Czwartego grudnia kilka minut po 14-stej, w centrum małego, galicyjskiego miasteczka zatrzymał się autobus. Wysiadł z niego dość wysoki mężczyzna, z wyglądu - w wieku około 25-30 lat . Ubrany był na ciemno, a w prawej ręce trzymał skórzaną teczkę. Dość energicznym krokiem ruszył w stronę, stających na niewielkim wzgórzu, bloków . Wszedł do jednego z nich. Na progu mieszkania na parterze znalazł małą paczkę. Uśmiechnął się i otworzył drzwi. W chwilę później doleciał z niego głośny wrzask, który postawił pół bloku na równe nogi (a drugie pół na krzywe) – „I’m a madhatter”. I w taki sposób zaczyna się moja ulubiona płyta roku 2003 -„Hex”.
Prawie rok czekałem na ten krążek, bo już około marca ze strony zespołu można było ściągnąć właśnie Szalonego Kapelusznika. Dużo obiecywał. W jesieni już było też do ściągnięcia i video do tego kawałka. Damon Fox w surducie i kapeluszu (a jakże) i ... w srebrnym makijażu a’la Marc Bolan, „wiszący” przy mellotronie i organach. Miodzio! Ktoś powiedział, że kiczowaty ten klip - może i tak, ale fajny. Hamondy, mellotron, spodnie-dzwony, gibsony, wzmacniacze Marshalla i już wiadomo z kim ma się do czynienia. Muzycznie Bigelf wywodzi się prościuteńko z końca lat 60-tych, kiedy poszczególne rockowe style dopiero się kształtowały, a wszystko ze sobą się rozkosznie mieszało. Bigelf też miesza – wszystko co się da. Gdyby na siłę próbować zaszufladkować ich muzykę , no to jest to hard-rock – ale jest to określenie mocno nieprecyzyjne. Bardziej adekwatne byłoby tu nieco opisowe potraktowanie ich twórczości – riffy od Sabsów, refreny i chórki od Bitli, organy od Purpli plus mellotron. Zestaw taki wydaje się nieco od czapy, ale to działa. Jednak i taki opis nie jest zbyt precyzyjny, bo nie ma chyba poważniejszego wykonawcy z lat 60-tych i 70-tych, z którego by nie ściągali. Raz słuchałem, tej płyty tylko po to , żeby wyłapać wszelkie zapożyczenia od klasyków. Oprócz wyżej wymienionych dosłuchałem się jeszcze Hawkwind, ELO, Slade, Popa, no i oczywiście Led Zeppelin, a i to nie wszystko, bo z nowszych dołożyłbym Monster Magent . Erudyci straszni w tym Bigelf . Lider jakiegoś zespołu powiedział kiedyś, że podstawą rock’n’rolla jest riff i trzeba wiedzieć komu go podprowadzić. I na takiej samej zasadzie pracuje Damon Fox i jego koledzy. Jednak myliłby się ktoś, kto myślałby ,że mamy do czynienia z kolejnym tworem, typu niezbyt sławnej pamięci Kingdom Come (niech starsi wytłumaczą młodszym o co chodzi).Tu nie chodzi o dosłowne i ewidentne zżynanie. Zapożyczenia dotyczą rozwiązań brzmieniowych i aranżacyjnych, a nie melodycznych. Takie różne, znane klocki też trzeba umieć poskładać. Umieją. I to jak! Jest melodyjnie, dynamicznie, momentami przebojowo, często porywająco. Dodatkową zaletą jest to, że nie jest to wszystko śmiertelnie poważne. Czuje się pewien dystans i przymrużenie oka. Dlatego „Hex” mimo wszystkich tych zapożyczeń, jest tworem bardzo udanym. Trwa ponad godzinę (co dla zespołu który nie zhańbił się produkcją trwająca więcej niż 40 minut, samo w sobie jest sukcesem) i zawiera tyleż samo pierwszorzędnego, efektownego, chociaż niezbyt odkrywczego, rocka. Otwierający płytę „Madhatter” i trzeci w kolei „Painkiller” to jedyna dwa utwory o zwartej konstrukcji, reszta jest dosyć rozbudowana muzycznie – jeżeli zaczyna się od riffów a’la Sabbath, to zaraz włączają się bitlesowski refren i mellotron, albo utwór zaczynający się spokojnie i balladowo przechodzi potem w organowo-gitarową galopadę. Dużo się na tej płycie dzieje – zmiany tempa, efektowne solówki, a jeszcze do tego soczyste klasyczne „okrągłe” brzmienie. Moje ulubione to „Madhatter” , „Painkiller”, a z bardziej rozbudowanych to „Carry The Load”, „Bats in The Belfry I”, „Burning Bridges” i „Disappear” (ale to i tak wybór na siłę, bo cała płyta broni się doskonale). Jest w gruncie rzeczy rzecz dla fanów klasyki i wątpię, żeby przypadła do gustu jakiemuś zagorzałemu fanowi np. prog-metalu. Dobrze byłoby gdyby po podpisaniu kontraktu z Warnerem zespół miał szansę szerzej zaistnieć. Jest dla takich zespołów odpowiednia pogoda. Wśród tych wszystkich Darknessów, Jetów, Hivesów i Strokesów mogłoby się znaleźć miejsce dla tego malowniczego kwartetu.
Dla statystycznego porządku: jest to zespół złożony z Amerykanów, ale działający w Szwecji. Na razie oprócz „Hex” nagrali jeszcze dwie płyty średnio grające (razem circa about 80 minut) – „Money Machine „(2000) i „Closer to Doom”(2001), do poważnych wydawnictw można też zaliczyć mini LP „Goatbridge Palace” z 2001 (ok. 30 minut), zawierający dwa studyjne nagrania wzięte z „Money Machine i cztery bardzo dobre „żywce” w tym cover „Sweet Leaf” wiadomo kogo.
P.S. A w tej paczce była jeszcze koncertowa płyta Finisterre. I to była prawdziwa gwiazda tamtego wieczoru.