ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu King Crimson ─ Lizard w serwisie ArtRock.pl

King Crimson — Lizard

 
wydawnictwo: Island 1970
 
1. Cirkus (including Entry of the Chameleons) [6:27]
2. Indoor Games [5:38]
3. Happy Family [4:23]
4. Lady of the Dancing Water [2:47]
5. Lizard [23:15]:
a) Prince Rupert Awakes
b) Bolero – The Peacock’s Tale
c) The Battle of Glass Tears (including 1) Dawn Song, 2) Last Skirmish, 3) Prince Rupert’s Lament)
d) Big Top
 
Całkowity czas: 42:32
skład:
Mel Collins – flute & saxes / Robert Fripp – guitar, mellotron, electric keyboards & devices / Gordon Haskell – bass guitar & vocals / Andy McCulloch – drums / Peter Sinfield – words & pictures
oraz:
Robin Miller – oboe & cor anglais / Mark Charig – cornet / Nick Evans – trombone / Keith Tippett – piano & electric piano / Jon Anderson – vocals on "Prince Rupert Awakes"
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,6
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,10
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,25
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,25
Arcydzieło.
,262

Łącznie 332, ocena: Arcydzieło.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8++ Arcydzieło.
18.04.2008
(Gość)

King Crimson — Lizard

Obudź twego rozumu wydrążony głos
Załóż swoją pelerynę, gdy dookoła burza śnieżna
Spal most i spal łódź
Przywiąż jaszczura do słupa za gardło
 
Trzecia studyjna płyta King Crimson mogłaby przeciętnego słuchacza przyprawić o ból głowy. Bo bez wątpienia jest to najtrudniejsza w odbiorze płyta tejże grupy – dlatego każdy, kto rozpoczyna swoją przygodę z „Królem” niech na początku wybierze Red bądź Dwór... To po prostu dobra rada, bo jeśli okazałoby się, że na Lizard jego styczność z twórczością Frippa i spółki się skończy, to człowiek taki automatycznie traci możliwość obcowania z najpiękniejszymi dźwiękami jakie kiedykolwiek wymyślił człowiek. Chociaż znajdą się pewnie i tacy, którzy nie zważając na niezwykle złożoną formę albumu, sięgną po niego, zaintrygowani magiczną okładką (autorstwa Gini Barris) i oczywiście ciekawi tego cóż znowu geniusz Roberta nam funduje...
Zaczyna się jedna z najlepszych płyt prog rocka... Pierwsze dźwięki karmiące nasze uszy to początek Cirkus. Jest bardzo spokojnie, słuchacz zatapia się w cichy śpiew Gordona Haskella.
 
Noc: jej czarne sklepienie z rozsianymi diamentami,
Stapiała w całość kurz z moich najlepszych lat,
Przyciskała mnie do swojej piersi, zasiała we mnie ziarno węgla,
Naciągała strunę mojego wypaczenia aż poza czas,
Dawała mi każdego konia, słońca brzask i cmentarz,
Mówiąc mi tylko, że jestem jej;
Rozkazuj mi twarzy wschodu, otwarta na mnie w pytaniu
Z mojego świtania wypiętrza się niebo...
 
Około 0:40 mamy już zmianę nastroju – wchodzi Andy McCulloch i rozpoczyna charakterystyczne tylko dla Crimsonów dudnienie. I choć już wcześniej słuchacz czuł niepokój, to jednak dopiero teraz ma świadomość, że mroczna opowieść o cyrku nabiera ostatecznych kształtów...
Cały utwór to popis praktycznie wszystkich członków zespołu – począwszy od zawsze świetnego Frippa, przez saksofon Collinsa, kończąc na będącym w wysokiej formie Sinfieldzie i jego głębokich jak bezdenna studnia tekstach. Cirkus może przywieść na myśl wcześniejsze dokonania grupy, szczególnie 21st Century Schizoid Man, ale w gruncie rzeczy w kontekście całej płyty ma on zupełnie inne znaczenie. Choć oczywiście również ma wprowadzić nieco „zamieszania”.
Indoor Games jest utworem spokojniejszym, co wcale jednak nie oznacza, że mamy moment na wyciszenie. To jeden z najbardziej naszpikowanych jazzowymi improwizacjami utworów w tym okresie gry King Crimson, przywodzący mi na myśl Johna Coltrane’a i jego wariacje na Interstellar Space. Ale to tylko moje, subiektywne odczucie...
Czy powiedziałem, że Indoor Games jest jednym z najbardziej jazzujących utworów „Króla”? Tak, ale gdy to mówiłem, miałem pełną świadomość tego, że następne dzieło – Happy Family to nic innego jak... kolejny kapitalny jazzrock! Tutaj jednak w przeciwieństwie do „Domowych Gier” (gdzie podziwiamy Collinsa) na przód wybija się Keith Tippett. Utwór może również obudzić w słuchaczu rozmaite skojarzenia z psychodelią, przez swoją dziwną, narkotyczną atmosferę (szczególnie początek i spreparowany wokal Haskella wywierają wpływ na świadomość).
Na koniec moje dwa ulubione utwory z płyty. Chociaż jeden z nich (hmmm... ciekawe który?... ;)) mógłby praktycznie sam wyjść na oddzielnej płycie i otrzymałby ode mnie najwyższą notę. Ale po kolei. Pamiętacie Moonchild? Jeśli wsłuchacie się w tekst Lady of the Dancing Water możecie odnaleźć bardzo wiele podobieństw.
 
