Ray Wilson to taki koncertowy obieżyświat. Trudno trafić dzień, w którym gdzieś by nie grał. Nie dziwi zatem całkiem spora w jego dyskografii liczba wydawnictw koncertowych. Ma on przecież na koncie wydany w 2001 roku album „Live And Acoustic”, pochodzący z 2005 roku dwupłytowy „Ray Wilson Live”, opublikowany rok później „An Audience And Ray Wilson”, czy nagrany ze Stiltskin krążek „Live” (2007). Po co zatem kolejne, w ciągu ośmiu lat, takowe wydawnictwo. Tym bardziej, że praktycznie na każdym z nich artysta prezentuje mieszankę swoich solowych dokonań, kompozycji Genesis i Stiltskin?
Odpowiedź jest dosyć oczywista. Tym razem artysta wziął się za bary z inną nieco formułą. Stworzył projekt „Genesis Klassik”, którego głównym założeniem jest prezentacja kompozycji Genesis w orkiestrowych aranżacjach. I ta płytka jest tego dokumentem.
Dwanaście numerów (niech was nie zdziwi 13 indeksów – „Short Story” to kolejna, zresztą jak zwykle zabawna, opowiastka Ray’a), w tym dziewięć należących do Genesis, zaś po jednej do Stiltskin, Ray’a Wilsona i Petera Gabriela. Repertuarowo, można rzec, bez większych zaskoczeń. Ci, którzy byli już na jego koncertach w jakiejkolwiek formule, doskonale wiedzą, że często sięga do „Not About Us”, „Shipwrecked”, „Carpet Crawlers” czy własnego „Change”. I te utwory znajdziemy na wspomnianych koncertowych płytach artysty, podobnie zresztą, jak parę innych, przeze mnie nie wymienionych. Bo nie tracklista jest siłą tej płyty, tylko nowy kształt nadany tym kawałkom.
Na albumie zarejestrowano godzinny występ Ray’a Wilsona z towarzyszeniem Berlin Symphony Ensamble, w berlińskim radiu, 13 sierpnia 2009 roku. Fajną atmosferę ma ten występ, wprowadzaną przez luz i dowcip lidera projektu. Ten rozbraja już po drugim kawałku, gdy postanawia przywitać się z ciepło reagującą, niemiecką publicznością słowami: „Very good evening, my name is Phil Collins…”
Najważniejsza jest tu jednak, mimo wszystko, muzyka. Albumów, w których rockowcy mierzyli się z klasyczną materią trochę już było, zatem nic oryginalnego artyści tu nie proponują. Robią to jednak bardzo dobrze, z pomysłem. Sześcioro klasyków nie jest tu absolutnie dodatkiem do pięciu panów z wiosłami, klawiszami i bębnami. Wręcz przeciwnie. Ci ostatni ustępują im miejsca, grając delikatniej. Smyki zatem, sporymi fragmentami, rządzą, nie będąc, jak to zazwyczaj bywa, tylko tłem dla rockowego ciężaru. W wielu kompozycjach przejmują oczywiście rolę instrumentów klawiszowych, odgrywając dobrze znane motywy. W wielu jednak momentach dodają im nowej twarzy i jakości. Czy na przykład taki „Not About Us” może zabrzmieć jeszcze piękniej? Okazuje się, że tak. Zagrane na pianinie intro i śliczny jego motyw w środku, zmiękczony dodatkowo smyczkami, urzekają. Jeszcze bardziej romantycznie w takiej konwencji wypadają „Change”, czy wzniosły „Constantly Reminded”. Naturalnie, nie wszystkim taka formuła przypadnie do gustu. Miłośnicy potęgi brzmienia i produkcyjnej perfekcji, może i z niesmakiem spojrzą na otwierający występ „No Son Of Mine”, zagrany jakby na pół gwizdka, albo jak kto woli, „bez jaj”. Wszystkich jednak musi pogodzić, jak zwykle zjawiskowy i niepowtarzalny, głos Wilsona. Warto dopaść tę płytkę.