...ktoś w odpowiedniej chwili (czyli poniedziałek 6 listopada godzina 16.30) zadzwonił do pracy i powiedział: Pakuj manatki, masz bilet i idź - to największe wydarzenie muzyczne 2006 roku ...
Krótko i na temat.
Na tym koncercie miało mnie nie być. Zmulona strasznym zatruciem żołądkowym oraz zmianami, które ze sobą przeniosła przeprowadzka z Wrocławia do Warszawy nie zamierzałam się na koncert Archive udać. I tak naprawdę tylko dzięki temu, że ktoś w odpowiedniej chwili (czyli poniedziałek 6 listopada godzina 16.30) zadzwonił do pracy i powiedział: Pakuj manatki, masz bilet i idź - to największe wydarzenie muzyczne 2006 roku nie ominęło mnie szerokim łukiem.
Najpierw słów parę o organizacji. Bałagan organizacyjny czyli polski standard obsługi grupy docelowej, jaką są fani rocka.. Wpuszczanie do klubu trwało lata świetlne (przez co nie obejrzałam suportu). Następnie strasznie długa kolejka do szatni. Piwo sobie odpuściłamJ bo to były kolejki nr 3, 4 i 5, a o gorącej herbacie mogłam sobie pomarzyć. Kiedyś (w czasach przeciętnego statusu społecznego i finansowego) takie niedogodności mnie nie przerażały, ale teraz wymagam chociaż minimum szacunku dla mnie i moich pieniędzy;)
Znakomity koncert zniwelował jednak bardzo złe wrażenie na temat organizacji. Na dodatkową pochwałę zasługuje znakomita praca akustyków. Słyszalne były wszystkie niuanse muzyki Archive. W sumie powtórzyłabym to, co w swojej relacji z krakowskiego koncertu napisał Kris. Stałam i chłonęłam każdy dźwięk. Muzyka docierała do najmniejszej komórki mego ciała, zahaczała o szare komórki, przyjemnie rozlewała się po ciele. Można powiedzieć, że kontemplowałam ją i przyjmowałam cała sobą. Dzieła Archive kopią bardziej niż cały arsenał tabletek poszerzających świadomość. Zasłuchałam się w Lights, wykrzyczałam w Fuck U (pomogło wyrzucić z siebie negatywne emocje), chwila refleksji ogarnęła mnie przy You Make me Feel. Popłakałam się przy rewelacyjnym i zjawiskowym Pulse.
I Again.....mam do tego utworu bardzo osobiste nastawienie. Może wydarzenia ostatnich kilku miesięcy spowodowały, że bardzo często wracam do tej pieśni. Koncertowe wykonanie było znakomite i stało się punktem zwrotnym koncertu.
If I
Walk away from you, And leave my love
Could I laugh again ? Again, again...
…Without your love, You`re tearing me apart
With you close by - You`re crushing me inside…
Bisy, a jakże - były. I to pięć (słownie: pięć). Każdy to lepszy. Nie spodziewałam się tego, naprawdę. To było ciut więcej niż dwie godziny cudownej muzycznej podróży. Nie żałuję. Niech żałują ci, którzy nie byli, a uczestnictwo w koncertach traktują jako „zło konieczne”.
Dla mnie te chwile spędzone w Progresji, to najlepsze chwile „live” w 2006 roku. Po prostu wymietli.