Dotykając twojej twarzy, moje palce błąkały się po ugorach wiedzy.
Nazwałem cię damą tańczącej wody.
 
Prześliczna ballada, z mocno zaakcentowaną partią fletu i gitarą akustyczną, została doskonale wpleciona w te genialne improwizacje, przez co płyta z miejsca stała się jeszcze bardziej niezwykła. A co sprawiło, że osiągnęła ona status arcydzieła?
Ostatni utwór... Chociaż nie, utwór może nie... Ostatni Majstersztyk King Crimson z tego albumu – Lizard... Powiem tak – w tym właśnie miejscu traci znaczenie słowo „urozmaicenie” i zostaje zastąpione przez „całkowite spełnienie”. Kiedyś gdzieś słyszałem, że geniusz i schizofrenię dzieli cienka granica. I nawet zakładając, że ona tak naprawdę istnieje i że stykamy się z nią wielokrotnie, wtapiając się w In a Silent Way Davisa, czy też podziwiając bogato zdobione dźwiękami z najwyższej półki „jazdy” Colemana, czy Jarretta, to jednak wciąż szukamy czegoś, co będzie skłaniało się ku jednej ze stron. Czegoś, co będzie albo zbyt schizofreniczne, albo po prostu będzie dziełem ponadczasowym. Czy jeśli założymy od samego początku, że artysta, który buduje pomnik trwalszy niż ze spiżu, to będziemy mieli rację, twierdząc, że nie jest on schizofrenikiem? Wątpię, gdyż moim zdaniem każde dzieło może, a nawet często posiada cechy obydwu tych pól (oczywiście pominę tutaj definicję słowa „schizofrenia” i mam nadzieję, że każdy zrozumie, że chodzi mi o ludzką wyobraźnię i o to jak człowiek postrzega swoje najbliższe otoczenie oraz innych, przez których jego ziemski żywot nie stał się jeszcze nudny). Oczywiście daruję sobie opis ostatniego utworu z tego arcygenialnego albumu z bardzo prostej przyczyny – nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego ta granica jest tak wyraźnie nakreślona w tym utworze... Dlaczego, gdy próbuję jednak tego dociec, cały czas przytłacza mnie jego otchłań i olbrzymi rozmach? Dlaczego słuchając go jestem całkowicie bezbronny, ale jednocześnie czuję, że schizofrenik XXI wieku budzi się ze snu i spogląda na mnie jak nie mogę sobie z nim poradzić?...
Album „Lizard” to jeden z najwspanialszych albumów w historii muzyki rockowej, a może w ogóle w historii muzyki... Na sam koniec chciałbym jeszcze zacytować pewnego niezwykłego człowieka (którego zapewne wszyscy fani prog rocka kojarzą...): „Pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury”. To prawda. Szczególnie jeżeli chodzi o TAKĄ muzykę. Zniewalającą i Hipnotyczną. Zaczarowaną. Bajkową. Piękną...
 
Spłonął z marzeniem, ze skórą napiętą ze strachu
Brzasku mistyczny szal powiewał nad nim.
Trzy wzgórza osobno podniecają wielkie armie do walki
Plucie przekleństwem, gdy łamią się dni
Formując kawalkadę koni i hartując broń
Przez gładki dziedziniec armia rusza do boju...
 
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.