ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu A Tribute To Rush ─ Subdivisions w serwisie ArtRock.pl

A Tribute To Rush — Subdivisions

 
wydawnictwo: Magna Carta 2005
dystrybucja: Mystic
 
1. Distant Early Warning
2. Lakeside Park
3. Limelight
4. Subdivisions
5. Different Strings
6. Tom Sawyer
7. Bastille Day
8. A Farewell To Kings
9. Spirit Of the Radio
9. Didacts and Narpets
2112 Overture/Temples Of Syrinx
 
skład:
Sebastian Bach ; Robert Berry ; Dave Brooks ; Dominic Cifarelli ; Jeff Feldman ; Stu Hamm ; Daniel J. ; Randy Jackson ; Andreas Kisser ; Jani Lane ; Mike Mangini ; Vinnie Moore ; Alex Skolnick ; Jeff Stinco ; Kip Winger ; Stu Hamm - bg. ; Mike Mangini - dr ; Jeff Feldman - kbds ; Trent Gardner - kbds
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 12, ocena: Niezła płyta, można posłuchać.
 
 
Ocena: 4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
21.11.2005
(Recenzent)

A Tribute To Rush — Subdivisions

Od zawsze zastanawiały mnie takie projekty - oto kilku(nastu) znanych bardziej i mniej muzyków skrzykuje się pod szyldem jakiejś wytwórni płytowej i nagrywają album "w hołdzie". W sensie - pokażemy, jak bardzo kochamy zespół X czy Y. Z reguły hołd sprowadza się do tego, że panowie muzycy beznamiętnie odbebniają zadany temat, a "trybutowe" wersje są znacznie gorsze, niż wersje oryginalne, nierzadko wcześniejsze o dwadzieścia - trzydzieści lat. Najbardziej kuriozalnym przykładem może tu być wydana jakieś dziesięc lat temu składanka, na której muzycy związani z Magna Carta Records nagrali od nowa cała Ciemną Stronę Księżyca - nuta w nutę, jak Flojdzi. Owszem, czasem zdarzają się ciekawe podejścia do tematu, jak to miało miejsce na hołdzie dla Yes (znów Magna Carta) - genialne wykonanie "Soon" (Patrick Moraz TYLKO na fortepian solo!!) i wspaniałe "Turn Of The Century" (Steve Howe i Annie Haslam). Przeważają jednak wydawnictwa średnie i zwyczajnie bezpłciowe. Takie, niestety, jak to, które recenzuję.

Lubię Rush. Chyba nawet za słabo to określiłem - Rush są dla mnie zespołem ważnym i istotnym. To trzech facetów z pieknej Kanady, od trzydziestu lat nagrywających nieprzerwanie wybitne, bardzo dobre i czasem "tylko" dobre albumy. Trzech facetów, z których dwóch jest naprawdę wybitnymi muzykami (sorry, panie Żivotić ;) ). Dlatego właśnie granie utworów Rush to zawsze karkołomne zadanie, bo tych trzech panów rzadko kiedy gra proste rockowe um-cyk-cyk na cztery. Jak w dobrym thrillerze - nieoczekiwane zwroty akcji, kulminacje, wszystko zagrane tak, że buty spadają. Podrobić ten zespół jest niezwykle trudno. Jeszcze trudniej zrobic z numerami Rush coś więcej, niż tylko je odegrać...

I to właśnie problem tego albumu. Polega on na tym, że te wersje w zasadzie niczym, poza czasami wokalem, nie różnią się od oryginałów. Nuta w nutę odegrane wersje rushowych klasyków, jak w filharmonii. Poza nielicznymi chwilami brak jakiegoś większego zaangażowania. Jakby powiedzieli sobie "no dobra, kazali nam to zagrać, zapłacą, więc zagrajmy". A to przecież znakomici muzycy, od których możnaby oczekiwać, że wykrzesają z siebie więcej, niż jakiś kowerband... No, owszem - wokalnie jest lepiej. Ale bądźmy szczerzy - przeskoczyć wokalnie Geddy'ego Lee naprawdę nie jest aż tak trudno. Zwłaszcza brawa ma ode mnie Sebastian Bach, jego wersje są fajnie zadziorne, bluesujące, alkoholowe. Jak za starych czasów w Skid Row. Szkoda, że Kip Winger nie poszedł w tym kierunku. Bo poza tym jest normalnie, rushowo. Tyle, że gdybym chciał mieć składankę Rush, to bym sobie kupił składankę Rush, a nie coś, co w nazwie ma "A Tribute To..." i sugeruje, że jednak ktoś tu chciał zmierzyć się z klasycznym materiałem. W dodatku jest tu coś, co nazywa się "Didacts And Narpets" i nie jest to żaden numer Rush, ale kilka minut solowego tłuczenia się na perkusji niejakiego Mike Manginiego. Niby koleś grał z Extreme i Vaiem, ale powiedzmy to otwarcie : za Neilem Peartem to ten pan może werbel nosić. Nie mam pojecia, co tu robi ten żałosny popis - chyba tylko dokręca czas trwania CD. Żałosne.

Założenia były chwalebne, zwłaszcza, że to już chyba druga płyta w hołdzie Rush wypuszczona przez Magna Carta. Wydawało się, że nauczyli się na błędach z przeszłości i teraz wypuszczą produkt, który będzie zasługiwał na miano prawdziwego hołdu. Niestety, ciśnie mi się tu na usta pewne znane powiedzonko, które jak ulał pasuje mi na idealne podsumowanie tej płyty : "Chcieliśmy dobrze, a wyszło, jak zwykle". Szkoda.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.