Kolejna wizyta Marillionu w naszym kraju za pasem, najnowsze dzieło wzbudza skrajne emocje, jest zatem okazja do bliższego przyjrzenia się muzyce Brytyjczyków…ale nie tej z „podstawowego obiegu”, bo od przebogatej oficjalnej dyskografii także i na ArtRock.pl dosyć gęsto. Rzućmy okiem i przede wszystkim uchem na jeden z marillionowych rarytasów.
Na początek małe uspokojenie. Jeśli odczułeś drogi czytelniku lekkie zaniepokojenie pojawieniem się nowej pozycji swego ulubionego zespołu, o której nic nie wiesz, widząc zajawkę tej recenzji, uspokój się. To nic nowego. Ba…, jestem przekonany, że wszyscy marillionolodzy i fani grupy doskonale o niej wiedzą. Ale tak dla porządku – nie zaszkodzi sprawy postawić jasno.
„Christmas In The Chapel” jest jedną z wielu pozycji wydanych przez Racket Records – wytwórni założonej w 1992 roku przez Johna Arnisona. Jej intencją było i jest wydawanie marillionowych „oficjalnych bootlegów” i tym samym walka z falą „produkowania” takowych płyt przez fanów i sprzedawanych później za spore pieniądze. Pozycje wydawane przez Racket dostępne są poprzez sieć na stronie Marillionu lub podczas występów zespołu.
Koncert zapisany na srebrnym krążku odbył się podczas świątecznego tournee grupy 7 grudnia 2002 roku w londyńskiej Union Chapel, na której deskach występowali dla przykładu Bjork czy Procol Harum. Marillion promował w tym czasie wydaną w 2001 roku „Anoraknophobię” nie dziwi zatem obecność w setliście czterech kawałków z tej płyty: „Betewen You And Me”, „Quartz”, „Map Of The World” i pięknie odegranego „This Is The 21st Century”. Całość rozpoczyna jednak sztandarowy już, nastrojowy „Season End”, zagrany majestatycznie, doskonale wybrzmiał w tym szczególnym, pachnącym historią miejscu. W zestawie nie zabrakło także miejsca dla „Beautiful”, „Afraid Of Sunlight”, „Easter” czy kończącego całość „Cover My Eyes”. Ciekawym jest to, iż każda z tych kompozycji, nieważne czy spokojna, czy bardziej ekspresyjna, świetnie wypada we wnętrzach tej zaprojektowanej w 1877 roku przez James’a Cubbitta budowli. Wiktoriański gotyk okazuje się być doskonałym tłem dla muzyki kwintetu z Aylesbury. Warto zwrócić uwagę na kompozycję, która nie pojawiła się na żadnym oficjalnym koncertowym albumie grupy. Prawie 20 - minutowy „This Strange Engine” będzie świetną wycieczką w przeszłość dla tych, którzy pamiętają polskie koncerty Marillionu z 2001 roku, koncerty rozpoczynające się właśnie tym kapitalnym utworem. Cały sfilmowany występ ma charakter bardzo kameralny. Steve Hogarth zupełnie wyluzowany przekomarza się z publicznością, często wywołując u niej szczere salwy śmiechu. Zresztą płynące od publiki komentarze także są nam doskonale słyszalne. Zebrani wykazują się na szczęście nie tylko w tzw. dogadywaniu. W „Uninvited Guest” czy „Mad” tworzą z Hogarthem unikalne, wokalne dialogi a w skocznym „Map Of The World” głośno wyśpiewują refren. Kiedy trzeba jednak Steve H. przemienia się w demona, z grymasem na twarzy i bólem wykonującego jak zwykle porażające „The Great Escape” i „Afraid Of Sunlight”. Podobnie jest ze ślicznie wykonaną inną perełką znajdującą się na tym dysku. Świąteczna pieśń „Gabriel’s Message” w połączeniu z miejscem i czasem jej prezentacji nie mogła zabrzmieć inaczej. Zanim o stronie technicznej wydawnictwa, słówko o tym co widać. Na scenie króluje czerń. Zespół spowija zazwyczaj półmrok a wśród skromnych świateł dominują błękit i zieleń. Najpiękniej robi się jednak, gdy scenę oświetla czerwień, tak naturalnie podkreślająca ową gotyckość miejsca.
Płyta jest tak zwanym oficjalnym bootlegiem zatem nie możemy liczyć na jej wypasiony charakter. Ponad dwugodzinny koncert jest głównym daniem a w menu mamy jeszcze tylko dostęp do poszczególnych utworów. Podobnie jest z dźwiękiem. Należy zapomnieć o miksie 5.1. Zaoferowane stereo pozostawia jednak przyzwoite jak na takie wydawnictwo wrażenia. Słychać całkiem selektywnie każdego z muzyków, choć niektórzy na niskie czy wysokie tony mogliby ponarzekać. Całość zarejestrowało kilka kamer w związku z czym o kompletnej amatorszczyźnie nie może być mowy. Oryginalna okładka w dominującym srebrze, spod którego przebijają gotyckie witraże oraz średniowieczny inicjał wytłoczony na samym krążku mogą mile połechtać malkontentów.
Szczerze polecam to wydawnictwo. Być może zresztą, całkiem niedługo nadarzy się okazja do zaopatrzenia się weń w naszym kraju, podczas majowych koncertów.