ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 18.04 - Rzeszów
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
 

koncerty

31.05.2008

Robinson - Bass - Clement, Warszawa, Progresja, 30.05.2008, godz. 19.30

Robinson - Bass - Clement, Warszawa, Progresja, 30.05.2008, godz. 19.30 Ten koncert miał być dla wielu sentymentalnym powrotem do nagrań Camela. Jak się okazało, był czymś zupełnie innym. Czym? O tym w tej relacji będzie za chwilę. Najpiękniejsza konkluzja tegoż występu - choć to dopiero słowo wstępne – niech wybrzmi jednak już teraz. Tego wieczoru zwyciężyła Muzyka.

Nie czarujmy się. Hasło „Camel” przy okazji przyjazdu do Polski tria Robinson – Bass – Clement było magnesem, który przyciągnąć miał wszystkich złaknionych magicznej muzyki Andrew Latimera i jego wielbłądziej karawany. Problemy zdrowotne lidera i stojąca pod znakiem zapytania przyszłość zespołu czyniły ten występ szczególnym. Nadarzała się bowiem okazja do usłyszenia camelowych klasyków w wykonaniu połowy obecnego składu grupy. W projekcie RBC jest jednak ten trzeci – nie byle kto – sam Prince Robinson, nietuzinkowy gitarzysta bluesrockowy, mający na swoim koncie współpracę z wieloma uznanymi firmami. I to duch jego twórczości przesiąknął ten występ na wskroś. Zaskakujące w tym wszystkim było dla mnie to, iż nieliczna publiczność, przygotowana chyba jednak na nieco inne doznania, kupiła to wyśmienicie. Dawno nie widziałem w Progresji tak skromnej ale jednocześnie nad wyraz gorąco reagującej publiczności. Zresztą dwie i pół godziny grania oraz dwa bisy mogą służyć za cały komentarz do tej uwagi. Trudno pisać o tym występie chronologicznie recenzując każdy kawałek. Zbyt dużo w nim było szczerości i prostoty doskonale wymieszanej z osobowościami i ich wirtuozerią.

Wyszli punktualnie o 19.30. Bez fajerwerków. Skromna, mała scena Progresji, kilka nań instrumentów, światła i… oni. Patrząc na nich widziało się jakby trzy różne, absolutnie nie przystające do siebie światy. Prince Robinson – z fioletową chustą na głowie, dwoma zawieszonymi na szyi krzyżami, wniesionym na scenę wędrownym plecakiem i wystającym spod kamizelki szalikiem – uosabiał rockowego barda, na którym sceniczne życie odcisnęło swój znak. Niechlujny, mamroczący pod nosem, z nieodłącznym papierosem i setkami zmarszczek przecinających twarz, zdobył wśród publiczności niezwykłą sympatię. Czym? Stylem bycia, komentarzami pokazującymi spory dystans do własnej osoby i przede wszystkim prawdziwą, szczerą do bólu grą na gitarze. Colin Bass – bezwzględne przeciwieństwo Prince’a. Jak zwykle ujmujący i elegancki oraz gadatliwy i szalenie dowcipny. Mimo, że to już chyba jego dziewiąta wizyta w naszym kraju, wzbudzał nieskrywane emocje… Bo to dla niego znaczna część zebranych przyszła. No i ten trzeci. Denis Clement – przede wszystkim najmłodszy. Przy obu nobliwych panach to praktycznie młokos. Fantastyczną muzykalnością, wyczuciem i profesjonalizmem ani na chwilę nie odstawał od reszty. Nie mógł uczynić inaczej, gdyż ta mieszanka rutyny z młodością i elegancji z rockową surowością zagrała cudnie.

No właśnie. Czas jednak napisać o tym co zagrano, wszak we wstępie już padło, iż to muzyka była najważniejsza. Zacznijmy od tego, na co wielu czekało - utworów Camela. Były cztery. Jako pierwszy z nich wybrzmiał „Fingertips” ze „Stationary Traveller”. Jeszcze bardziej nastrojowy, klimatyczny i wyciszony, niż prezentował to Bass na swojej ostatniej, akustycznej i koncertowej zarazem płycie czy Camel na albumie „The Paris Collection”. „Fingertips” wybrzmiało jako czwarte nagranie wieczoru. Na pozostałe skarby publiczność musiała czekać aż do samego końca występu. Wtedy to najpierw zabrzmiał „Drafted” z „Nude”. Przez chwilę pojawił się latimerowski duch, gdy spod palców Robinsona wyszła niesamowita solówka, jakże inna jednak od oryginału, ze zmienioną nieco melodyką. „Cloak And Dagger Man” ze wspomnianego już „berlińskiego” krążka, poraził rockowym żarem. Bez klawiszy kawałek nabrał ogromnego ciężaru. No i wreszcie na bis niezapomniany „Never Let Go”, którego pierwsze dźwięki wprawiły wręcz w ekstazę stojących fanów. Jego kulminacyjnym momentem było długie, rozbudowane perkusyjne solo Clementa, przed którym pozostało już tylko się pokłonić, wcześniej zdejmując czapkę. Camelowe pieśni zabrzmiały inaczej. Brak instrumentów klawiszowych nieco je zubożył. Ani na chwilę nie odebrał im jednak tej wielkości, którą świecą od lat.

Do drugiego worka czas wrzucić solowe nagrania Bassa. Wybrał te z ukochanej u nas płyty „An Outcast Of The Islands”. Był zatem jako drugi, melodyjny i przebojowy „No Way Back”, a w dalszej części piękna ballada „As Far As I Can See”. Album „In The Meantime” reprezentował senny „So Hard To Say Goodbye”. Reszta to już robinsonowe klimaty. Ten zestaw zdominowało sześć kompozycji z ostatniej, solowej płyty Prince’a “Burning Desire” („Burning Desire”, “Far Side Of Midnight”, “My Little Murderess”, “Tiananmen Square Dance”, “One Last Angel”). Nie zabrakło bluesowych standardów z „Good Morning Little School Girl” czy „Driving Wheel” B. B. Kinga z płyty Robinsona “Almost From Sunrise”. Przeważał wtedy klasyczny blues i blues rock okraszony szczyptą jazzu a niekiedy fusion. Prosty, korzenny rock, w sam raz dla koneserów, których nie interesuje cały ten techniczny współczesny blichtr, tylko nagie, odarte z wszystkiego, co niepotrzebne granie.

To był mocny koncert, dodatkowo uzupełniony długim suplementem w postaci tradycyjnego spotkania z artystami po koncercie. Zaiste, imponował naładowany energią Bass, który każdy niemalże autograf kwitował komentarzem. Na moje krótkie wrażenia dotyczące jego tańca na scenie odpowiedział 5 – minutową tyradą na temat flamenco! Eeech… kto nie był, niech żałuje.

 

Zdjęcia:

Colin Bass (2) Colin Bass (3) Colin Bass (4) Prince Robinson (1) Prince Robinson (2) Prince Robinson (3) Denis Clement Denis Clement - solo Perkusja bez... Denisa Robinson - Clement - Bass
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.