Nie lubię koncertów w środku tygodnia, człowiek musi się oszczędzać, żeby następnego dnia dojść o własnych siłach do pracy ;) Na Riverside nastawiałem się od kilku miesięcy, odkąd zobaczyłem ich pierwsyz raz w akcji. Duda Obiecał wtedy, że zagrają dłużej i inaczej i słowa dotrzymał... Ale po kolei - wszak to był koncert pod hasłem "Progressive tour" :)
Na (dobry?) początek Intricate Division, który to zespół mnie szczerze znudził i zmęczył. Dużo jezcze wody upłynie w Odrze, zanim będzie z nich choćby przeciętna grupa. I nagłośnieni też byli do bani. Muzyka? Ot, udawanie, że się jest Dream Theater przy niedostatku umiejętności ;)) Ale ciszej nad tą trumną.
Anamor to zaskoczenie. Ich płyty szczerze nie trawię, a na koncercie...zażarło. Kompozycyjnie to wciąż przegląd oklepanych prog-schematów (zabawiliśmy się w pewnym momencie w quiz "skąd oni to wzięli" ;))) ale zagranych z uczuciem i jednak...klasą. Jeśli jest zespół zdolny wypełnić lukę po Quidam, to jest to właśnie Anamor, czego im życzę :)
Gwiazda wieczoru : Riverside. Kurczę, jak to jest, że w Polsce nie ma więcej TAKICH zespołów? Bo warszawiacy tego wieczoru dali znów koncert, nie bójmy się wielkich słów, genialny! Z dramaturgią, z napięciem, znakomicie zagrany i zaśpiewany. Z fantastycznym kontaktem na linii zespół - publiczność. Która to publiczność śpiewała razem z Dudą. I która dostała amoku, gdy na bis zabrzmiało (fakt, że w skróconej wersji, ale jednak!) "The Same River"! Zresztą dwa bisy, mówią o wszystkim. Repertuar? Cała płyta plus kilka nowych kawałków, które naprawdę smakowicie się zapowiadają i zwiastują, że przyszłoroczny drugi album Riverside może być wydarzeniem. Oby, oby! A chłopaki zapowiedzieli, że do Wrocławia niedługo wrócą. Sądząc po gorącym przyjęciu, wrócą tu jeszcze niejeden raz :) Nawet, jeśli klubu "Kolor" nie da się porządnie nagłośnić ;))