Paru młodych, acz już dosyć doświadczonych muzyków, dorabiało sobie na masełko do chlebka, akompaniując amerykańskiej, czarnoskórej wokalistce P.P. Arnold. A ponieważ mieli już dosyć tej mało rozwojowej fuchy, zabrali się za tworzenie czegoś własnego. Niewątpliwie wiodącą postacią tego towarzystwa był klasycznie wykształcony organista Keith Emerson. Miał on swoją wizję muzyki – w jaki sposób można byłoby „ożenić” rocka, muzykę klasyczną, a i jazz nie byłby w tym przypadku od macochy. Ponieważ pogrywanie bluesa też pozostawiło jakieś ślady i ta muzyka nie była mu obca.
Debiut The Nice charakteryzuje się jeszcze pewnym zdezorientowaniem stylistycznym. Obok ewidentnych wycieczek w stronę pop-rockowej psychodelii – utwory tytułowy i rozpoczynający płytę „Flower King of Flies”, są kompozycje o pochodzeniu ewidentnie klasycznym, z dominującymi partiami organów, np. „Rondo”, „War And Piece”. Czasami obie te opcje łączą się ze sobą jak w „Tantalising Maggie” – popowe wokale i klasycyzujące organy, „Dawn” ma odleciany, psychodeliczny klimat, z takąż partią gitarową O’Lista, jednak „przy ziemi” trzymają go progresywne klawisze Emersona. Do tego „Bonnie K” to numer raczej rhythm’n’bluesowy, ale o prawie hard-rockowej mocy. „War And Piece” to utwór, który w największym stopniu przypomina późniejsze dokonania ELP. Kończący płytę „The Cry of Eugene” to piękna ballada, ale poddana daleko idącym, udziwniającym zabiegom aranżacyjnym. Mimo pewnego braku spójności całego materiału , „Thoughths...” to bardzo dobra płyta.
Jednak najbardziej znany i najważniejszy utwór tamtego okresu , to wydany tylko na singlu „America”. Dokonano tu dość karkołomnego zabiegu – mianowicie przerobiono najbardziej znany temat z musicalu „West Side Story” Leonarda Bernsteina, w sposób radykalny i można powiedzieć , że na owe czasy dość obrazoburczy – na początku odgłosy wojny, „rąbane” akordy organowe, dopiero potem znany, musicalowy motyw, a i to też raczej jako punkt wyjścia do popisów Emersona. Całość zagrana niesamowicie energicznie. Aha, i to był przebój, normalnie, z list przebojów, nie żaden tam „kultowy” utwór. Do tego na koncertach, w czasie tego utworu , zespół miał zwyczaj palić flagę USA – no cóż , wojna w Wietnamie trwała, a niektórym świat wydawał się czarno-biały.
Emerson lubił błyszczeć (dosłownie :) ) i gitarzysta w zespole tak bardzo do szczęścia nie był mu potrzebny, dlatego po nagraniu pierwszej płyty z zespołu odszedł Dave O’List. Oficjalnie ze względów zdrowotnych (pewnie nie miał już zdrowia użerać się z Emersonem). Jedna chyba z tym zdrowiem nie było tak, źle , skoro dość szybko zaczął robić w Pink Floyd za nagłe zastępstwo Syda Barreta.
A najważniejsze, że już na pierwszej płycie The Nice stworzyło pewne rozwiązania brzmieniowo-kompozytorsko-aranżacyjne, które przetrwały do dnia dzisiejszego w rocku progresywnym. I do dzisiaj „Thoughts...” ma wysokie notowania wśród fanów prog-rocka, np. na Prog-Archives rating tej płyty oscyluje w granicach czwórki (w pięciostopniowej skali). Osobiście też ją bardzo lubię, zdecydowanie bardziej od następnej „Ars Longa Vita Brevis”. Mimo, że jest tam, pierwsza (albo druga *) rockowa suita w ogóle – tytułowa „Ars Longa...”. Moim zdaniem ewidentnie najambitniejszym i najciekawszym projektem The Nice była ostatnia płyta „Five Bridges” – na żywo spotkały się zespół rockowy i orkiestra symfoniczna, a efekty tego spotkania były... intrygujące.
W pewnym sensie był to dla Keitha Emersona poligonem doświadczalny przed Emerson Lake & Palmer. Tam dopiero rozwinął wszystko to , co wymyślił wcześniej – stało się to bardziej dojrzałe, przemyślane, wygładzone i ...bezpieczniejsze. W tym co robiło The Nice był jakiś błysk geniuszu, lub szaleństwa, twórczość ELP była w porównaniu z nimi bardziej wyrachowana. Emerson już szedł na pewniaka – wszystkie mielizny zaliczył w The Nice, a z ELP wypłynął na szerokie wody.
Obecnie na rynku dostępne są przynajmniej dwie wersje „The Thoughts of...”, w tym jedna dwupłytowa. Ale radzę przy pierwszym słuchaniu użyć funkcji „program” i przesłuchać tylko materiał , który trafił na analog w 1967 roku. Bonusy to fajna rzecz , ale zaciemniają obraz całości.
(*) - nie znam dokładnych mieisęcznych dat wydania drugiej płyty The Nice i drugiej płyty Procol Harum