytułowanym Solaris. Delikatne dźwięki gitary przypominają solowe dokonania Treya Gunna, atmosfera się zagęszcza aż do samego finału. Ten kawałek mógłby doskonale obrazować kadry filmu o tym samym tytule. Bardzo plastyczna wizja. Weźmy Porcupine Tree - tu skojarzenia wiążą się z sekcją rytmiczną, która jest doskonale wyważona i znakomicie słyszalna, choć brzmienie perkusji jest bardzo podobne do brzmienia jakie stosuje Bill Bruford a bas brzmi niekiedy jak Tony Levin. Czyli znów Crimsoni. Wracając jednak do Porków, lekka doza elektroniki przypomina od czasu do czasu klimaty a'la Voyage34. Przy czym tak naprawdę na płycie nie ma prawie w ogóle ciężkich gitar, tylko bardzo leciutkie "plumkanie". Liczy sie tu przede wszystkim atmosfera i klimacik, który jest po prostu wyśmienity. Mało tego. Do mikstury porkowo-krimsonowej dołożono jeszcze coś. Jazz i fusion. Jest kilka fragmentów które po prostu wgniatają. Na przykład sekcja dęta. Pojawia się w najmniej spodziewanych momentach, ale efekt jest piorunujący. To samo z rytmami południowymi, które w kilku miejscach ubarwiają muzykę. Jednakże nie można powiedzieć, iż zespół jest całkiem poważny. O swoistej autoironii świadczyć może część bonusowa krążka, wśród której znajduje się kawałek koncertowy pod tytułem Theme, który rozwija się w kierunku ludowej muzyki rosyjskiej, granej na bardzo skoczną nutę. Takich niespodzianek jest tu więcej, aż miło słuchać jak zespół sprawnie porusza się między gatunkami, wydawałoby się dość odległymi od siebie.
Płyta jest bardzo, bardzo równa. Słucha się jej wyśmienicie, muzyka nie przeszkadza, jest stonowana a jednocześnie nie stroni od eksperymentu. I jest instrumentalna. Nie ma żadnych wokali, gdzieś tam czasami wyrwie się muzykom spontaniczny okrzyk nawołujący do gry, ale to wszystko. Realizacja jest też bardzo dobra, wszystko brzmi bardzo przejrzyście, instrumenty są doskonale słyszalne. Największe wrażenie sprawia ścieżka basu, jest po prostu znakomita, ale reszta instrumentów również jest świetnie zaaranżowana i wykonana. Czy ta płyta ma jakieś minusy? Dla mnie chyba nie ma. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić, wspaniale się tej muzyki słucha i nawet po wielu przesłuchaniach nie ma się wrażenia znużenia i znudzenia tym materiałem. Prawdziwy klejnot. I to schowany dość głęboko jak się okazuje. Na szczęście nie aż tak głęboko, żeby nie można go było znaleźć.